Nigdy więcej (wojny)
i
"Nigdy więcej wojny", Wilhelm Sasnal, 2018 r., zdjęcie: Marek Gardulski; źródło: MSN
Przemyślenia

Nigdy więcej (wojny)

czyli przeżyjmy to jeszcze raz
Stach Szabłowski
Czyta się 18 minut

Muzeum Sztuki Nowoczesnej prezentuje wystawę o tradycji i współczesności antyfaszyzmu w sztuce.

Jest wrzesień, obchodzimy 80. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, znajdujemy się w mieście do fundamentów zburzonym przez faszystów – i mamy kryzys demokracji. Czy można sobie wyobrazić lepszy czas, miejsce i okoliczności na zrobienie wystawy sztuki występującej przeciw wojnie i faszyzmowi? Tytuł wystawy brzmi trochę jak moralny szantaż. Nigdy więcej. Sztuka przeciw wojnie i faszyzmowi w XX i XXI wieku. Czy z taką sztuką można się nie zgodzić? Kto jest za wojną? Kto jest za faszyzmem? Jeszcze dekadę temu odpowiedź na te pytania byłaby tak oczywista, że aż nudna. Żyjemy jednak w ciekawych czasach, w których rzeczy z wczoraj oczywiste już takie nie są.

Współczesna definicja, a nawet moralna ocena faszyzmu ulegają relatywizacji. Dyskusyjną kategorią jest antyfaszyzm. Nawet hasło „Nigdy więcej wojny” nie brzmi tak kategorycznie jak kiedyś, bo historia lubi się przecież powtarzać, a człowiek nie uczy się na błędach. Nieoczywista staje się wreszcie sama wystawa. Tym lepiej dla wystawy, choć zarazem tym gorzej dla nas.

***

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wchodzimy do MSN-u i w perspektywie widzimy jeden z najważniejszych obrazów XX w. – Guernicę. To nie jest oryginał Picassa, ale mamy tu next best thing: replikę Wojciecha Fangora namalowaną na Festiwal Młodzieży i Studentów w 1955 r. Nad Guernicą zawisa inna ikona, choć już lokalna: plakat Tadeusza Trepkowskiego z 1952 r. Przedstawia błękitne niebo, leci przez nie bomba. Wrysowano w nią okno, przez które widać ruiny spalonego miasta i jedno słowo: „Nie!”.

"NIE!", Tadeusz Trepkowski, 1952 r., ze zbiorów Muzeum Plakatu w Wilanowie; źródło: MSN
„NIE!”, Tadeusz Trepkowski, 1952 r., ze zbiorów Muzeum Plakatu w Wilanowie; źródło: MSN

Mocny początek, który świetnie wprowadza w antywojenną i antyfaszystowską emocję oraz rodzące się wokół niej pytania. Co sztuka może zrobić w sprawie faszyzmu? Gdzie przebiega granica między twórczością artystyczną a propagandą? Czy w dramatycznych okolicznościach można, a nawet należy uprawiać propagandę – i jednocześnie pozostać wiernym sztuce? Na wystawie odpowiedź na te pytania rozgrywa się w trzech planach czasowych: w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej, u schyłku stalinizmu i teraz.

Kanapka z człowiekiem, czyli żryjcie waszych Żydów

Zaczynamy w latach 30., jesteśmy w Polsce, w Niemczech, w Europie. Liberalna demokracja jest w kryzysie (skąd my to znamy?); faszyzm i jego ideologiczne klony rosną w siłę. Przeciwstawiają mu się siły Frontu Ludowego; sztuka nowoczesna, z potwierdzającymi regułę wyjątkami, w tym konflikcie znajduje się po lewej stronie barykady.

