Opowieść o dwóch wyspach
i
Ahu Tongariki na Wyspie Wielkanocnej, zdjęcie: Chris Hoare (CC BY 2.0)/Flickr
Ziemia

Opowieść o dwóch wyspach

Klaudia Khan
Czyta się 16 minut

Na pierwszej z nich nadmierna eksploatacja lasów doprowadziła do głodu i wojen. Na drugiej – mieszkańcom udało się wypracować strategię zrównoważonego rozwoju i życia w zgodzie z naturą. Poznajcie historię Wyspy Wielkanocnej i Tikopii.

Rapa Nui (Wyspa Wielkanocna)

„Początkowo, z oddali, wzięliśmy rzeczoną Wyspę Wielkanocną za piaszczysty ląd, a to z tego powodu, że uznaliśmy za piasek zżółkniętą trawę, siano i inną wyschniętą i wypaloną roślinność; jej pustynny wygląd świadczył o wyjątkowym ubóstwie i wyjałowieniu…”.

Tymi słowami opisał Rapa Nui Jacob Roggeveen, holenderski admirał i podróżnik, który 5 kwietnia 1722 r., w Niedzielę Wielkanocną, odkrył dla reszty świata tę maleńką wyspę na Pacyfiku. Do jej brzegów dopłynął po siedemnastu dniach żeglugi przez Ocean Spokojny z Chile. W promieniu 1800 km od Rapa Nui, zwanej też przez miejscowych Te Pito o Te Henua – Pępek Świata – nie ma żadnego lądu stałego, żadnej wyspy. Nie ma tam drzew ani ptaków lądowych, a poza hodowanymi przez tubylców kurami oraz szczurami Europejczycy nie natrafili na inne zwierzęta. Jak więc dotarli tu pierwsi polinezyjscy osadnicy? Jak znaleźli ten skrawek lądu na oceanie? Jak przetrwali na tej wyspie ubogiej we florę oraz faunę? I jak zdołali zbudować ogromne kamienne statuy – moui – nie mając do dyspozycji drewna?

Kolonizacja Polinezji posuwała się z zachodu na wschód. Doświadczeni żeglarze, którzy z ruchu fal i prądów morskich, z wiatru oraz z lotu ptaków potrafili odgadnąć położenie nowych lądów, wyruszali na wyprawy, zabierając ze sobą nasiona roślin hodowlanych, a także udomowione zwierzęta, aby na kolejnej wyspie założyć nowe osady. Nawigatorzy zapamiętywali drogę i potrafili wrócić na wyspę, z której wyruszyli. Mieszkańcy sąsiednich wysp często więc kontaktowali się między sobą, choć ich osady dzieliło wiele dni morskiej wyprawy czółnem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Rapa Nui jest najbardziej wysuniętą na wschód polinezyjską wyspą. Być może została odkryta na końcu? Pierwsi osadnicy dotarli tu prawdopodobnie w X wieku w. i nic nie wskazuje na to, by utrzymywali kontakty z innymi wyspiarzami. Na Rapa Nui znaleźli wszystko, czego potrzebowali, bo ląd, który ujrzeli, nie był pusty i wyjałowiony. Wyspę Wielkanocną, podobnie jak wiele innych wysp Polinezji, porastały niegdyś gęste lasy. Z analiz palinologicznych wiemy, że rosło tu ponad dwadzieścia gatunków drzew, wśród nich kilka wymarłych już gatunków palm. Rosła tu być może największa na świecie palma, spokrewniona z chilijską palmą miodową, której słodki sok nadawał się do picia oraz do produkcji wina, a liście do wyplatania mat, koszy i żagli. Inne wysokie drzewa: alphitonia zizyphoides oraz mala (elaeocarpus rarotongensis) miały grube, mocne pnie, świetnie nadające się na czółna. Dzięki nim pierwsi osadnicy mogli wyruszać w morze i łowić morświny oraz wiele gatunków ryb, będących początkowo ważnym elementem diety wyspiarzy. Z kory triumfetty semitriloby produkowano mocne liny – niezbędne do transportu moui. Kora brusonecji chińskiej, najstarszy znany surowiec do produkcji papieru, używana była do wyrobu tradycyjnej tkaniny tapa. Drewno psydrax odorata nadawało się do produkcji harpunów i masztów, a drewno thespesii populnei wykorzystywano w produkcji naczyń, instrumentów oraz konstrukcji budynków. Sophora toromiro świetnie nadawało się na opał. Czapetka malajska rodziła jadalne owoce. Te i inne drzewa zapewniały też cień, ochronę przed wiatrem i stabilną pogodę.

