Wojownicy Światła
Opowieści

Wojownicy Światła

Rozmowa z Valentiną Pedicini
Dariusz Kuźma
Czyta się 10 minut

W co wierzą członkowie mało znanego chrześcijańskiego kultu religijnego składającego się z byłych mistrzów Kung Fu, którzy 20 lat temu zdecydowali odizolować się od wszystkiego, żeby poświęcić resztę życia na fizyczne i duchowe przygotowania do walki ze złem tego świata? I czy są faktycznie tak nietypowi, jak może się wydawać z obserwacji ich codziennych (i conocnych) rytuałów oraz wykańczających treningów? To ledwie kilka z pytań stawianych w Wierze przez włoską dokumentalistkę Valentinę Pedicini, która zagłębiła się z kamerą w rzeczywistości tzw. Wojowników Światła.

Dariusz Kuźma: Przez cały seans zastanawiałem się, jak udało Ci się zbliżyć tak bardzo do kultu religijnego, którego członkowie pilnie strzegą swej prywatności. Dlaczego wpuścili do swego klasztoru dokumentalistkę, która chciała opowiedzieć o nich milionom widzów z całego świata?

Valentina Pedicini: Nie było to łatwe, bo, jak zauważyłeś, Wojownicy Światła nie afiszują się ze swoim istnieniem. Stałam jednak na uprzywilejowanej pozycji. Poznałam ich 12 lat temu, w 2008 r., gdy byli wciąż młodym kultem. Studiowałam w szkole filmowej i chciałam nakręcić krótki metraż o jednej z ich założycielek, Laurze, która jest główną bohaterką Wiary. Wojownicy Światła i ich Mistrz fascynowali mnie; pewni siebie mężczyźni i kobiety w białych szatach, z ogolonymi głowami, wierzący w coś, czego nie rozumiałam. Wtedy byli o wiele bardziej otwarci na innych, prowadzili nawet własną siłownię, w której ćwiczyli z młodymi ludźmi, dzieląc się z nimi swymi ideałami, a czasem nawet kogoś rekrutując. Nie wiem, co się stało przez te ponad 10 lat, ale zniknęli praktycznie całkowicie z życia publicznego. W każdym razie nakręciłam mój krótki dokument razem z autorem zdjęć do Wiary, Bastianem Esserem, ale nie byłam zadowolona z rezultatu. Uznałam, że byłam zbyt młoda i nieprzygotowana, żeby ukazać na ekranie prawdę o Wojownikach. Nie potrafiłam jednak o nich zapomnieć, więc w 2019 r. postanowiłam wrócić.

Rozumiem, ale fakt, że zdążyłaś ich wcześniej poznać, nie oznacza, że powinni byli Ci zaufać i tym razem. Sądząc po filmie, Wojownicy są świadomi tego, że dzisiaj świat jest zmęczony opowieściami o kolejnych kultach religijnych z ich dziwnymi rytuałami i systemami wiary.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Też byłam zaskoczona, że mi zaufali. Myślę, że w jakiś sposób zaimponowałam Mistrzowi, że wróciłam po 11 latach, by opowiedzieć szczerze o ich wspólnocie. Uznał to za akt odwagi, a Wojownicy bardzo je cenią. Wszyscy członkowie zaufali mi, że nie będę niczego ubarwiała ani przeinaczała, że pokażę prawdę o ich życiu, o tym, do czego dążą, co chcą sobą prezentować. Kult Wojowników Światła został założony w 1999 r. i wygląda na to, że z czasem zmieniły im się priorytety. 20 lat temu Mistrz, wybitny nauczyciel kung-fu, porzucił dawne życie, by zacząć budować nowy świat, w którym kluczowe miały być czystość duchowa i prostota życia, a sport, sztuki walki oraz wiara miały się stać ważniejsze od posiadania dóbr materialnych. Wielu jego uczniów uwierzyło w tę wizję i razem stworzyli społeczność, która od tamtego czasu działa jak dumna rodzina. Jednak świat nie poszedł za ich przykładem, a wręcz w wielu aspektach stał się jeszcze gorszym miejscem. Dlatego wydaje mi się, że Wojownicy uznali mój projekt za dobrą okazję, by pokazać się ludziom takimi, jacy są. Żeby nikt już nie traktował ich jako kolejną stereotypową sektę gromadzącą samotników potrzebujących, żeby ktoś im mówił, jak mają żyć.