W pierwszej części wystawy oglądamy mnóstwo modernistycznych obrazów przedstawiających demonstracje, protesty, walki uliczne: faszyści biją się z socjalistami i komunistami, siły ciemności zmagają się z zastępami światła. Wiele z tych prac stworzyli polscy artyści, zwłaszcza członkowie przedwojennej Grupy Krakowskiej. To nie jest walka rozgrywająca się w sferze symbolicznej, ulice naprawdę spływają krwią. W tej sytuacji dla wielu artystów pytanie o granice między sztuką i propagandą staje się nieistotne. Wśród pokazywanych na Nigdy więcej artystów z lat 30. jest niemiecki mistrz zaangażowanego fotomontażu John Heartfield. W jednej z prac ukazuje proces przygotowywania ludożerczej kanapki z człowiekiem i komentuje tę scenę tekstem: „Przepis Goebbelsa na brak artykułów spożywczych w Niemczech: Co? Brak smalcu i masła do jedzenia? Możecie przecież zeżreć waszych Żydów!”.

W Niemczech artyści tacy jak Heartfield czy eksponowany obok niego George Grosz od 1933 r. staną się wyklętymi twórcami „sztuki zdegenerowanej”. Innych spotka to później. Pouczający jest przypadek Mai Berezowskiej. Na wystawie oglądamy karykatury Hitlera, które artystka opublikowała we francuskim magazynie satyrycznym, kiedy w latach 30. mieszkała w Paryżu. Miłostki słodkiego Adolfa to może złośliwy, ale w gruncie rzeczy niewinny projekt, jego bohater nie był nim jednak rozbawiony i dobrze go sobie zapamiętał. W czasie okupacji Gestapo wytropiło w Warszawie i aresztowało rysowniczkę. Drugi zestaw prac, który oglądamy na wystawie, pochodzi już z Pawiaka i z obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, do którego Berezowska trafiła za swoje rysunki z 1942 r.

"Karykatury Hitlera" z serii "Miłostki słodkiego Adolfa", 1934 r., Maja Berezowska, Malmö Art Museum, Paweł Sosnowski; źródło; MSN
„Karykatury Hitlera” z serii „Miłostki słodkiego Adolfa”, 1934 r., Maja Berezowska, Malmö Art Museum, Paweł Sosnowski; źródło; MSN

Picasso się waha

Najważniejsza jest Guernica – to kluczowy obraz wystawy. W 1937 r. Pablo Picasso w hiszpańskiej wojnie domowej walczy pędzlem po stronie republiki: maluje wizerunek świata roztrzaskanego przez faszystowskie bomby, które hitlerowski Legion Condor zrzucił na baskijską wioskę. Obraz miał swoją premierę na wystawie światowej w Paryżu, która – w przededniu wybuchu wojny – stała się polem symbolicznej bitwy między żywiołami faszyzmu i antyfaszyzmu; walczono na dzieła sztuki, architekturę, propagandę. Guernica niczym soczewka skupia zaangażowanie sztuki w opór wobec faszyzmu. Skupia jednak również paradoksy ruchu antyfaszystowskiego. Największy z nich polegał na symbolicznym i organizacyjnym zawłaszczeniu idei antyfaszystowskiej przez Moskwę, która zręcznie postawiła europejską lewicę lat 30. w bezalternatywnej sytuacji; walka z faszyzmem oznaczała popieranie ZSRR.

Picasso na tle obrazu "Guernica", Paryż, 1937 r., zdjęcie: David Seymour (CC BY 2.0)
Picasso na tle obrazu „Guernica”, Paryż, 1937 r., zdjęcie: David Seymour (CC BY 2.0)