Lasy Rapa Nui były siedliskiem co najmniej sześciu gatunków ptaków lądowych: dwóch rodzajów papug i chruścieli, płomykówki zwyczajnej oraz ptaka z rodziny czaplowatych. Poza tym wyspa wykorzystywana była przez przynajmniej 25 gatunków ptaków morskich, m.in. albatrosa, sulę, fregatę, fulmara, rybitwę, a także faetona, jako miejsce lęgowe – prawdopodobnie najważniejsze i najbogatsze lęgowisko w Polinezji, a nawet na całym Oceanie Spokojnym. Przed przybyciem ludzi – oraz szczurów – Wyspa Wielkanocna była bezpieczną przystanią, skrawkiem raju na oceanie.

Osadnicy ścinali drzewa, bo potrzebowali drewna do konstrukcji domów (i ich ogrzewania), łodzi, naczyń, przedmiotów rytualnych, do gotowania, a także do palenia zmarłych. Potrzebowali też ziemi pod uprawę batatów, kolokazji, bananów i chlebowców, więc wycinali drzewa, tworząc swoje poletka. Wraz ze wzrostem populacji rosło zapotrzebowanie na żywność, a tym samym na ziemię uprawną. Później, gdy wyspiarze rozpoczęli konstrukcję moui, pnie drzew służyły do budowy tratw, na których kamienne kolosy przeciągane były z krateru Rano Raraku, skąd pozyskiwano surowiec, na wszystkie krańce wyspy. Wycinano więc coraz więcej drzew.

Do deforestacji przyczyniły się też szczury. Nie wiadomo, czy przypłynęły na gapę ukryte w czółnach Hotu Matu’a, Wielkiego Rodzica, założyciela wyspiarskiej osady? Czy może zostały przywiezione jako zwierzęta hodowlane, źródło białka zwierzęcego? Mieszkańcy Rapa Nui na pewno jedli szczury, nie wiadomo jednak, czy ze względu na szczególne upodobanie do mięsa gryzoni, czy też z konieczności, gdy zabrakło już łodzi, na których pływano na połów ryb i morświnów, gdy nie było już ptaków lądowych, które zostały zjedzone przez ludzi i szczury lub wyginęły, bo zniszczono ich naturalne środowisko – las; a ptaki morskie, które także jedzono, z konieczności przeniosły się na niedostępne skały lub całkowicie opuściły Rapa Nui. Szczury podgryzały korzenie drzew, zjadały orzechy i nasiona, tym samym uniemożliwiając rozmnażanie się roślin.

Do nadmiernej eksploatacji lasów dochodziło na wielu polinezyjskich wyspach, ale na większości z nich uszło to wyspiarzom na sucho. Opamiętali się w porę, przenieśli się na sąsiednie tereny albo klimat i podłoże sprzyjały szybkiemu odrastaniu lasów. Gdy mieszkańcy Rapa Nui ścięli ostatnie drzewo, nie mieli dokąd się przeprowadzić, a stosunkowo chłodny, suchy i wietrzny klimat przyczyniły się do kompletnej deforestacji.

Lasy kurczyły się, a tymczasem na wybrzeżach wyspy stawiano coraz wyższe, coraz wspanialsze moui. Konstrukcję kamiennych olbrzymów napędzała rywalizacja pomiędzy wodzami dwunastu plemion, pomiędzy które podzielono wyspę. Stawianie rzeźb wymagało nie tylko drewna, ale też lin potrzebnych do przetransportowania kolosów – najprawdopodobniej budowano w tym celu drewniane sanie, które toczyły się po kłodach. Pojawiły się także nadwyżki w produkcji żywności – w końcu rzeźbiarzy i tragarzy trzeba było wykarmić, gdy sami nie mieli czasu pracować na roli.

