W pierwszy dzień wiosny obchodziłam 40. urodziny. Jak każdy przekraczający tę symboliczną datę, czekałam na jakieś nowe otwarcie, pretekst do podsumowań. Dostałam go. 21 marca to dzień wagarowicza, ale w tym roku nie wolno było wyjść z domu, nie mówiąc o gościach i świętowaniu. Jeszcze nie wierzyliśmy, że to, co się dzieje, dzieje się naprawdę. Kupiłam sobie sama prezent przez Internet – okulary przeciwsłoneczne z polaryzacją. Chciałam w nich jeździć w dalekie trasy samochodem, spacerować po plaży i lesie, patrzeć w niebo nad chmurami w samolocie. Ale i tak jestem szczęściarą – mam dach nad głową, balkon, a słońce wciąż świeci.
Jeszcze niedawno, starając się kupić bliskim prezenty na różne okazje, wielość dostępnych opcji jednocześnie nudziła nas i przytłaczała. Mierząc się codziennie z nadmiarem, próbowaliśmy przed świętami czy urodzinami główkować i wykazywać się kreatywnością. Zaczęliśmy dawać sobie jako prezenty coraz droższe i bardziej wyrafinowane przedmioty i doświadczenia: vouchery na podróże, pobyty w hotelach, samodzielne komponowanie perfum, warsztaty z garncarstwa lub gotowania. Idea była szczytna – by darować innym przeżycia, nie rzeczy, nie przykładając