Totalitaryzm czy totalitaryzm – w obliczu takiego wyboru stanął również Picasso, malując Guernicę. Jedną z najciekawszych rzeczy do obejrzenia w MSN jest fotograficzna dokumentacja procesu powstawania legendarnego obrazu. Sporządziła ją Dora Maar, ówczesna partnerka, a może raczej kolejna ofiara malarza. Niedawno w Centre Pompidou zakończyła się retrospektywa tej niezwykłej artystki, malarki, fotografki, surrealistki, której sztuka na długie dekady zniknęła z pola powszechnej uwagi, pogrążona w cieniu sławy Picassa. W 1937 r., kiedy powstawała Guernica, romans tej pary dopiero się zaczynał, a Maar fotografowała, krok po kroku, wyłanianie się obrazu z ogromnego, pustego płótna. Te fotografie to kronika narodzin arcydzieła, ale również zapis ideologicznych wahań artysty. W pierwszych, szkicowych zarysach Guernica gęsta jest od kominternowskich, antyfaszystowskich symboli – w centrum kompozycji umieszczone było wyobrażenie zaciśniętej pięści. W czasie malowania obrazu do Picassa dochodzi z Hiszpanii coraz więcej złowieszczych wiadomości o roli odgrywanej w wojnie domowej przez sowiecki wywiad, a także o krwawej rozprawie stalinistów z hiszpańskimi anarchistami. Antyfaszystowskie emblematy stopniowo znikają z obrazu – w ostatecznej wersji nie ma ich w ogóle. Guernica wciąż jest obrazem wymierzonym w faszyzm, a przede wszystkim protestem przeciw wojnie, ale w sensie symbolicznym Picasso zachowuje dystans od instrumentalizowanego i manipulowanego przez Stalina ruchu antyfaszystowskiego.

Tymczasem historia Guerniki dopiero się zaczyna. Ten obraz czeka jeszcze wiele politycznych przygód, stanie się uniwersalnym źródłem antywojennej inspiracji, ale padnie również ofiarą niejednej manipulacji. W MSN wizja Picassa służy za wehikuł czasu, który przenosi widza z pierwszej, umieszczonej w latach 30., części wystawy do rozdziału drugiego. Pamiętamy przecież, że oryginał arcydzieła wisi sobie spokojnie w muzeum Reina Sofia w Madrycie, a praca, którą oglądamy teraz w Warszawie, to kopia namalowana przez Wojciecha Fangora.

Mamy rok 1955.

"Guernica (kopia obrazu Pabla Picassa)", 1955 r., Wojciech Fangor, Muzeum Niepodległości w Warszawie, zdjęcie: Daniel Chrobak, 2019 r.; źródło: MSN
„Guernica (kopia obrazu Pabla Picassa)”, 1955 r., Wojciech Fangor, Muzeum Niepodległości w Warszawie, zdjęcie: Daniel Chrobak, 2019 r.; źródło: MSN

Bronimy pokoju do ostatniego naboju

Stalin już nie żyje, ale stalinizm jeszcze dogorywa – ostatecznie zakończy go rok później Chruszczow swoim referatem. Historyczny faszyzm, reżimy Hitlera, Mussoliniego oraz ich licznych satelitów i kolaborantów zostały pokonane. Walka z faszyzmem trwa jednak w najlepsze. Jej oficjalnym liderem nadal jest Związek Radziecki. Jeżeli w latach 30. Moskwa manipulowała ruchem antyfaszystowskim, to po zakończeniu drugiej wojny światowej rości sobie pretensje do posiadania go na własność. W zwasalizowanych krajach bloku wschodniego władze przekuwają ruch protestu w element propagandy. Antyfaszyzm w sowieckim wydaniu ma nową estetykę – przed wojną w ten dyskurs angażowała się awangarda i czołówka artystów modernistycznych, ale w oczach stalinowskich menedżerów kultury sztuka nowoczesna jawi się niemal tak samo zdegenerowana, jak wydawała się twórcom polityki kulturalnej Trzeciej Rzeszy. Jednocześnie rozmyciu ulega samo pojęcie faszyzmu. Ruch antyfaszystowski walczy teraz przede wszystkim z amerykańskim imperializmem, protestuje przeciw wojnie w Korei (w którą blok wschodni też jest pośrednio zaangażowany), potępia kolonializm. Faszyzm staje się synonimem kapitalizmu, a w domyśle rozciąga się wręcz na zachodnie, antysowieckie, liberalne demokracje. Parafrazując Göringa, Stalin mógł śmiało powiedzieć: „O tym, kto w powojennym świecie jest faszystą, decyduję ja”.