Nadwyżka umożliwiła postawienie pomników, ale właśnie to w pewnym stopniu przyczyniło się do spadku produkcji żywności i katastrofy naturalnej, która doprowadziła do upadku cywilizacji Rapa Nui. Nie wiadomo, dlaczego mieszkańcy wyspy byli tak konsekwentni w wycinaniu drzew, które ich żywiły i chroniły. Być może zwiodła ich na manowce ślepa wiara w technologię? A jak przekonuje Alf Hornborg, profesor ekologii człowieka, dla mieszkańców Rapa Nui budowa moui była technologią w tym sensie, że od ich konstrukcji zależały niematerialny dobrobyt oraz rozwój cywilizacji na wyspie. W imię rozwoju duchowego i rywalizacji wycięto więc lasy, wyginęły zwierzęta, a także zabrakło leśnych owoców. Brak drzew dających cień przyczynił się do tego, że słodka woda wyparowywała szybciej i wkrótce zaczęło jej na wyspie brakować. W wyniku intensywnej uprawy gleby zubożały, brak bujnej dzikiej roślinności oznaczał brak kompostu, silne wiatry bezlitośnie smagające nagą wyspę zdmuchiwały z niej minerały pochodzenia wulkanicznego, a deszcze spłukiwały cenne związki do oceanu, co w jeszcze większym stopniu przyczyniło się do wyjałowienia gleby.

Plony były coraz mniej obfite. Nastał głód oraz wojny. Liczba ludności spadła o 70%. Plemiona walczyły między sobą o nieliczne pozostałe poletka żyznej ziemi, a wkrótce przedstawiciele wrogich klanów zaczęli się nawzajem zjadać. Przekazy ustne mówią nam, że w tamtych czasach najgorszą obelgą było stwierdzenie: mięso twojej matki utknęło mi między zębami. Zaprzestano budowy moui, zamiast tego rywalizujące plemiona zaczęły obalać kolosy przeciwnika. Obalono też dawnych bogów, a matatoa – przywódcy powstania, którzy dokonali zamachu stanu i odebrali dawnym wodzom władzę – wprowadzili kult Makemake, boga stwórcy, który usprawiedliwił przejęcie władzy przez nowych ludzi. Porzucono dawne style w sztuce, jakie z pewnością wydawały się nieadekwatne do nowych czasów.

Ci, którzy przetrwali kryzys, musieli się przystosować do nowej sytuacji. Do życia na wyjałowionej wyspie, do diety, w jakiej przeważały kurczaki i szczury, do mieszkania w jaskiniach, gdzie było bezpieczniej niż na otwartym terenie, do nowej religii. Smutnym epilogiem tragicznej historii Rapa Nui jest przybycie kolejnych Europejczyków, którzy przywozili nieznane dotąd choroby, a wywozili wyspiarzy wziętych w niewolę. W 1836 r. wybuchła epidemia ospy, a w 1862 r. około 1500 mieszkańców Rapa Nui porwano i wywieziono do Peru, gdzie zostali sprzedani do pracy na plantacjach. Nielicznym później udało się wrócić, ale przywieźli ze sobą kolejną epidemię. W 1872 r. na wyspie żyło już tylko 111 ludzi.

W 1888 r. Rapa Nui zostało włączone do Chile, ale rdzennym mieszkańcom odmówiono chilijskiego obywatelstwa. Wyspa została wydzierżawiona Enrique Merlotowi, który następnie sprzedał prawa do niej szkockiej firmie z siedzibą w Chile. Spółka przekształciła Wyspę Wielkanocną w owczą farmę. Mieszkańcy Rapa Nui zmuszeni byli do przeprowadzki do jednej wioski – Hanga Roa, bez względu na przynależność plemienną, i do pracy na ziemi, którą do tej pory uważali za własną. Jedynym wynagrodzeniem, jakie otrzymywali za pracę dla spółki Williamson-Balfour Company, były kupony na zakupy w sklepie należącym do spółki. Nie mogli opuścić wioski, ani tym bardziej wyspy, bez specjalnego pozwolenia. W 1914 r. rdzenni mieszkańcy pod wodzą 60-letniej Maríi Angaty Veri Tahiʻa Pengo Hare Koho, znanej po prostu jako Angata, zbuntowali się przeciwko rządom spółki, by spróbować odzyskać wyspę i wolność. Bunt stłumiły oddziały chilijskiej marynarki, która wkrótce przybyła, niosąc pomoc prawnym właścicielom wyspy. Represyjny system zarządzania jeszcze bardziej zaostrzono, a Rapa Nui stali się więźniami, chociaż w pewnym sensie stali się już częścią większego świata. Tymczasem chilijskie władze w Santiago oficjalnie zakwalifikowały Rapa Nui jako terra nullius – ziemię nienależącą do nikogo.

