Za świętym Mikołajem w świat dziecięcej wyobraźni
i
"Świąteczny poranek", Carl Larsson, 1894 r.
Opowieści

Za świętym Mikołajem w świat dziecięcej wyobraźni

Lucyna Zienkiewicz-Kurek
Czyta się 9 minut

Czy jest to śliczny nowiuteńki miś przytulany przez współczesną dziewczynkę, czy ten stary z naderwanym uchem przechowywany w szufladzie pamięci mamy, jednakowo właścicielki cieszy.

W zabawce jest coś niezwykłego. Przynosi moc przyjemnych doznań tym, którzy się nią bawią, i tym, dla których pozostała już tylko wspomnieniem. Nawet najprostsza czyni dzieciństwo kolorowym.

„….z nadejściem wieku dojrzałego najpiękniejsze dzieła nie dadzą umysłowi człowieka tych, co ona emocji, zapałów i radości” – pisał o zabawce Ch. Baudelaire.

W sklepie zabawkowym przed Mikołajem. Kolorowo jak w bajce, gwarno jak w ulu i gorąco jak w saunie. 5-letni chłopczyk wygląda, jakby dostał gorączki; oczy mu się świecą, na policzki wyskoczył mocny rumieniec; biega od półki do półki, sięga po samochody, ciągnie wielką lokomotywę, wsiada na motocykl, wyjmuje z pudełka klocki; ciągnie tatę za rękaw i powtarza jak refren: kup mi!

Wszystkie dzieci, przebierające wśród zabawek, zachowują się podobnie. Zresztą, co tu dużo mówić, żyją w czasach wyjątkowo szczęśliwych.

W samym tylko 1997 r. do Polski sprowadzono zabawek za blisko 350 milionów, a wyprodukowano za 120 milionów złotych. Współczesne pokoje dziecięce przyprawiają o zawrót głowy.

fot. Radek Rymut, archiwum

fot. Radek Rymut, archiwum

W sklepach podobnie – na półkach lalki mówiące, plączące, pijące z butelki, siusiające; samochody wyścigowe, samoloty odrzutowe, kolejki zdalnie sterowane, klocki drewniane i całe królestwo Lego, minitelefony komórkowe, komputery z grami, zabawki – wszystko, czego dusza zapragnie.

Rodzice i dziadkowie często powtarzają, że o takim bogactwie kolorowych zabawek nie mogli nawet śnić w dzieciństwie. I jest to prawda. Jeszcze do niedawna dzieci polskie, zwłaszcza na wsi, bawiły się głównie tym, co dała natura: patyczkami, piaskiem czy wodą lub tym, co same z pomocą wyobraźni uszyły albo wystrugały. Czasem trafiały w ich ręce dzieła miejscowych cieśli lub kowali. Zabawki kupowano okazjonalnie, na odpustach lub targach. I były to głównie zabawki ludowe: pukawki, fujarki, siekierki, grzechotki, figurki zwierząt etc.

Inne pochodziły z importu lub przemytu. W Polsce zabrakło takich ośrodków jak Norymberga czy Paryż, które zabawki produkowały od stuleci, a w końcu XIX w. podjęły ich wytwarzanie na skalę przemysłową. Jan Bujak, najbardziej pracowity polski badacz zabawkarstwa, podkreślał, że wpływ na to miała sytuacja polityczna Polski. Ucisk zaborców, powstania, wojny nie sprzyjały podejmowaniu na szeroką skalę tak „niepoważnych tematów” jak zabawka. Dzieci polskie bawiły się więc pozytywkami, lalkami, kolejkami czy żołnierzykami niemieckimi i austriackimi. Trochę krajowych wytworów zaczęło pojawiać się przed I wojną światową. Sklepy zabawkarskie Krakowa i Warszawy były wówczas tak zaopatrzone, że nie powstydziłby się ich Wiedeń czy Paryż.

