Jeżeli dzieci kojarzą się komuś ze słodkimi aniołkami, to zapewne rzadko miewa z nimi kontakt – i niewiele pamięta już z własnego dzieciństwa. Albo odrobinkę zidiociał. Często taka osoba odkrywa w piątej dekadzie życia potrzebę pisania dla najmłodszych. Odradzam z całych sił! Aplauz przy rodzinnym stole to wprawdzie dużo, lecz nie zapewnia jeszcze światowej kariery. I na pewno nie przygotuje na okrucieństwo, z jakim młodzi czytelnicy potrafią traktować autora.
– Lubi pan podrywać dziewczyny? – zapytał mnie kiedyś siedmiolatek.
– Lubię – odpowiedziałem szczerze.
– A jak pan je podrywa w takich brzydkich butach?
Albo:
– Ile pan ma lat?
– Czterdzieści pięć.
– No to gratuluję, wygląda pan na czterdzieści cztery i pół.
Albo:
– Ma pan jeszcze wszystkie zęby?
– Mam…
– Ale przy sobie?!
I dalej w ten deseń.
Bo każde spotkanie z młodymi czytelnikami jest jak wędrówka przez nieoznakowane pole minowe – wiadomo, że wcześniej czy później nastąpi dzieciobuch!
Dzieciobuchy, podobnie