Wypas owiec, a także koni i bydła należącego do spółki Williamson-Balfour jeszcze bardziej pogłębiły erozję gleby, wykończając resztki rdzennej roślinności. W latach 30. XX w. z wyspy zniknęły ostatnie okazy ketmii lipowatej i sophora toromiro. Toromiro – niewielkie drzewo z rodziny bobowców – przetrwało jedynie w ogrodach botanicznych Wielkiej Brytanii oraz Szwecji, ale od wielu lat trwają wysiłki, by przywrócić je, jak i inne wymarłe okazy rdzennej roślinności na Wyspę Wielkanocną. Na wyspie rosną też obecnie eukaliptusy sprowadzone na początku XX w. z Australii – drzewa zdolne zakorzenić się nawet w ubogiej glebie, ale zachłanne, jeśli spojrzeć na ich zapotrzebowanie na wody gruntowe.

Dzierżawa wyspy spółce Williamson-Balfour zakończyła się w 1953 r., ale przez kolejne kilkanaście lat zarządzała tutaj chilijska marynarka, a status mieszkańców się nie poprawiał. Dopiero w 1966 r. rdzenni mieszkańcy wyspy uzyskali chilijskie obywatelstwo i prawo do poruszania się po całym obszarze – zostali uwolnieni z getta, jakim stało się dla nich Hanga Roa. Otwarcie wyspy oznaczało konieczność budowy instytucji publicznych przez chilijski rząd, ale też stworzyło możliwość osiedlenia się Chilijczyków z kontynentu i ciągnięcie korzyści z walorów turystycznych tej najbardziej odosobnionej wyspy. Dzisiaj mniej więcej połowa mieszkańców to miejscowa ludność, pozostali to amerykańscy Chilijczycy. Rdzenni Rapa Nui obawiają się, że niedługo mogą stać się mniejszością etniczną na wyspie, która jest ich domem oraz dziedzictwem. Sprawa własności ziemi stanowi źródło nieustających konfliktów – wiele z luksusowych hoteli i ośrodków wypoczynkowych wybudowano na terenach, do których prawo roszczą sobie autochtoni. Gospodarka opiera się głównie na turystyce, ale nie wszyscy są zadowoleni z tego, jak zarządzana jest wyspa. Rdzenni Rapa Nui domagają się większej autonomii i większej kontroli migracyjnej, ochrony kultury, a także większych środków publicznych na usprawnienie infrastruktury, poprawę oświaty oraz opieki zdrowotnej.

Niektóre z ich żądań spełniono, ogłaszając 1 sierpnia 2018 r. nowe zasady dotyczące osiedlania. Odtąd obywatele Chile, a także obcokrajowcy, którzy nie są mieszkańcami wyspy, nie mogą przebywać tam dłużej niż 30 dni, a status rezydenta przyznany może być tylko członkom rodziny lub osobom oficjalnie zatrudnionym na wyspie.

Tikopia

Tikopia jest maleńką wyspą na Pacyfiku. Wchodzi w skład melanezyjskich Wysp Salomona, ale kulturowo przynależy do Polinezji. Najbliższe wyspy, oprócz – nawet jeszcze mniejszej – wysepki Anuta (która poniekąd wchodzi w skład kraju Tikopia), oddalone są o ponad 240 km. Dystans pomiędzy Tikopią a Anutą to około 112 km. Aby dopłynąć z jednej wyspy na drugą, trzeba wybrać dzień, gdy wieje sprzyjający wiatr, wyruszyć o świcie, płynąć cały dzień, całą noc i kolejny dzień, by przed zachodem słońca dotrzeć do celu. Po zachodzie słońca można by przeoczyć cel wyprawy i błąkać się po oceanie przez wiele dni… Podczas wyprawy z Tikopii na Anutę drogę w nocy wyznaczają kolejno wschodzące gwiazdy. Ciąg przewodnich gwiazd to Kavenga, czyli Gwiezdna Droga.