W okresie międzywojennym poziom zabawek jednak się obniżył. Na ich brzydotę i tandetność zwrócił uwagę w 1935 roku Jan Parandowski:

„Polska jest w zakresie zabawek upośledzonym księstewkiem feudalnym – pisał – w dokuczliwej zależności od wpływów i wyrobów obcych… Podejrzewam, że wszystkie te kruche graciki – lokomotywy, auta, samoloty, cala ta pluszowa menażeria, wszystkie bez mała lalki przychodzą skądś do nas, prawdopodobnie z Niemiec… Od iluż pokoleń bytują wśród nas «Bubi» z falistymi lokami, o tłustych czerwonych policzkach, w nieśmiertelnym marynarskim ubranku i ich siostry równie zażywne, jakby wyszły z reklamy Sucharda czy van Houtena. Te «Schatzchen» podlewające kwiatki, które u nas nie rosną, biegające po pokojach, których każdy szczegół opowiada o innym życiu…”.

fot. Radek Rymut, archiwum

fot. Radek Rymut, archiwum

Po II wojnie zabawka jeszcze bardziej zubożała. Do połowy lat 60., zgodnie z nakazem, produkowano w Polsce głównie traktory i kombajny oraz miniatury samochodów Syrena i Pobieda.

Nie wolno było np. wyposażać domków dla lalek w pralki, lodówki i radia – bo to wynalazki zgniłego kapitalizmu. – Problemy zabawkarstwa podejmowano jedynie w kontekście zagospodarowania odpadów poprodukcyjnych i surowców wtórnych – podkreśla Ryszard Zięzio, dyrektor Muzeum Zabawkarstwa w Kielcach.

Ożywienie nastąpiło dopiero w czasach gierkowskich. W paczkach pod choinkę i od Dziadka Mroza pojawiły się czechosłowackie klocki i NRD-owskie lalki, a w Peweksach nawet klocki Lego.

Zabawka dosyć długo uchodziła za temat wstydliwy, aby go opisywać, dokumentować i w ogóle naukowo się nim zajmować. Na świecie „poważnie” zainteresowano się nią w 2. połowie XIX w. W Polsce – dopiero w latach 60. naszego stulecia. Musiała towarzyszyć dziecku zawsze, przecież skłonność dzieci do zabawy zwyczajnie leży w ich naturze. Mimo przepaści wieków nie ma różnicy w tym względzie między rozgorączkowanymi przy sklepowych pólkach współczesnymi chłopcami a np. królem francuskim Ludwikiem XIV. Pamiętniki lekarza królewskiego z 1602-1618 notują, że Ludwik w wieku dwóch lat otrzymał wielką armię żołnierzy ze srebra, a nieco później zapragnął gołębia ze skrzydłami z siatki, małej studni, małego gospodarstwa, szachów, malej kielni i cebrzyka murarskiego, pudełka chirurgicznego, statku na kółkach oraz armaty ciągniętej przez pchłę. Wszystko oczywiście ze złota. Najstarszy syn Ludwika Delfin sprawił sobie z kolei armię automatycznie wykonującą musztrę, nad którą pracowali najwybitniejsi artyści norymberscy pod okiem ówczesnego francuskiego ministra wojny.

fot. Radek Rymut, archiwum

fot. Radek Rymut, archiwum

Małymi glinianymi laleczkami, miniaturkami zwierząt i pojazdów dzieci bawiły się już w starożytnym Egipcie.

Wprawdzie naukowcy przypuszczają, że wtedy zabawki służyły raczej celom religijnym, ale inne fakty zdają się tego nie potwierdzać. Bo czy np. Archytas z Tarentu wynalazł w IV w. p.n.e. latającą zabawkę w postaci ptaka po to, by odstraszała duchy? Albo czy miały to robić automatyczne zabawki poruszane wodą, parą i ciężarkami, które zaprojektował Heron z Aleksandrii w II w. p.n.e.?

Wśród dawnych zabawek nie ma żadnej, która nie miałaby swego odpowiednika we współczesnym pokoju dziecięcym.

– Okazuje się, że wszystko zostało wynalezione w starożytności lub wypróbowane w „mrokach średniowiecza”. Tylko inaczej przystrojone i ubrane, zmienione w formie i materii, połączone lub powiązane wzajemnie tworzy cacka niby-nowe… – konstatuje w jednej ze swoich rozpraw Ryszard Zięzio.