Antyfaszyzm staje się tożsamy z hasłem walki o pokój. Ta walka toczy się jednak na frontach zimnej wojny i realizowana jest przez wyścig zbrojeń, w awangardzie zmagań znajduje się zaś militarystyczne sowieckie imperium. Ryzyko, że kulminacyjnym momentem walki o pokój może być wybuch nowej wojny, tym razem atomowej, jest poważne.

Czy uda się ocalić antyfaszyzm i autentyczność artystycznego pacyfizmu, zaprzęgniętego przez komunistyczną propagandę do podżegania zimnowojennego konfliktu? Kuratorzy Nigdy więcej szukają odpowiedzi na to pytanie w Arsenale, legendarnej wystawie, która przeszła do historii jako symboliczny koniec socrealizmu w Polsce. Nie zawsze pamięta się, że jej oficjalny tytuł brzmiał Przeciw wojnie – przeciw faszyzmowi, a powstała ona w ramach organizowanego pod patronatem Związku Radzieckiego V Międzynarodowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, który odbył się w Warszawie w 1955 r. To właśnie na ten festiwal Wojciech Fangor namalował replikę Guerniki, eksponowaną w przestrzeni publicznej miasta. Trudno o lepsze tło dla obrazu Picassa. Powojenna Warszawa sama jest przecież jedną wielką Guernicą. W jej centrum, na placu Stalina, błyszczy nowiutki Pałac Kultury i Nauki, ale wokół wciąż pełno ruin. Na zniszczonych budynkach zawisają modernistyczne dekoracje, monumentalne pacyfistyczne fotomontaże, miasto staje się instalacją o antywojennej wymowie. W tej scenerii maszerują delegacje postępowej młodzieży ze 114 krajów świata, demonstrując przekonanie, że jedyną alternatywą dla faszyzmu i wojny może być humanizm, ale koniecznie socjalistyczny.

Na zgromadzonych w MSN archiwalnych zdjęciach i wycinkach prasowych dokumentujących tamten festiwal widać powszechny entuzjazm i ideologiczną jedność w wielonarodowej różnorodności. Obok wystawiono wybrane prace, które w 1955 r. znalazły się w Arsenale. Ich autorzy również występują „przeciw wojnie i faszyzmowi”, ale ton, w którym przemawiają, daleki jest od dziarskiej atmosfery internacjonalistycznego święta inscenizowanego na ulicach Warszawy. Obrazy z Arsenału najczęściej są mroczne w gamie i dramatyczne w treści. Młodzież nie maszeruje na nich ku świetlanej przeszłości; uwaga artystów skupiona jest raczej na ofiarach wojny niż jej bohaterach. Izaak Celnikier i Marek Oberländer przywołują w swoich pracach widmo Zagłady, nieprzedstawionej w sztuce socrealistycznej i przemilczanej w komunistycznej narracji antyfaszystowskiej. Antyfaszyzm sztuki z Arsenału bliższy jest dramatycznej Guernice niż poetyce propagandowych plakatów. Definiuje go humanizm, ale już nie socjalistyczny, lecz uniwersalny, pozbawiony politycznych przymiotników.      