Tikiopia ma niecałe 5 km². Wystarczająco dla 1200 osób, ale nie dla większej liczby. Na wyspie Anuta o powierzchni 0,37 km² żyje około setki ludzi. Mieszkańcom tych wysp trudno sobie wyobrazić, że istnieje ląd, z którego nie widać lub nie słychać oceanu. Bezkresny ocean jest stałym widokiem, bezustanny szum fal stałym dźwiękiem. Jada się tu jedynie to, co rośnie na wyspie lub to, co daje morze, wyspa z konieczności jest samowystarczalna. I tak od 3 tys. lat, odkąd mieszkają tu ludzie…

Na Tikopii nie ma atrakcji turystycznych na miarę posągów z Wyspy Wielkanocnej. Nie ma mrocznych tajemnic. Pozornie nie ma nic, poza rozmiarem, co wyróżniałoby tę wyspę spośród innych wysp na Pacyfiku. Ot, góra zieloności na oceanie, tropikalny raj jak wiele innych. Jednak mieszkańcom Tikopii udało się osiągnąć coś, czego nie udało się dokonać na Rapa Nui – Tikopianie zdołali wypracować sobie strategię zrównoważonego rozwoju, która pozwoliła im przeżyć i prosperować na tym niewielkim skrawku ziemi przez tysiące lat.

Pierwsi osadnicy, którzy przybyli na wyspę około 900 r. p.n.e., nie mieli pewnie większej wiedzy ekologicznej niż mieszkańcy Rapa Nui. Wiedzę o środowisku zdobywa się, żyjąc w danym środowisku, często metodą prób i błędów. Jak stwierdził amerykański biolog morski Robert E. Johannes, wyspiarze z Pacyfiku, zanim odkryją i ustanowią odpowiednie zasady działania w zakresie ochrony środowiska oraz zasobów naturalnych, najpierw muszą się nauczyć, że te zasoby nie są niewyczerpalne. A często jedynym sposobem, by się tego nauczyć, jest tych zasobów wyeksploatowanie.

Po przybyciu na wyspę osadnicy wycięli lub wypalili połacie lasu pod uprawę roślin – podobnie, jak to czynili Polinezyjczycy na Rapa Nui i innych wyspach. Starożytni Tikopianie polowali też bez umiaru: na ptaki wodne, lądowe, na ryby oraz skorupiaki. Wycinka, wypalanie lasów, a także polowania doprowadziły do wymarcia tutejszych nietoperzy, do zmniejszenia liczby ptaków i skorupiaków. W pierwszym tysiącleciu osadnictwa wyginęło pięć gatunków ptaków: głuptak czarnoskrzydły, burzyk równikowy, wodnik białobrewy, rybitwa czarnogrzbieta i ptaki z rodziny nogali. Po prawie ośmiuset latach intensywnej eksploatacji bogatych zasobów naturalnych – gdy te nie były już tak bogate – wyspiarze zaliczyli lekcję wyczerpalności, porzucili wreszcie system żarowy i przestawili się na uprawę roślin znoszących cień. Doceniono rdzenne gatunki drzew dające owoce oraz orzechy, a także przekształcono duże połacie lasu na leśne ogrody. Z daleka nie widać różnicy, ale tak naprawdę las tropikalny zachował się tu tylko na kilku skrawkach ziemi. Reszta to sady. Wyspiarze jedzą kokosy, chlebowce, sago, orzechy inocarpus fagiferus, barringtonia procera, migdałecznika właściwego, owoce śliwca słodkiego, banany oraz kolokazję. W sadach rosną też drzewa, których liście lub kora wykorzystywane są do produkcji tkanin, lin, wyplatania mat i koszy. Drzewa w leśnych ogrodach dzielą się na te, których owoce są jadalne (większość), te, które nie dają owoców lub ich owoce są niejadalne, oraz te, których owoce to hungi kenge – jedzenie na czas klęski naturalnej. Białko dzikich ptaków i ryb w dużym stopniu zastąpiła wieprzowina, trzeba więc było zwiększyć hodowlę świń. Polinezyjczycy znani są z zamiłowania do wieprzowiny. Świnie najprawdopodobniej przybyły na wyspę na czółnach pierwszych osadników.