Bez względu na czas i miejsce dziewczynki zawsze marzyły o lalach. Oczywiście, jak wszystko, lale się rozwijały i udoskonalały. Przed XVII w. były gliniane i drewniane z malowanymi twarzami. Czasami z gipsową główką, do której mocowano perukę z lnu lub prawdziwych włosów. Przypominały wówczas trochę kręgle. Postarano się więc, by zyskały proporcje bardziej zbliżone do ludzkiego ciała. Otrzymały także zęby ze słomy, szklane oczy i bardziej eleganckie stroje. Rewolucję lala przeżyła dopiero w XIX w. Najpierw przemówiła. W 1824 r. Leonhard Maelzer, niemiecki mechanik i iluzjonista, opatentował urządzenie, które pozwoliło lalce wymówić słowa: „papa” i „mama”. Dwa lata później zaczęła chodzić. Wkrótce otrzymała też piękną główkę z nieszkodliwej porcelany – biskwitu, oraz towarzyszki przypominające swym wyglądem dziewczynki w wieku ośmiu – dwunastu lat. Nazwano je wdzięcznie „bebe”. „Umiały” tańczyć, pić, a dzięki wmontowanemu fonografowi – śpiewać i rozmawiać. Począwszy od 1909 r., rozpoczęła się we Francji i Niemczech produkcja lalek „bebe”, modelowanych także na wzór chłopców, raczkujących niemowląt i nowo narodzonych bobasków.

Zawsze jednak lala pozostawała zabawką, którą właścicielki lubiły bawić, przytulać, ubierać. Oczywiście długo był to luksus, który podobnie jak inne zabawki trafiał do rąk najbogatszych.

fot. Radek Rymut, archiwum

fot. Radek Rymut, archiwum

W 1448 Karol VII ofiarował swojej córce Magdalenie „lalkę paryską w sposobie panny na koniu”. Zaś w 1571 r. Claude de France, księżna Lotaryngii, podarowała córeczce swej przyjaciółki księżnej bawarskiej kilka lalek w strojach paryskich, a do tego małe gospodarstwo ze srebra, składające się z kredensu, garnków, talerzy i innych rzeczy. Z inwentarza królowej Katarzyny Medycejskiej z 1589 r. wynika z kolei, iż posiadała ona 16 lalek, w tym aż osiem nosiło żałobę.

Barbie, współczesną ulubienicę dziewczynek, reklamowaną jako rewelacja wszech czasów – można uznać za plagiat. Amerykańska piękność z winylu jest zaledwie kontynuatorką – niewiele różni się od lalek popularnych na początku wieku we Francji, Niemczech i Anglii. Najsłynniejszą, wylansowaną przez francuskie pismo dla dzieci „La Semaine de Suzette”, była Bleuette. Redaktorzy wymyślili ją jako premię dla tych, którzy opłacą roczny abonament. Każdy kolejny numer czasopisma przynosił specjalnie dla Bleuette zaprojektowane bluzki, płaszcze, pończochy, buty, kapelusze. Na początku redakcja zwracała się do młodocianych czytelniczek: „Biedna Bleuette, obecnie ma tylko koszulę, a jest to strój z pewnością za lekki… nauczymy was, jak zrobić dla niej całą wyprawę. Czy nie sprawi wam ogromnej przyjemności praca dla waszej córeczki?”. Dziś dziewczynki w reklamie krzyczą: „kochamy cię Barbie”, a Mattel w podobny sposób buduje jej imperium.

Stworzona w 1959 r. Barbie, podobnie jak Bleuette, ma rodzinę, znajomych, dom, samochody.

fot. Radek Rymut, archiwum

fot. Radek Rymut, archiwum

Tu znów nasuwa się refleksja, jak to wszystko jest ubogie w porównaniu z dawnymi pomysłami. Swoje rezydencje miały już XVI-wieczne lale i były to prawdziwe arcydzieła sztuki, wycyzelowane w każdym szczególe. Domy dla lalek początkowo były zbyt „kruche”, aby służyć zabawie. Dość długo stanowiły więc tylko dekorację królewskich i arystokratycznych siedzib, a później bogatego mieszczaństwa. Dopiero pod koniec XIX w. dzieci zaczęły się nimi bawić. Nie odbiło się to jednak na ich jakości.

