W świetle z lodówki, czyli żyć i umrzeć w zupie pomidorowej
i
„Pomidorówka”, Tomasz Kręcicki, 2020, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa
Doznania

W świetle z lodówki, czyli żyć i umrzeć w zupie pomidorowej

Stach Szabłowski
Czyta się 9 minut

Przerwa na jedzenie Tomasza Kręcickiego to wystawa dwóch przeplatających się tematów. Jednym jest malarstwo. Drugi to wspaniałość, banał i demonizm tytułowego jedzenia.

Kręcicki ogłasza Przerwę na jedzenie już po raz drugi. Pierwszy raz zrobił to tuż przed pandemicznym lockdownem. Wystawa trwała jeden dzień, potem zaczęła się przerwa na wirusa. Pokazująca Kręcickiego galeria Stereo postanowiła teraz odgrzać to danie, które w czasie zarazy stygło samotnie, bez konsumentów. Dziękujemy! Okazuje się, że danie jest wyborne i byłoby nieodżałowaną stratą, gdybyśmy nie zobaczyli tej wystawy. Po pierwsze, w Przerwie na jedzenie Kręcicki dotyka kwestii ważnej, wręcz fundamentalnej dla współczesnej kultury, która jest kulturą łakomą, żeby nie powiedzieć żarłoczną. Co liczy się dziś bardziej od jedzenia? Po drugie, dotyka tej kwestii dowcipnie, nawet przewrotnie, lecz nie lekkomyślnie: z jedzeniem nie ma żartów.

Nadchodzi Potencja!

Tomasz Kręcicki jest jedną trzecią kolektywu Potencja, który od czterech lat robi dużo szumu na polskiej scenie artystycznej. Malarz powołał go wraz z Karoliną Jabłońską i Cyrylem Polaczkiem, przyjaciółmi, z którymi studiował na krakowskiej Akademii.

"Grzech", Tomasz Kręcicki, 2019, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa
„Grzech”, Tomasz Kręcicki, 2019, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa

Potencja mogłaby służyć za case study do omawiania na uczelniach artystycznych podczas zajęć na temat: co robić, kiedy za absolwentką i absolwentem zatrzaskuje się brama szkoły, a przed nimi pleni się dżungla świata sztuki, w którym trwa darwinistyczna walka o widzialność. Strategia Potencji przypomina trochę poetykę start-upu. Kręcicki, Polaczek i Jabłońska nie czekali, aż ktoś ich zauważy. Założyli artist-run space, który szybko stał się ważnym pokoleniowo miejscem w Krakowie. Kuratorują, współpracują z innymi artystkami i artystami. Mają własny organ prasowy – zin „Łałok”. Last, but not least mają grupę, zbiorową tożsamość. Jabłońska, Kręcicki, Polaczek – to trzy kolejne nazwiska, które trzeba dodać do listy obecności na przeludnionej scenie sztuki, cierpliwie wbijać do świadomości odbiorców, galerzystów, kuratorek, kolekcjonerów. Takie wbijanie zajmuje często całe lata. Tymczasem grupa to już nie nazwiska, lecz zjawisko, a zjawisk się nie ignoruje. Ten mechanizm przyciągania uwagi działa w zasadzie niezawodnie, pod warunkiem oczywiście, że jest się tak niewiarygodnie pracowitym jak artystka i artyści Potencji, no i tak jak oni utalentowanym.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jeszcze trzy lata temu, kiedy grupa wypływała z Krakowa na szersze wody, można było dyskutować, ile w ich sztuce jest poważnej propozycji, a ile poststudenckiej zajawki i energii, która rozproszy się, kiedy szkolne więzi osłabną i zacznie się prawdziwe artystyczne życie.

Teraz nie ma już takich wątpliwości: artystycznie Potencja rozwija się błyskawicznie. Nie ma także problemu z zapamiętaniem nazwisk jej fundatorów, którzy są widzialni już nie tylko jako członkowie grupy, ale także malarskie indywidualności.

Otwierają się drzwi lodówki

Wśród obrazów, które Kręcicki pokazuje w Stereo, jest praca pod tytułem Lodówka. Bardzo filmowa rzecz, jak zresztą wiele innych prac tego malarza, który lubi lynchowskie klimaty, kinematograficzne kadry i dialogi z filmową wyobraźnią, zwłaszcza amerykańską.

Mamy więc noc i tytułową lodówkę, pokazaną w ostrym zbliżeniu, jakby najeżdżała na nią kamera. Drzwiczki uchylają się, z wewnątrz bije blask – jedyne źródło światła w nokturnie tonącym w błękitach, czerniach i fioletach.

