Obowiązki mam hipsterskie
i
Michał Borczuch/fot. Magda Hueckel, Festiwal Interpretacje
Przemyślenia

Obowiązki mam hipsterskie

Maciej Stroiński
Czyta się 1 minutę

Paszporty „Polityki” przeszły z fazy nominacji do fazy wręczone i może by Państwo chcieli wiedzieć, kto to jest ten Michał Borczuch.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Robi teatr, ale jako ktoś więcej niż tylko reżyser. Borczuch ma oczy, może dzięki ASP, może dzięki liceum plastycznemu. Jest dizajnerem tego, co wystawia, trochę tak jak Lupa. Jego spektakle są najczęściej piękne i najczęściej nudne. Chyba że jesteś na teatrologii, to nuda czy nie, przyda się do licencjatu. Borczuch, pupil pisma „Didaskalia” i w ogóle towarzystwa, zrobił przynajmniej jeden szczerze boski spektakl – Wszystko o mojej matce w nowohuckiej Łaźni Nowej, hołd kobietom z czasów, gdy takie hołdy składało się niekoniunkturalnie. Obsada życia, MAGIA TEATRU, dużo z Almodóvara, gejowska lowe do diwy. Inne jego dzieła są w duchu hipsterskim, że im gorzej, tym lepiej. Paszport idzie do Borczucha nie za dobry teatr, tylko za odważny. I, jak pisze Paweł Soszyński, „bo się, k…, należało”. Byłem na jednym z trzech przebiegów jego Czekając na Godota. Tyle z niego zostało co recenzja w pierwszym „Przekroju” po przemianie, tym, co się go nie dało dostać.

Czytaj również:

Zaspany jak pijany
i
„Jove decadent. Després del ball”, Ramon Casas, 1899, public domain via WikiData
Promienne zdrowie

Zaspany jak pijany

Johann Hari

Przez ostatnie sto lat jakość i długość naszego snu pogorszyła się. Badania dowodzą, że śpimy aż 20% krócej, niż sypialiśmy w dwudziestoleciu międzywojennym. Nasze mózgi są permanentnie niedospane, dlatego ucinają sobie drzemki, kiedy jesteśmy w ferworze codzienności – a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.

W 1981 roku w pewnym laboratorium w Bostonie młody badacz nie dawał ludziom zasnąć przez całą noc i następujący po niej dzień w ramach długich, skłaniających do ziewania sesji. Jego rolą było dbanie o to, by byli przytomni – dawał im przy tym zadania do wykonania. Musieli sumować liczby, potem dzielić karty na różne grupy, jeszcze później uczestniczyć w teście pamięci. Pokazywał im na przykład obrazek, po czym zabierał go i pytał: „Jakiego koloru był samochód na obrazku, który właśnie wam pokazałem?”. Charles Czeisler – wysoki mężczyzna o długich kończynach i tubalnym głosie, w okularach o drucianych oprawkach – nigdy przedtem nie interesował się badaniem snu. Na medycynie nauczono go, że gdy człowiek śpi, psychicznie się wyłącza. Wielu z nas właśnie tak postrzega sen – jako czysto pasywny proces, psychiczną martwą strefę, w której nie dzieje się nic znaczącego. „Komu by się chciało – pomyślał, wzruszając ramionami – badać osoby wyłączone?”. On tropił coś według niego ważniejszego – chodziło o techniczne ustalenie, o jakiej porze dnia w ciele człowieka uwalniają się pewne określone hormony. To wymagało, by ludzie byli przytomni. W miarę upływu kolejnych dni i nocy Charles nie mógł nie dostrzec pewnej kwestii. Kiedy ludzi powstrzymuje się od snu, „jedną z pierwszych rzeczy, jakie »siadają«, jest zdolność skupiania uwagi” – powiedział mi w sali wykładowej na Harvardzie. Swoim obiektom testowym wyznaczał zadania elementarne, mimo to z każdą upływającą godziną badani coraz bardziej tracili umiejętność ich wykonywania. Zapominali o tym, co właśnie im powiedział, nie potrafili też skupić się na tyle, by grać w bardzo proste gry karciane. Wyjaśnił mi: – Zwyczajnie mnie oszołomiło, jak bardzo pogarszają się osiągi. Stwierdzić, że przeciętna skuteczność w wykonaniu zadania pamięciowego maleje o dwadzieścia czy trzydzieści procent, to jedno. Czym innym jednak jest spostrzeżenie, że mózg staje się tak ociężały, iż reakcja na coś zajmuje mu dziesięć razy więcej czasu.

Czytaj dalej