Polski sukces w Australii
i
zdjęcie: Red Bull Content Pool
Promienne zdrowie

Polski sukces w Australii

Wojtek Antonów
Czyta się 3 minuty

Dawid i jego starszy brat Szymon pochodzą z Suszca (woj. śląskie). Obaj od lat uznawani są za czołowych zawodników w ekstremalnych sportach rowerowych. Szymon jeździ na rowerze MTB, natomiast Dawid upodobał sobie mniejsze kółka BMX. Na rowerach jeżdżą, skaczą i dosłownie latają od najmłodszych lat. Ponieważ nie mieli gdzie trenować, tor do nauki nowych trików zbudowali sobie we własnym ogrodzie. Choć medale i wyróżnienia zdobywają na prawie każdych zawodach, w których biorą udział, to sukces Dawida w Sydney jest najważniejszym zwycięstwem w historii tego młodego zawodnika.

Redakcji „Przekroju” udało się złapać Dawida Godźka w Australii i zadać mu kilka pytań na temat jazdy na BMX i pierwszego polskiego złotego medalu X Games w tej konkurencji.

Wojtek Antonów: Co takiego jest w jeździe na BMX, że aż tak Cię to wciągnęło?

Dawid Godziek: Po prostu kocham jeździć na rowerze, ale zawsze chciałem to robić po swojemu i rozwijać swoje umiejętności. Próbowanie nowych trików, wymyślanie ich, żeby w końcu zrobić czystą sztuczkę na zawodach, to niesamowita motywacja i przyjemność. Wcześniej jeździłem na większych rowerach, ale po którejś zimie, gdy mogłem trenować tylko na BMX, zdecydowałem, że na tym się skupię. Mniejszy rower, więcej kombinacji i możliwości.

Jaką dyscyplinę dokładnie uprawiasz?

BMX Dirt to konkurencja, która polega na skakaniu na rowerze na zbudowanych z ziemi skoczniach. W locie robimy różne „akrobacje”, które nazywamy trikami. Można skakać z obrotami, przez głowę, kręcić w locie rowerem – zawodników ograniczają tylko wyobraźnia i czasami prawa fizyki.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

zdjęcie: Red Bull Content Pool
zdjęcie: Red Bull Content Pool

W jaki sposób znalazłeś się w światowej czołówce zawodników BMX?

Przełomowym momentem był chyba udział w zawodach Red Bull Dreamline, gdzie tak naprawdę po raz pierwszy startowałem z zawodnikami, których wcześniej oglądałem tylko na filmach albo relacjach z takich zawodów, jak X Games. Dla chłopaka z Suszca było to wielkie przeżycie, które jeszcze bardziej napędziło moją pasję do jazdy na rowerze. Od tej pory jeżdżę i startuję w imprezach na całym świecie.

Czy Polska to dobry kraj, żeby trenować jazdę na BMX?

W Polsce, niestety, trzeba wziąć łopatę i samemu zbudować sobie skocznie. Żeby dobrze jeździć, trzeba dużo jeździć, a my mogliśmy to robić głównie dzięki temu, że mieliśmy własny tor na podwórku. W tej kwestii zresztą niewiele się zmieniło, bo w dalszym ciągu trenuję „w domu” i to tu szlifuję swoje nowe triki.

Czy myślisz, że BMX powinien znaleźć się na igrzyskach olimpijskich?

Póki co, w naszej konkurencji to X Games mają najwyższą rangę i startują tu wszyscy najlepsi. Złoty medal jest dla mnie wielkim osiągnięciem, które jeszcze kilka lat temu mogło pozostawać w sferze fantazji. Teraz marzeniem mógłby być medal olimpijski, jednak na razie na igrzyskach jest tylko BMX w skateparku, a Dirt… może kiedyś.

W czym byłeś lepszy podczas finału w Sydney?

W Sydney tor składał się z trzech skoczni, które trzeba płynnie pokonać w przejeździe. Po starcie z 10-metrowego najazdu na pierwszej skoczni czysto zrobiłem trik, który praktycznie na świecie robię tylko ja. Twister to obrót z rowerem o 1080 stopni wykonywany z charakterystycznym „przechyleniem”. Dalej poleciałem pewnie swoje dopracowane sztuczki i okazało się, że sporą przewagą punktową wygrałem.

Co dalej?

W przyszłym roku na pewno będę startował w kolejnych zawodach X Games. Dodatkowo planuję także powrót do większych kółek, czyli MTB. Szykuje się bardzo fajna seria imprez MTB, gdzie w końcu będę mógł startować ze starszym bratem.

Dziękujemy bardzo i życzymy powodzenia!

zdjęcie: Red Bull Content Pool
zdjęcie: Red Bull Content Pool

Czytaj również:

Serena Williams – mistrzyni, matka, kobieta kot
i
CHRISTOPHE SIMON/AFP PHOTO /East News
Wiedza i niewiedza

Serena Williams – mistrzyni, matka, kobieta kot

Wojtek Antonów

Choć siostry Venus i Serena Williams w historii światowego tenisa zapisały się już wielokrotnie, to wciąż nie przestają jej tworzyć. W tym roku wyjątkowo głośno jest o młodszej – Serenie, która powróciła na korty zaledwie dziewięć miesięcy po urodzeniu córeczki. Amerykanka zelektryzowała cały tenisowy świat, pojawiając się na turnieju French Open w obcisłym, kocim kombinezonie, a swoją grę zadedykowała „wszystkim mamom, którym ciężko było dojść do siebie po ciąży”.

Narodziny małej Alexis Olympii Ohanian wiązały się z wieloma komplikacjami. Córeczka mistrzyni przyszła na świat dzięki cesarskiemu cięciu, a mama po porodzie musiała zmierzyć się z szeregiem zagrożeń spowodowanych zakrzepicą, na którą cierpi od lat. Pierwszych sześć tygodni macierzyństwa Serena przeleżała w szpitalu, a siedem i pół miesiąca później grała mecz na kortach imienia Rolanda Garrosa.

Czytaj dalej