 "Lodówka", Tomasz Kręcicki, 2018, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa
„Lodówka”, Tomasz Kręcicki, 2018, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa

Obraz jest prosty, podobnie jak pozostała dwójka z Potencji, Kręcicki lubi flirtować z popem i świadomym, wyrafinowanym prymitywizmem. W zasadzie scena także jest banalna: drzwiczki lodówki uchylają się w ciemności najczęściej wtedy, kiedy ktoś zakrada się do kuchni, by podjadać w nocy – choć wiadomo, że od takiego nocnego żerowania najbardziej się tyje.

Trick z tym obrazem polega na tym, że w prostej kompozycji Kręcicki mieści ważkie malarskie tematy: geometrię i kolor, powierzchnię i głębię oraz rzecz w tradycyjnym malarstwie fundamentalną, czyli wyczarowane z farby światło. Takie obrazy są specjalnością nie tylko Kręcickiego, ale i całej Potencji. To malowanie figuratywne, anegdotyczne, na swój sposób nawet konserwatywne. W praktyce artystów z Krakowa chodzi nie tyle o wymyślanie malarstwa na nowo, ile o odzyskiwanie radości z malowania i entuzjazmu dla obrazu. To nie jest nowe malowanie, ale odczucie jest takie, jakbyśmy widzieli je pierwszy raz; malarstwo znów staje się przygodą, zarówno dla twórcy, jak i odbiorcy.

A z co uchylonymi drzwiami lodówki? Czy na pewno chodzi tu jedynie o tak banalną przygodę jak nocne podjadanie? Kręcicki nadaje tej scenie intensywność, która sugeruje coś więcej. Gdyby ten obraz był filmem i miał ścieżkę dźwiękową, towarzyszyłaby mu niepokojąca muzyka. Napięcie rośnie. Co naprawdę ukaże się w świetle wydobywającym się z lodówki?

Portret zupy

Na wystawie ukazuje się między innymi portret ziemniaka; bulwa jest ogromna, wypełnia niemal cały kadr dużego płótna (150 na 200 cm). A także portret kokosa: znów potężnych rozmiarów; w tym orzechu zmieściłby się człowiek. Dolną partię obrazu zatytułowanego Pomidorówka wypełnia cynobrowa toń odcięta białym brzegiem talerza, a może wazy od mroku, w którym pogrążony jest drugi plan przedstawienia.

Formalnie rzecz biorąc, takie obrazy, przedstawiające warzywa, orzechy czy zupy, mieszczą się w tradycji martwej natury. Ten gatunek jest zaś idealnym pretekstem do namalowania obrazu, wręcz do malarskiego popisu. Takim alibi dla malowania, którego celem jest przede wszystkim malowanie, mogłaby być Czekolada, dyptyk ukazujący tabliczkę czekolady. Widziana z lotu ptaka, wypełniająca cały obszerny kadr tabliczka stanowi świetny materiał do stworzenia obrazu w gruncie rzeczy abstrakcyjnego, którego tematem jest rytm i geometria, prostokątne pole podzielone na kwadraty, utrzymane w pieszczących oko, apetycznych brązach.

Z martwymi naturami jest tak, że jedne rzeczywiście służą malarzom do ucieczki od tematu, który odciągałby uwagę odbiorcy od namysłu nad tym, jak obraz jest namalowany. Inne jednak przeciwnie, za banalnym tematem kryją złożone alegorie, dość przypomnieć chociażby barokowe martwe natury z XVII-wiecznej Holandii, które bywały całymi alegorycznymi traktatami, zaszyfrowanymi w przedstawieniach żywności. Czy Czekoladę albo Ziemniaka Kręcickiego należy zatem rozumieć dosłownie? Pytanie narzuca się tym natrętniej, że malarz poświęca ziemniakowi albo też kawałkowi sera (bohaterowi kolejnego obrazu), uwagę, którą można by uznać za przesadną, gdyby chodziło po prostu o ziemniaka czy o żółty ser. Czy ostatecznie mamy tu rzeczywiście do czynienia z martwymi naturami, czy jednak z portretami artykułów spożywczych? Malarz przygląda się im w napięciu i z bliska. Do ulubionych zabiegów Kręcickiego należy abstrahowanie przedmiotów z otoczenia i wyolbrzymianie ich. W Przerwie na jedzenie zabieg przeskalowania jest jednym z filarów, na których opiera się cała wystawa. Jedzenie urasta tu do rozmiarów wręcz monstrualnych.

