Nieludzkie zabijanie
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Wiedza i niewiedza

Nieludzkie zabijanie

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 3 minuty

Popularną strategią psychologiczną spotykaną podczas wojny czy podboju jest dehumanizacja przeciwnika: odebranie mu statusu istoty godnej szacunku, zrównanie ze zwierzęciem bądź demonem, co ułatwia jego zabicie. Rzadziej podkreśla się jednak, że aby wojownik czy żołnierz mógł mordować, musi również „zdehumanizować” samego siebie. Nie może być słaby, bać się, wątpić, mieć skrupułów czy poczucia winy, a przede wszystkim nie może współczuć.

Historia i antropologia dostarczają bogatego materiału ilustrującego mechanizm porzucania swojej normalnej tożsamości podczas walki. Rozpowszechniony jest zwłaszcza wątek rytualnej przemiany w drapieżne zwierzę. Jak wiemy, słynni berserkowie zmieniali się najczęściej w wilka lub niedźwiedzia. Obrzęd metamorfozy prowadził do ekstazy, dającej ponoć nadnaturalne moce. Według treści Vatnsdæla saga szczekali oni niczym psy. W innym wariancie dawni wikingowie tworzyli „drużynę Odyna”, która na czas bitwy przemieniała się w zaświatowe istoty mieszkające w Walhalli. Jak podkreśla Leszek Paweł Słupecki, badacz kultury skandynawskiej, ta identyfikacja nie była teatralnie odgrywana, lecz odczuwano ją jako coś oczywistego.

Berserkowie to jednak tylko wierzchołek góry lodowej rozmaitych tradycji wojennej metamorfozy. Uczeni zarejestrowali niezliczone męskie stowarzyszenia wojowników, którzy poddawali się podobnej przemianie. W Indiach, Ameryce Północnej czy Grecji również zamieniano się w wilka (jak można podejrzewać, praktyki te wpłynęły w znacznym stopniu na rozwój mitologii wilkołactwa). Ale już w innych rejonach geograficznych inspirowano się lokalną fauną. Wojownicy azteccy nosili na sobie skóry kojota, a inne kultury środkowoamerykańskie – jaguara. We wschodniej Afryce wojownicy przywdziewali zaś skóry pantery albo lwa.

Utrata „ja”

Rzecz jasna, utożsamienie z krwiożerczą bestią osiąga się nie tylko za pomocą skór. Amazońskie plemię Yanoáma podczas marszu na bitwę imituje dźwięki różnych drapieżników, począwszy od insektów. Jedna z ich pieśni wojennych nosi tytuł Jestem żądnym mięsa myszołowem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Na polu walki należało utracić swoje codzienne „ja”. W tym celu również nakładano maski – zwierzęce czy demoniczne – a także malowano ciało. Członkowie plemienia Hariów, żyjącego w czasach rzymskich na terenach Polski, malowali się od stóp do głów na czarno, by wyglądać jak upiory.

Ten sam mechanizm psychologiczny można dostrzec w bardziej współczesnych praktykach wojennych. Co prawda żołnierze już nie przywdziewają zwierzęcych skór (zastąpił je oczywiście mundur), ale nowożytne wojsko też stara się wpływać na swoje stany świadomości, tak by skutecznie zwiększyć „ducha bojowego”. Naziści na dużą skalę używali metamfetaminy – w 1942 r. wysłano na front wschodni ponad 10 mln tabletek pervitinu, które żołnierze nazywali „cudownymi”. Znacząco zmniejszały one senność, strach i zwątpienie.

Nietypowa medytacja

Modyfikowanie stanów świadomości może odbywać się za pomocą metod niefarmakologicznych, a nawet całkiem banalnych. W filmie Fahrenheit 9.11 Michaela Moore’a amerykańscy żołnierze ostrzeliwujący Irak opowiadali z entuzjazmem, że bardzo pomaga im w tym mocna, głośna muzyka podłączana do wewnętrznego systemu łączności, którą słychać w hełmach. Według ich słów dawała im „niezłego kopa”, gdy zabijali wroga, a także wtedy, gdy strzelali do „wszystkiego, co się rusza”.

Ilustracją omawianego problemu jest również postać samuraja. Oddając się medytacji, wojownik stara się osiągnąć stan umysłu nieznany zwykłym ludziom, w ponadprzeciętnym stopniu kontroluje swoje myśli i emocje. Wszystkim nam imponują jego spokój, opanowanie czy refleks, ale zapominamy, jakim celom są one podporządkowane. Jego medytacja nie jest medytacją współczującego mnicha, lecz kogoś, kto ma pozbyć się swoich naturalnych reakcji i ograniczeń, gdy będzie trzeba kogoś zabić.

Jak widzimy, ludzkość jest bardzo pomysłowa w wymyślaniu technik umożliwiających jej porzucenie ludzkich odruchów.

ilustracja: Joanna Grochocka
ilustracja: Joanna Grochocka

Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!

Czytaj również:

Czy wojna jest czymś „naturalnym”?
Wiedza i niewiedza

Czy wojna jest czymś „naturalnym”?

Tomasz Wiśniewski

A może jest tak, że wojna nie tylko nie ma w sobie nic z kobiety, ale w ogóle z człowieka?

Jednym z popularnych wyjaśnień zjawiska wojny jest domniemane istnienie u ludzi wrodzonego instynktu agresji. Pogląd ten bywa różnie wyrażany. Zygmunt Freud twierdził, że jako gatunek posiadamy pewną mroczną i brutalną część psychiki, która potrzebuje ekspresji w formach symbolicznie lub dosłownie przemocowych. Badacze kojarzeni z nurtem socjobiologii, tacy jak Konrad Lorenz czy Edward O. Wilson, podkreślali ciągłość pomiędzy naszymi destrukcyjnymi zachowaniami a rzekomo analogicznymi do nich występującymi wśród innych zwierząt. Edward O. Wilson w swojej książce O naturze ludzkiej pisał, że gdyby pawian płaszczowy dysponował bombą atomową, wysadziłby świat w ciągu tygodnia. I choć badacz odrzucał istnienie jednej szeroko pojętej „agresji”, sugerował, że to właśnie tym pojęciem można wyjaśniać ludzką skłonność do przemocy, a także wojnę. Miałby to być nasz wrodzony potencjał, który w odpowiednich okolicznościach (np. w warunkach przeludnienia na danym obszarze) może się aktywować i prowadzić do tragedii.

Czytaj dalej