Widać, że stanowią rodzinę, ale trudno nie odnieść po filmie wrażenia, że ten kult jest „przedstawieniem jednego aktora”. Mistrz jest dla nich faktycznie mistrzem, charyzmatycznym liderem, który decyduje, jak mają żyć, co jeść, jak się do siebie zwracać.

Nie da się ukryć, że Mistrz jest dla nich swoistą wyrocznią, wszyscy go słuchają i starają się wspierać go swymi codziennymi czynami w realizowaniu jego wielkiego marzenia, ale z drugiej strony mają zaskakująco dużo wolności. Tak, Mistrz decyduje o wielu rzeczach, ale prawda jest taka, że bycie Wojownikiem Światła nie polega na bezrefleksyjnym życiu w zamknięciu z resztą, ale na świadomej decyzji. Podejmują ją każdego dnia, co jest istotne w sposobie funkcjonowania tej wspólnoty. To taki test, jeden z wielu, które przechodzą raz za razem, by wciąż udowodniać sobie i innym, że są godni bycia Wojownikami Światła. Czasem są to wyzwania czysto fizyczne, innym razem duchowe, wręcz metafizyczne, ale – jakkolwiek dziwnie to brzmi – to właśnie te testy są spoiwem wspólnoty. Widzisz, mimo że członkowie kultu są ograniczeni do życia w murach klasztoru położonego na włoskiej prowincji, mimo że Mistrz ma nad nimi dużą władzę, każdy z nich czuje, że ma wpływ na swoje życie i rozwój społeczności. A poza tym wszyscy wierzą w prezentowane przez Mistrza ideały, chcą walczyć z egoizmem i mrokiem tego świata.

Czy te ideały wnoszą jakiś konkret? Czy, na przykład, Mistrz przewiduje, kiedy mniej więcej dojdzie do wielkiej walki ze złem, do której przygotowują się fizycznie i psychicznie od tak dawna? Czy może lepiej nie zadawać pytań i utrzymywać się w permanentnej formie?

Nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ale nie wydaje mi się, by istniała konkretna data. I nie sądzę, żeby Wojowników zajmowały takie myśli. Oni faktycznie cały czas trenują. Wierzą, że proces przygotowywania się do wojny jest być może ważniejszy od samej wojny, faktycznego stanięcia twarzą w twarz ze złem, jakąkolwiek formę miałoby ono przyjąć. Trening jest dla nich najważniejszy, do walki może nigdy nie dojść. Co jest ciekawe, bo to jedna z wielu sprzeczności, które rządzą światem Wojowników, zarówno pod kątem tego, jak postrzegają zewnętrzny świat, jak i tego, w jaki sposób przymykają oczy na nieścisłości swego systemu wiary. Słowo wiara jest tu kluczem. Wiara w system, wiara Mistrza, wiara w coś, co wykracza poza ludzkie rozumienie.

Wiara w fizyczne ciało. Jak we fragmencie, w którym wykończona fizycznie Laura, z liną obwiązaną wokół szyi, zmusza się po godzinach treningu do dalszych ćwiczeń, by nie tylko udowodnić swą wewnętrzną i zewnętrzną siłę, lecz również oddanie Mistrzowi.

Ta sekwencja trwa w filmie kilka minut, ale w rzeczywistości zajęła prawie osiem godzin. Osiem godzin fizyczności ponad siły, by Laura, jedna z liderek wspólnoty, mogła złożyć hołd Mistrzowi, który jest jej przyjacielem, zastępczym ojcem oraz przywódcą. Brzmi dziwnie, ale nie chodzi tylko o panowanie nad ciałem. W trakcie zdjęć zrozumiałam, że to też pewna forma osiągania innego stanu świadomości przez adrenalinę i przekraczanie granic własnej ułomnej fizyczności. Stałam tam i widziałam na własne oczy wiarę Laury w Mistrza, we własne ciało, w Boga. Sama nigdy nie potrafiłabym tak bardzo wykończyć się dla idei, ale dla niej był to środek do celu. Jest to rodzaj intensywnej wiary, którą może chyba pochwalić się na świecie tylko garstka osób.