Szczepionka traci moc

Dzieje przenikania się sztuki i antyfaszyzmu są pasjonujące, ale czy miałoby sens opowiadanie tej historii, gdyby nie płynął z niej aktualny morał? Na wystawie znajduje się mnóstwo historycznych dzieł i archiwaliów, ale wszystkie drogi prowadzą oczywiście do teraźniejszości. Czy gęstniejący cień, który się na niej kładzie, rzucany jest przez powracający faszyzm? Neofaszyzm? Postfaszyzm? Czy znów, jak w mrocznych latach 30., czekamy na głos sztuki sprzeciwiającej się faszyzmowi i potrzebujemy na nowo przemyśleć tradycję kultury antyfaszystowskiej? Czy możemy się od niej nauczyć czegoś, co przyda się we współczesnej walce o pokój? W trzeciej części wystawy teleportujemy się zatem w szeroko pojętą współczesność. Koniec historii dawno nastąpił, wehikuł dziejów znów się toczy. Trudno tylko rozpoznać, w jakim kierunku zmierza. Ku świetlanej przyszłości? A może właśnie robi ostry zakręt i zawraca w stronę nowych lat 30., jak sugerują kuratorzy Nigdy więcej, gromadząc prace artystek i artystów, którzy w XXI w. na nowo oblekają ducha antyfaszyzmu w ciało prac.

„Ocena XX-wiecznych totalitaryzmów, która wydawała się nie budzić kontrowersji, niespodziewanie zmienia wektory – piszą autorzy wystawy – traci swoją ostrzegawczą moc oraz użyteczność jako antywojenna czy antyprzemocowa szczepionka. Czyżby historia miała się powtarzać, mimo całej nagromadzonej wiedzy o konsekwencjach ideologicznego podgrzewania konfliktów uruchamiających przemocowe praktyki?”

Co byśmy zrobili bez wojny?

„Gratuluję Polsce” – wypalił Donald Trump, winszując nam kolejnej, 80. już rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej. Przyjemnie jest przyjmować gratulacje, choć te były cokolwiek zaskakujące. Klęska wrześniowa, dwie krwawe okupacje, miliony zabitych, Polska w ruinie, najpierw zdziesiątkowana przez Niemców, potem zwasalizowana przez ZSRR, nie mówiąc o Holokauście… Prezydent prawdopodobnie się przejęzyczył, nie chciał gratulować, tylko przesłać wyrazy współczucia. A może była to pomyłka, ale nie zwykła, lecz freudowska? Mam wrażenie, że im dalej od wybuchu wojny, tym serdeczniej winszujemy sobie, że wybuchła.

Jadę przez Polskę XXI wieku, z placu Powstańców Warszawy skręcam w ulicę Żołnierzy Wyklętych, ciągnę dalej bulwarem Ofiar Oświęcimskich, do ronda Ofiar Zbrodni Katyńskiej, obok pomników armii krajowych i ludowych armii, mijam skwery imienia różnych brygad, batalionów, szeregów i sił.

Co byśmy zrobili bez drugiej wojny światowej? Jak nazywalibyśmy nasze place i aleje? Zamiast przy Obrońców Tobruku albo Bitwy Warszawskiej trzeba by pewnie mieszkać przy Sasanki albo Sosenki. Komu budowalibyśmy pomniki? Przyszło by je stawiać poetom, a może nawet, strach pomyśleć, uczonym. Bez wybuchu drugiej wojny światowej nie byłoby ani bohaterskiej obrony Westerplatte, ani fenomenu Państwa Podziemnego, ani nawet znaku Polski Walczącej – tych wszystkich zdarzeń, instytucji i symboli, które wciąż tak silnie organizują naszą wyobraźnię. Polska nie wywołała drugiej wojny światowej, a jednak zdajemy się traktować udział w niej – głównie w roli ofiar – jako szczytowe osiągnięcie w dziejach narodowej wspólnoty. Nic dziwnego, że przedmiotem szczególnej dumy jest powstanie warszawskie; co byśmy bez niego poczęli?

Przeraża mnie kult drugiej wojny światowej i instalowanie jej mitów w samym środku zbiorowej tożsamości. Czy z tej mitologii nie płynie taki morał, że narodowi nie może się przydarzyć nic lepszego od porządnej wojny, która nadałaby życiu zbiorowemu rozmach, patos i sens?