"Przerwa na jedzenie", Tomasz Kręcicki, widok wystawy, Stereo, Warszawa
„Przerwa na jedzenie”, Tomasz Kręcicki, widok wystawy, Stereo, Warszawa

Jedzenie, czyli sztuka przyszłości

Ale może nie powinniśmy mówić o monstrualności, lecz o skali, która odzwierciedla rosnące znaczenie jedzenia we współczesnej kulturze? Znaczenie to trudno przecenić. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że kuchnia wchodzi dziś na tereny okupowane niegdyś przez sztukę i to ona, a nie sztuka, staje się dziedziną, w której duch współczesności wyraża się najpełniej.

"Przerwa na jedzenie", Tomasz Kręcicki, widok wystawy, Stereo, Warszawa
„Przerwa na jedzenie”, Tomasz Kręcicki, widok wystawy, Stereo, Warszawa

Jeżeli istotnie toczy się rywalizacja sztuki ze sztuką kulinarną, to wynik tych zawodów jest przesądzony. Jak to będzie w przyszłości ze sztuką, jeszcze zobaczymy. Kuchnia ma za to kolosalną przyszłość – i wielką teraźniejszość. Porównajmy, jak wyglądają w naszym kraju pisma o sztuce i pisma o jedzeniu. Albo policzmy, ile w każdym wojewódzkim mieście jest galerii, a ile restauracji. Na tle turystki kulinarnej turystka artystyczna jest branżową niszą. Za kuchnią stoi potężne zaplecze naukowe, laboratoria, badania. Za sztuką – garstka teoretyków. W kuchni są pieniądze, przy których rynek sztuki to groszowy biznes z obrzeży ekonomii. Każde szanujące się globalne muzeum ma restaurację i obiecuje, że po obejrzeniu wystaw, odwiedzający będą mogli nie tylko dobrze, ale i ciekawie zjeść. Ile jest restauracji prowadzących galerie?

Pytań, jak ma się liczba telewizyjnych programów, blogów, vlogów i kanałów youtube’owych o sztuce do liczby tych, które poświęcone są gotowaniu, w ogóle nie ma sensu zadawać.

Na razie sztuka zachowuje jeszcze odrobinę przewagi na polu prestiżu; wielcy artyści są celebrowani huczniej niż szefowie kuchni, ale i to szybko się zmienia.

Gotowanie obrazów

Jeżeli nie możesz z nimi wygrać, przyłącz się do nich! Czy Kręcicki dokonuje tego rozsądnego wyboru? Przypuszczenie to zdają się potwierdzać nie tylko czyny artysty, autora jakże licznych obrazów na temat jedzenia, ale również jego słowa. „Gotowanie porównuję do malowania. Do gotowania potrzeba kuchenki, garnków, czegoś do jedzenia, prądu i szefa kuchni. On pokroi i połączy odpowiednie składniki, a także właściwie przyprawi przygotowane danie. Tak samo jest z malowaniem. Niech kuchenka będzie płótnem, garnki, chochle, patelnie będą pędzlami, jedzenie będzie farbą i terpentyną, prądem i szefem kuchni będzie malarz”.

Ta kulinarna metafora malarstwa może wydać się banalna, ale operowanie na granicy banału to część malarskiego modus operandi Kręcickiego, artysty, który prawie zawsze zaczyna od zwykłych rzeczy, jakiejś kuchenki, lodówki, ziemniaka czy kadru z opatrzonego filmu, a potem przypatruje się im uważnie, upraszcza, przeskalowuje, wyolbrzymia, nasyca kolorem. Zaczyna się banalnie, a kończy się „zagęszczaniem bycia”, jak praktykę malarską Kręcickiego nazywa jego przyjaciel, artysta Radek Szlęzak. Słowa Szlęzaka można przeczytać w Książce, monografii Kręcickiego, która jest do kupienia/przejrzenia na wystawie w Stereo.