Inną interesującą metaforą wiary Wojowników Światła są towarzyszące im wszędzie lustra.

Lustra są ważnym elementem codzienności Wojowników i mają wiele znaczeń. Najbardziej oczywistym jest możliwość obserwowania w nich własnych dążeń do fizycznego ideału. Pracują nad swymi ciałami i wykorzystują lustra do mierzenia postępów. Ale one symbolizują także samotność, którą odczuwa każdy z Wojowników. Laura mówi w pewnym momencie filmu, że lustra są jej najlepszymi przyjaciółmi. Innych nie ma, a przynajmniej nie w sensie, w jakim my rozumiemy definicję przyjaźni. Wojownicy to specyficzna rodzina, nie grupa przyjaciół. Dziś, gdy członkowie kultu unikają konfrontacji ze światem zewnętrznym, lustra pozwalają im też mierzyć się z własnymi pragnieniami. Dla mnie z kolei lustro stało się metaforą mojej obecności w klasztorze: Wiara była dla Wojowników ogromnym lustrem, w którym mogli się przejrzeć, bo po raz pierwszy od 20 lat zobaczyli siebie oczyma kogoś, kto nie należy do wspólnoty.

Jak w takim razie do tej fizyczno-religijnej układanki pasuje muzyka, której słuchają i za pomocą której wprowadzają się w przedziwny trans? Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób mieszanka power metalu, techno, popu i Disneyowskich przebojów może być pomocna.

Jedną z rzeczy, które zrozumiałam w trakcie miesięcznego pobytu u Wojowników Światła, to że racjonalizowanie ich systemu wiary mija się z celem. Oni po prostu żyją wedle innych kategorii, więc należy w pewnym sensie wyjść poza siebie, żeby spróbować zrozumieć, jak funkcjonują. Te muzyczne mieszanki to dzieło Mistrza, kolejny element jego mniej lub bardziej spójnej wizji świata, a także swoiste narzędzie do utrzymywania wspólnoty w gotowości. Widzisz, Mistrz był w młodości DJ-em i jest przekonany, że częstotliwości, na których taka muzyka oddziałuje, dają Wojownikom energię w czystej postaci, a ta pozwala im radzić sobie z codziennością życia w klasztorze. To w pewnym sensie rodzaj modlitwy, zgromadzenie, w ramach którego jednoczą się we wspólnym transie. To też kolejny aspekt, który wyróżnia Wojowników Światła spośród innych znanych mi kultów religijnych. Uważam, że są naprawdę niepowtarzalni.

Zaimponowali Ci swą ślepą wiarą i całkowitym oddaniem konkretnemu stylowi życia?

„Zaimponowali” to złe słowo, bo mimo że bardzo dobrze ich poznałam, ciągle nie potrafię pojąć, jak trzydziesto- i czterdziestolatkowie mogą spędzać większość życia w starym klasztorze i robić to, co oni tam robią. Nauczyłam się jednak szanować to, że są ode mnie tak bardzo odmienni, akceptować ich takimi, jakimi są i że wierzą w coś, czego nie rozumiem. 22 osoby postanowiły uciec na zawsze od świata, żeby – kiedy przyjdzie na to czas – uratować go od zła. Ja bym tak nie umiała, ale nie chcę ich przez to osądzać. Spędzaliśmy z Bastianem kilkanaście godzin dziennie z tymi ludźmi i zarywaliśmy noce, by nagrać taneczne transy, by pokazać światu, kim są naprawdę. Chciałabym, by Wiara nie była odbierana wyłącznie przez pryzmat osobliwości Wojowników Światła, bo to również film o różnych społecznościach, które mniej lub bardziej sztucznie tworzymy, żeby radzić sobie z życiem. O różnych rodzajach wolności i wiary. Ja zrobiłam swoje, teraz od każdego z widzów zależy, co z tym zrobi, jak odbierze, jak potraktuje, czy nawet osądzi.