Za długo panuje pokój; ludzie tracą od tego poczucie tożsamości. Próbują je odzyskać, przyklejając na zderzaki swoich passatów i golfów znaczki Polski Walczącej. Zgadzam się z kuratorami z MSN, że moc pacyfistycznej szczepionki na wojenną psychozę słabnie. Słyszę to w mediach, w nazwach ulic i w programach szkolnych moich dzieci, którym drugą wojnę światową przedstawia się nie jako katastrofę, lecz niepowtarzalną okazję do oddawania życia, przelewania krwi i ponoszenia ogromnych strat. 80 lat po wrześniu 1939 r. druga wojna światowa jest w Polsce popularną, żeby nie powiedzieć kultową, marką.

Trwa rehabilitacja idei wojny. Czy wraz z nią nastąpi…

…recydywa faszyzmu?

Kuratorzy z MSN szukają odpowiedzi w pracach współczesnych artystek i artystów, którzy kontynuują walkę o pokój i demokrację. Ich zmagania przypominają jednak bój toczony w muzeum, w którym ktoś wyłączył światło. Słychać jakieś kroki: ktoś lub coś nadchodzi – ale skąd?, co?, kto? Czy współczesną inkarnacją faszyzmu jest dziki kapitalizm? Populizm? Homofobia?

A może rasizm? Tak sugeruje w serii gorących, politycznych rysunków Raymond Pettibon, ale również działające w Polsce Towarzystwo Przyjaciół Maxwella Itoyi, które wystawia w MSN dokumenty ze swojego obywatelskiego śledztwa w sprawie zastrzelenia przez policję nieuzbrojonego nigeryjskiego sprzedawcy z bazaru na Stadionie Dziesięciolecia. Hito Steyerl w oszczędnym, ale mocnym filmie wideo przywołuje posępną historię zaszczuwania ostatniego żydowskiego mieszkańca heskiego miasteczka Babenhausen. Bohater tej opowieści Tony Abraham Merin latami znosił szykany i groźby, ale kiedy sąsiedzi podpalili mu dom, w końcu się poddał i wyemigrował. Szokujące w tym przypadku jest to, że choć scenariusz wydarzeń pasowałby jak ulał do lat 20. XX w., w rzeczywistości realizował się całkiem niedawno, po upadku muru, w liberalnej i zjednoczonej Republice Federalnej – Babenhausen stało się „miastem wolnym od Żydów” dopiero w 1993 r.

Martha Rosler w swoich ikonicznych kolażach Piękny dom: przynosząc wojnę do domu pokazuje klasę średnią przymykającą oczy na przemoc, tropi faszystowski moment w amerykańskim imperializmie i w neokolonialnych ekspedycjach USA – od Wietnamu po Irak. Czy trafia celnie? Tak i nie. Współcześni artyści napędzani instynktem obrony demokracji przed faszystowskimi tendencjami są wolni od politycznej manipulacji, z którą musieli zmagać się ich poprzednicy z lat 30. czy 50. Jednocześnie jednak zdają się zmagać z zagrożeniem, które wydaje się wszechobecne i jednocześnie – paradoksalnie – trudne do precyzyjnego zlokalizowania. Faszyzm historyczny przepoczwarzył się w „wieczny faszyzm”, którego cechy rozpoznawcze przenikliwie wskazywał Umberto Eco w swoim słynnym wykładzie z 1995 r. Kult tradycji i bohaterstwa, irracjonalizm i objaśnianie świata spiskowymi teoriami, strach przed innością i maczyzm, opór wobec modernizacji oraz marzenie o sprawczości i sile, populistyczna „elitarność mas” i pogarda wobec słabszych, zastępowanie dyskursu nowomową – oto niektóre z tych cech. Brzmi znajomo? Oczywiście, wiele z tych elementów odnajdziemy w kulturze politycznej, która kwitnie wokół nas, rozwija się na ekranach telewizorów, w kampaniach wyborczych, w partyjnych programach. W MSN zatrzymujemy się jednak dobre dwa kroki przed wejściem w obszar, na którym mogłoby dojść do uwikłania się w bieżące spory. To nie jest wystawa, na której zobaczymy migawki z lipca 2019 r. w Białymstoku, ONR-owców maszerujących w ordynku po ulicach Warszawy czy celebrowanie przez organa państwowe rocznicy powstania Brygady Świętokrzyskiej. Im bliżej teraźniejszości, tym bardziej Nigdy więcej wpada w ton uniwersalny. Pozostajemy przy sugestiach. W myśl zasady „dobrej głowie dość dwie słowie” – kto zechce, sam wyciągnie z uniwersaliów konkretne wnioski. W tym sensie jest to projekt bezpieczny, nawet zachowawczy.