W zamieszczonym w tej samej Książce eseju Karoliny Jabłońskiej, wspólniczki malarza z Potencji, czytamy, że Kręcicki tak interesujący się kulinariami jako artysta, nie lubi, a nawet nie za bardzo potrafi gotować…

"Pomidorówka", Tomasz Kręcicki, 2020, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa
„Pomidorówka”, Tomasz Kręcicki, 2020, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa

Wiemy tyle, co zjemy

Prostota, jak to często bywa, okazuje się najbardziej zwodniczą z kategorii. Sprawa nie jest taka prosta ani z malarstwem, ani z kuchnią, dziedziną, której daleko wszak do niewinności. W obrazie Tabletka na noc z ciemności wyłaniają się monstrualne palce, które zdają się świecić w mroku; poświata i neonowy, elektryczny glow to jeden ze znaków firmowych Kręcickiego. Między opuszkami palców znajduje się malutka pigułka. Ją też można zjeść, ale czy rozsądnie jest łykać środki nieznanego pochodzenia i o nieprzewidywalnym działaniu? Co bowiem wiemy o tabletce, którą podsuwa nam dziwna dłoń? To zwykły środek nasenny? Homeopatia, która zaszkodzić nie zaszkodzi, ale na pewno nie pomoże? Nielegalny euforyk, tabletka na noc, która będzie trwała aż do świtu? A może pigułka przebudzenia i samowiedzy, w guście tej, którą Morfeusz podtykał bohaterowi Matriksa? Ten ostatni trop wzmacnia monumentalny obraz zatytułowany Grzech. Niemal cały kadr wypełnia ciemna otchłań szeroko otwartych ust; w tej czeluści znika malutki ogryzek jabłka. Czy jest to jabłko z dyskontu? Z ekologicznego bazarku dla wielkomiejskiej burżuazji, która tyle uwagi poświęca zdrowemu jedzeniu? Jabłko z drzewa Poznania Dobra i Zła? A jeżeli tak, to kto ogryzł to rajskie jabłuszko wiedzy i zostawił sam ogryzek? „Wiesz tyle, co zjesz”: to grubaśne powiedzonko nabiera znaczeniowego ciężaru w kulturze, w której tak bardzo skupieni jesteśmy na sobie, już nie tylko na posiadaniu i konsumowaniu dóbr, lecz również odczuć, przeżyć i doświadczeń. Czy można się dziwić, że w rozwiniętych, metakonsumpcyjnych społeczeństwach, które jakość życia celebrują często kosztem jego sensu, to sztuka kulinarna staje się najważniejszą ze sztuk? W takim społeczeństwie Przerwa na jedzenie zdaje się trwać bez przerwy.

Sztukę też oczywiście konsumujemy, choć na szczęście dobrą wystawę trochę trudniej strawić niż obiad. Kręcicki, który maluje skądinąd przystępnie, chce i potrafi się podobać, umie też rzucić nam na ząb coś, na czym można sobie zęby nadwyrężyć. W Stereo pokazuje m.in. obraz Gwoździe przedstawiający ogromne, pogięte gwoździe. To nie jest przerwa na metalurgię w Przerwie na jedzenie; gwoździe także czasem trzeba jeść, a nawet gotować na nich zupę. Taką zupkę przyrządza się, kiedy przychodzi zrobić coś z niczego. Takie danie zgrzyta w zębach? Może pokaleczyć zbyt łakome usta? Trudno, Kręcicki lubi nadawać swoim obrazom feeryczną, wręcz bajkową aurę, ale w gruncie rzeczy jest realistą, a jego tematy są z życia wzięte. Życie zaś, podobnie jak malarstwo, a nawet kuchnia, to nie bajka.

 "Tabletka na noc", Tomasz Kręcicki, 2018, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa
„Tabletka na noc”, Tomasz Kręcicki, 2018, olej na płótnie, dzięki uprzejmości Stereo, Warszawa

Tomasz Kręcicki,
Przerwa na jedzenie
Galeria Stereo, Warszawa, do 31.07,
www.galeriastereo.pl


Dzięki Tobie, możemy zrobić jeszcze więcej – wesprzyj nas!
Fundacja PRZEKRÓJ

Czytaj również:

Żarty się skończyły, czyli niech żyje satyra, najważniejsza ze sztuk
i
Wejście na wernisaż wystawy "Żarty żartami", Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Fot. Karolina-Zajaczkowska
Doznania

Żarty się skończyły, czyli niech żyje satyra, najważniejsza ze sztuk

Stach Szabłowski

Polowania na czarownice, relikwie, papieżyce, milenijne niepokoje – takie rzeczy oglądałem parę tygodni temu na pierwszych wystawach pokazywanych przez odmrażające się warszawskie galerie. Cóż za średniowieczna tematyka – myślałem sobie wtedy – i doskonale komponująca się z poetyką zarazy.

Wrażenie, że w teraźniejszości jest coś osobliwie średniowiecznego, wzmocniło się tylko, kiedy wybrałem się do Centrum Sztuki Współczesnej na Żarty żartami – najszykowniejszą i najseksowniejszą wystawę, jaką można obecnie obejrzeć w stolicy, a być może i w całej Polsce.

Czytaj dalej