W latach 20. naszego wieku w Anglii dzieci królewskie otrzymały domek dla lalek, który przeszedł do historii. Zresztą do dziś przechowywany jest w pałacu w Winsdorze i niekiedy udostępniany zwiedzającym. Jest to kopia ówczesnego domu królewskiego. Oto kilka szczegółów: „Pałac jest wyposażony w ciepłą wodę – opisuje Jan Bujak w «Zabawkach w Europie» – kanalizację i windy; w garażach stoi pięć miniaturowych samochodów z prawdziwymi silnikami benzynowymi; w piwnicach znajdują się miniaturowe butelki z prawdziwym winem; biblioteka zawiera 300 miniaturowych tomów bajek specjalnie napisanych przez wybitnych autorów oraz kolekcję 800 sztychów wykonanych przez współczesnych artystów; pałac posiada niezliczoną ilość obrazów, stare przepiękne meble, porcelanę, zastawy stołowe. Albumy fotograficzne dokumentują sceny z życia rodziny królewskiej”.

Współczesną zabawką, która skupia niczym soczewka wszystkie niemal dotychczasowe zabawkowe pomysły dla dzieci, są wspaniałe klocki Lego, wymyślone przez duńskiego bezrobotnego. Klocki znano już w starożytnym Egipcie. Są ukochane przez mężczyzn małych i dużych żołnierzyki, które znaleziono w egipskich grobach z 2300 r. p.n.e. i które przeszły całą ewolucję. Są oczywiście lalki, domki. Są całe zwierzyńce, które babcie i dziadkowie znali jako słynne Arki Noego, wytwarzane już od XIV w.

Są blaszane zabawki mechaniczne – figurki chodzące, tańczące i grające na instrumentach. Tworzył je Christopher Pinchbeck w XVIII w. Są ruchome pociągi do składania, samochody, samoloty i statki produkowane pod koniec ubiegłego wieku z myślą o małych konstruktorach, m.in. przez słynną firmę Meccano z Liverpoolu. Są inspiracje kosmosem – w stylu robota na baterie sypiącego iskrami i poruszającego się za pomocą systemu zębatych kółek i przekładni. Jest w końcu wiele innych zabawek, których nie sposób wymienić.

Rodziców i dziadków podążających za Mikołajem po sklepach i zauroczonych kolorowym, rozmaitym światem współczesnej zabawki musimy jednak przestrzec przed niezmiernie popularnymi grami wideo i komputerowymi, z których wiele polega na zabijaniu przeciwnika. Nie polecamy zabawek w stylu elektronicznego jajka z miniekranem, w którym żyje tamagotchi, zwierzątko tak łatwe do urodzenia, jak i do uśmiercenia – wystarczy odłączyć baterie.

Przed Mikołajem trudno bawić się w jakikolwiek dydaktyzm, wszak nie po to zostały wymyślone listy do niego. Ale warto pamiętać o prezentach, które dają dziecku więcej niż bezwolne patrzenie i przyciskanie. Radzimy ocalić „emocje, zapał i radość”, które od wieków czyniły z zabawki rzecz niezwykłą…

fot. Radek Rymut, archiwum

fot. Radek Rymut, archiwum

Tekst pochodzi z numeru 2789/1998 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Santa Claus Land
i
ilustracja: Adam Macedoński
Opowieści

Santa Claus Land

Jean-Louis Hue, Anne-Marie Koenig

W najodleglejszym krańcu Finlandii, za kręgiem polarnym, rozciąga się kraina podziurawiona jeziorami, której północny cypel nurza się w początkach morskiej ławicy lodowej.

Zamieszkują ją ludzie raczej niscy, przyodziewający się w stroje ozdobione czerwonymi i złotymi naszywkami, umiejący rozmawiać z chochlikami, do których są podobni jak dorośli bracia. Zajmują się hodowlą reniferów, piją ich mleko i żywią się ich mięsem, wysysają szpik kostny, z ich rogów zaś wykonują biżuterię; ich skóry służą do szycia odzieży i do pokrywania dachu jurty, ich ścięgna zaś zastępują nici.

Czytaj dalej