"Czyszczenie zasłon", z serii "Piękny dom. Przynosząc wojnę do domu", 1967–1972 r., Martha Rosler, galeria Nagel Draxler; źródło: MSN
„Czyszczenie zasłon”, z serii „Piękny dom. Przynosząc wojnę do domu”, 1967–1972 r., Martha Rosler, galeria Nagel Draxler; źródło: MSN

Jednak nawet gdyby MSN chciało się wypuścić na ryzykowny grunt wskazywania placem, kto i co zdradza dziś symptomy „faszystowskiego ukąszenia”, nie byłoby to łatwe. Rzecz w tym, że komponenty Umbertowskiego „wiecznego faszyzmu” rozproszone są po różnych politycznych i parapolitycznych dyskursach – od narodowej prawicy, przez różnej maści populizmy (również te lewicowe), po narracje eurosceptyczne, alternatywną rzeczywistość fake newsów czy z pozoru apolityczne zjawiska w rodzaju ruchów antyszczepionkowych. Jest kwestią dyskusyjną, czy nazywanie antyszczepionkowców, homofobów albo brexitowców faszystami cokolwiek wyjaśnia i ułatwia polemikę z ich poglądami. Żyjemy w eklektycznej epoce i taki też charakter mają współczesne ideologie, również te antydemokratyczne.

Czy w tej sytuacji historyczne analogie – przewodni temat wystawy w MSN – w ogóle mają sens? Czy tradycja antyfaszystowska w sztuce może mieć jeszcze jakieś praktyczne zastosowanie?

Wilhelm Sasnal pokazuje na wystawie obrazy, na których powtarza ikony PRL-owskiej antyfaszystowsko-antywojennej propagandy. Na jednym z nich, wspaniałym wielkim płótnie, artysta maluje monumentalny napis „Nigdy więcej”, który w 1966 r. zamontowany został na Westerplatte. Tekst jest zbudowany z ogromnych płaskich liter, w tle ciemnieje mroczna, złowieszcza ściana lasu. Forma tego tekstowego pomnika jest skompromitowana, źle się kojarzy – w czasach Gomułkowskich i Gierkowskich z podobnie skrojonych liter układano agitacyjne hasła o przewodniej roli partii, monumentalne w skali, ale puste slogany. Z drugiej strony z przesłaniem „Nigdy więcej” nie sposób się nie zgodzić – PRL-owskie pochodzenie przecież go nie unieważnia.