Podziwiam Cię, że byłaś w stanie zagłębić się tak mocno w życie ludzi, których bardzo łatwo sprowadzić do miana „sekciarskich świrów”.

To był bardzo dziwny okres mojego życia. Musieliśmy z Bastianem nosić białe szaty i stosować się do reguł panujących w klasztorze, jak na przykład milczenia na 20 minut przed rozmową z Mistrzem. Na szczęście nikt nie zażądał od nas zgolenia włosów. W pewnym momencie staliśmy się dla Wojowników niewidzialni, nikt nie interesował się tym, co robimy, co rejestrujemy. Jeśli się nad tym zastanowić, było to bardzo odważne z ich strony, takie całkowite obnażenie się przed naszą kamerą. Na przykład mogliśmy nagrać rozmowy o jednym z członków społeczności, który przespał się ze wszystkimi kobietami w klasztorze. I zapewniam cię, nigdy nie usłyszałam „nie kręć tego” czy „lepiej to wyciąć w montażu”. Wszystko, co widać na ekranie, to prawda, mimo że w filmie przewija się kilka zdecydowanie kontrowersyjnych rzeczy.

Jak dwójka małych dzieci, które są wychowywane w klasztorze?

Altair i Olympia. Tak, o nich też mówię. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy po powrocie do Wojowników po 11 latach zobaczyłam dwójkę dzieciaków, które tam się urodziły i nie znają innej rzeczywistości. Co więcej, to wnuki Mistrza, bowiem jego córka też należy do wspólnoty. Są dumni z tych dzieci, widzą w nich symbol, zalążek nowego pokolenia, które będzie kontynuowało ten rozpoczęty przez nich osobliwy eksperyment społeczny.

Z filmu wyraźnie wynika, że bez obecności Mistrza tenże eksperyment nie miałby szans się utrzymać. Pytanie więc, czy on zdaje sobie z tego sprawę, że w pewnym momencie będzie musiał ustąpić lub przekazać komuś pałeczkę?

W pełni zgadzam się ze stwierdzeniem, że społeczność nie byłaby w stanie przetrwać bez niego. Nie sądzę jednak, żeby Mistrz zadawał sobie obecnie takie pytania. Powtarza tylko, że cieszy się, bo dzięki dzieciom wie, że Wojownicy będą trwali. U innych członków sprawa wygląda nieco inaczej. Wydawało mi się z początku, że też nie zastanawiają się nad przyszłością, ale gdy zobaczyłam łzy matki Altaira i Olympii, gdy czytała im bajkę na dobranoc, zdałam sobie sprawę, że są świadomi tego zagrożenia. Że obawiają się, że Wojownicy Światła przestaną pewnego dnia istnieć, a oni nie będą w stanie przetrwać bez wsparcia swojej przybranej rodziny. Mają rację. Co więcej, uważam, że świat nie jest gotowy na przyjęcie ich z powrotem. Nigdy nie będzie.


Film Wiara był pokazywany w ramach 17. edycji Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity.

Czytaj również:

Naszym domem jest las 
i
kadr z filmu „Zostało nam słońce”, mat. prasowe MDAG
Opowieści

Naszym domem jest las 

Mateusz Demski

Wywłaszczeni, wykorzenieni, pozbawieni ziemi. Wielu ludzi myśli, że kolonializm zakończył się wraz z podbojem Ameryki. Przykład ludu Ayoreo z lasów Gran Chaco w Paragwaju pokazuje, że trwa do dziś. 

Kiedyś domem Mateo Sobode Chiquenoiego był las. Urodził się w szałasie zbitym z gliny, gałęzi i suszonych pnączy, ukrytym głęboko w poplątanej roślinności. Pierwszy obraz, jaki pamięta: leży na śpiworze, który uszyła mama i wpatruje się w linię wierzchołków drzew.

Czytaj dalej