Dawid i jego starszy brat Szymon pochodzą z Suszca (woj. śląskie). Obaj od lat uznawani są za czołowych zawodników w ekstremalnych sportach rowerowych. Szymon jeździ na rowerze MTB, natomiast Dawid upodobał sobie mniejsze kółka BMX. Na rowerach jeżdżą, skaczą i dosłownie latają od najmłodszych lat. Ponieważ nie mieli gdzie trenować, tor do nauki nowych trików zbudowali sobie we własnym ogrodzie. Choć medale i wyróżnienia zdobywają na prawie każdych zawodach, w których biorą udział, to sukces Dawida w Sydney jest najważniejszym zwycięstwem w historii tego młodego zawodnika.
Redakcji „Przekroju” udało się złapać Dawida Godźka w Australii i zadać mu kilka pytań na temat jazdy na BMX i pierwszego polskiego złotego medalu X Games w tej konkurencji.
Wojtek Antonów: Co takiego jest w jeździe na BMX, że aż tak Cię to wciągnęło?
Dawid Godziek: Po prostu kocham jeździć na rowerze, ale zawsze chciałem to robić po swojemu i rozwijać swoje umiejętności. Próbowanie nowych trików, wymyślanie ich, żeby w końcu zrobić czystą sztuczkę na zawodach, to niesamowita motywacja i przyjemność. Wcześniej jeździłem na większych rowerach, ale po którejś zimie, gdy mogłem trenować tylko na BMX, zdecydowałem, że na tym się skupię. Mniejszy rower, więcej kombinacji i możliwości.
Jaką dyscyplinę dokładnie uprawiasz?
BMX Dirt to konkurencja, która polega na skakaniu na rowerze na zbudowanych z ziemi skoczniach. W locie robimy różne „akrobacje”, które nazywamy trikami. Można skakać z obrotami, przez głowę, kręcić w locie rowerem – zawodników ograniczają tylko wyobraźnia i czasami prawa fizyki.
W jaki sposób znalazłeś się w światowej czołówce zawodników BMX?
Przełomowym momentem był chyba udział w zawodach Red Bull Dreamline, gdzie tak naprawdę po raz pierwszy startowałem z zawodnikami, których wcześniej oglądałem tylko na filmach albo relacjach z takich zawodów, jak X Games. Dla chłopaka z Suszca było to wielkie przeżycie, które jeszcze bardziej napędziło moją pasję do jazdy na rowerze. Od tej pory jeżdżę i startuję w imprezach na całym świecie.
Czy Polska to dobry kraj, żeby trenować jazdę na BMX?
W Polsce, niestety, trzeba wziąć łopatę i samemu zbudować sobie skocznie. Żeby dobrze jeździć, trzeba dużo jeździć, a my mogliśmy to robić głównie dzięki temu, że mieliśmy własny tor na podwórku. W tej kwestii zresztą niewiele się zmieniło, bo w dalszym ciągu trenuję „w domu” i to tu szlifuję swoje nowe triki.
Czy myślisz, że BMX powinien znaleźć się na igrzyskach olimpijskich?
Póki co, w naszej konkurencji to X Games mają najwyższą rangę i startują tu wszyscy najlepsi. Złoty medal jest dla mnie wielkim osiągnięciem, które jeszcze kilka lat temu mogło pozostawać w sferze fantazji. Teraz marzeniem mógłby być medal olimpijski, jednak na razie na igrzyskach jest tylko BMX w skateparku, a Dirt… może kiedyś.
W czym byłeś lepszy podczas finału w Sydney?
W Sydney tor składał się z trzech skoczni, które trzeba płynnie pokonać w przejeździe. Po starcie z 10-metrowego najazdu na pierwszej skoczni czysto zrobiłem trik, który praktycznie na świecie robię tylko ja. Twister to obrót z rowerem o 1080 stopni wykonywany z charakterystycznym „przechyleniem”. Dalej poleciałem pewnie swoje dopracowane sztuczki i okazało się, że sporą przewagą punktową wygrałem.
Co dalej?
W przyszłym roku na pewno będę startował w kolejnych zawodach X Games. Dodatkowo planuję także powrót do większych kółek, czyli MTB. Szykuje się bardzo fajna seria imprez MTB, gdzie w końcu będę mógł startować ze starszym bratem.