***

W pracy Sasnala powraca pytanie o to, co da się ocalić z antyfaszystowskiej tradycji i zastosować dziś. Swego rodzaju odpowiedzi udziela Wolfgang Tillmans, którego projekt zamyka wystawę i służy za jej puentę. Kultowy niemiecki fotograf, poruszający się na pograniczach mody, kultury klubowej i queer, prawdziwy poeta hedonizmu, od kilku lat wkłada coraz więcej sił w zmagania na frontach prodemokratycznych kampanii społecznych. Założył w tym celu specjalną fundację. W 2016 r. namawiał Brytyjczyków do pozostania w Unii, polemizuje z ksenofobią i populizmem, ostatnio przekonywał mieszkańców kontynentu do głosowania w eurowyborach. Jego zaangażowane projekty bardziej przypominają współczesne akcje marketingowe niż antyfaszystowskie tradycje agitpropu, które oglądamy na początku wystawy w MSN. W plakatach i billboardach Tillmans wykorzystuje estetykę korporacyjną i reklamową jako język, w którym broni demokracji, tolerancji i, last but not least, Unii Europejskiej. „Jeżeli Władimir Putin, Donald Trump, Marine Le Pen i Matteo Salvini chcą rozwiązać Unię Europejską, jaką pozycję Ty zajmiesz?” – pyta artysta w jednym z plakatów z serii Chrońmy Unię Europejską przed nacjonalizmem. W innym afiszu z tego samego cyklu wpada w ton, którego nie powstydziliby się organizatorzy Festiwalu Młodzieży i Studentów z 1955 r.: „Unia Europejska nie jest maszyną bez twarzy. Unia Europejska reprezentuje 508 milionów ludzi, którzy żyją i pracują w pokoju”. A więc taki jest morał z tej antyfaszystowskiej przygody? Stara, dobra, biurokratyczna Unia, która w swojej poczciwości wydaje się niemal nudna i niezdolna do spełnienia marzeń o heroicznych antyfaszystowskich czynach? Być może tu tkwi istota rzeczy – współcześnie to populiści są sexy, przemoc jest spektakularna, antyfaszyzm tymczasem zmienił się w żmudną, nieefektowną codzienną robotę jak kampanie Tillmansa. Jeżeli tak, to zgoda: wychodźmy z wystawy i bierzmy się do roboty, jak czyni to niemiecki artysta. Trudno się z nim nie zgodzić, kiedy pisze na jednym z plakatów „Demokracja, pokój i prawa człowieka mają wielu wrogów. Osłabienie Unii Europejskiej ich wzmocni. Tylko jako zjednoczona Europa możemy się im przeciwstawić. Unia Europejska nie jest naszym wrogiem. Chroni nasze prawa”.

"Nigdy więcej wojny", Wilhelm Sasnal, 2018 r., zdjęcie: Marek Gardulski; źródło: MSN
„Nigdy więcej wojny”, Wilhelm Sasnal, 2018 r., zdjęcie: Marek Gardulski; źródło: MSN

„Nigdy więcej. Sztuka przeciw wojnie i faszyzmowi w XX i XXI wieku”
Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa
do 17.11.2019 r.
kuratorzy: Sebastian Cichocki, Joanna Mytkowska, Łukasz Ronduda, Aleksandra Urbańska
 

Czytaj również:

Siła Guerniki Pabla Picassa
i
Museo Nacional Centro de Arte Reina Sofia © Sucesión Pablo Picasso, VEGAP, 2017 r.
Przemyślenia

Siła Guerniki Pabla Picassa

Goshka Macuga

Kiedy w 2008 r. przygotowywałam się do wystawy w londyńskiej Whitechapel Gallery, postanowiłam uważniej zapoznać się z ponad 100-letnią historią tej instytucji. Zdałam sobie sprawę, że w 1939 r. wystawiano tam słynny obraz Picassa Guernica. Zafascynowały mnie okoliczności towarzyszące temu wydarzeniu.

Guernica nie przyjechała do Londynu jako wielkie dzieło sztuki – uczyniono z niej symbol polityczny. Misja Whitechapel Gallery zawsze polegała na tym, by „prezentować mieszkańcom East Endu najwybitniejszą światową sztukę”. Lokalne organizacje wykorzystywały galerię jako centrum kulturalne. W tym przypadku organizatorem wystawy była rada związku zawodowego ze Stepney, która zwróciła się do galerii z propozycją wspólnego prowadzenia działalności antyfaszystowskiej i krzewienia komunistycznego ducha wśród klasy robotniczej. Obraz „słynnego hiszpańskiego malarza” miał budzić świadomość, wspomóc zbiórkę pieniędzy na rzecz republikanów walczących z siłami Franco i zachęcić ochotników do wyjazdu na wojnę w Hiszpanii.

Czytaj dalej