Kolejna rewolucja w żywieniu nastąpiła około 1200 r., gdy przybysze z wysp Fidżi, Samoa i Tonga wprowadzili zwyczaj fermentacji owoców chlebowca i przechowywania ich w ziemiankach. Kiszone chlebowce można było przechowywać nawet do trzech lat i były ważnym uzupełnieniem diety w czasie pory suchej, a także w okresach głodu po przejściu niszczycielskiego cyklonu. Klęski naturalne spowodowane silnymi wiatrami są na wyspie niemal regularnym zjawiskiem, dlatego mieszkańcy Tikopii musieli nauczyć się, jak je przetrwać. Gdy w 2003 r. huragan Zoe, w którym prędkość wiatru dochodziła do 300 km na godzinę, uderzył w archipelag Wysp Salomona, do których należy Tikopia, międzynarodowi obserwatorzy spodziewali się, że mieszkańcy tej wyspy nie przeżyją. Przeżyli wszyscy, ukryci w grotach w centrum wyspy, od wieków pełniących funkcje schronów. Jednak ich domy i uprawy były zdewastowane. Rząd centralny wysłał na wyspę paczki żywnościowe. Tymczasem przez wiele wieków wyspiarze ratowali się przed głodem spowodowanym kataklizmami, jedząc właśnie sfermentowane chlebowce oraz rośliny, po jakie nie sięgnęliby w czasach dostatku.

Około 1600 r. wodzowie zdecydowali, że hodowla świń się nie opłaca, bo zwierzęta zjadają więcej, niż uzyskuje się z nich pożywienia, poza tym powodują szkody w ogródkach i są głównie pożywieniem elit. Podjęto więc decyzję o zabiciu wszystkich świń na wyspie. Mniej więcej w tym samym czasie przekształcono też zatokę wyspy w słone jezioro, które miało posłużyć hodowli niektórych gatunków ryb oraz skorupiaków. Od tej pory to one miały być głównym źródłem białka zwierzęcego w diecie Tikopian. Ponadto połowy na otwartym morzu ograniczono zakazami kulturowymi. Tabu stoi tutaj na straży zrównoważonych połowów. Kolejna ważna lekcja z ekologii i ekonomii zaliczona.

Leśne sady, hodowla skorupiaków oraz połowy ryb zapewniają pożywienie mieszkańcom wysp, ale nawet zrównoważone rolnictwo i mądre gospodarowanie zasobami nie wystarczy, by wykarmić nieograniczoną liczbę ludzi. Tikopianie dość szybko zorientowali się, że ich wyspa może żywić ciągle jedynie około 1200 mieszkańców i wprowadzili politykę zerowego przyrostu naturalnego. Jeszcze do niedawna wodzowie podczas dorocznego rytuału Rarokoka upominali mieszkańców wyspy o konieczności ograniczenia liczby dzieci oraz niebezpieczeństwach wynikających z przeludnienia. Gdy antropolog Raymond Firth przybył na Tikiopię w 1929 r., mieszkańcy jako metody kontroli populacji stosowali antykoncepcję, aborcję, a w ostateczności dzieciobójstwo, a także przymusowy celibat i samobójstwo przez wypłynięcie w morze. Gdy na Tikopię dotarli misjonarze i część mieszkańców przyjęła chrześcijaństwo, porzucono większość metod zapobiegających przeludnieniu, a liczba ludności wzrosła do 1753 osób w 1952 r. Gdy w kolejnych latach dwa niszczycielskie cyklony nawiedziły Tikopię, niszcząc większość plonów, na wyspie zapanował głód. Kolonialne władze Wysp Salomona przysłały na wyspę jedzenie, a „nadwyżka” ludności musiała przeprowadzić się na inną wyspę, gdzie założyli nową osadę, stając się Tikopianami na wygnaniu.

Obecnie wyspę za pozwoleniem wodzów może zamieszkiwać 1115 osób. Jeśli jakaś rodzina pragnie mieć więcej dzieci, niż przysługująca im „kwota”, musi wyemigrować. Każdy kto chciałby odwiedzić wyspę, także musi uzyskać pozwolenie wodzów. Jednak nie ma tu wielu turystów, bo na wyspę trudno się dostać, a infrastruktura turystyczna nie istnieje. Nie ma elektryczności, chociaż niektóre rodziny mają już panele słoneczne na dachach swoich tradycyjnych chat pokrytych strzechą. Nie używa się tu pieniędzy. Nie ma pojazdów mechanicznych, ani nawet żadnych silników. Wodzowie odrzucili propozycję rządu Wysp Salomona, by płacić podatki w zamian za usługi publiczne. Mieszkańcom to odpowiada. Tak samo, jak samowystarczalność w produkcji żywności. Jeśli coś jest dobre, czy należy to zmieniać?

Wypracowanie mądrej strategii gospodarowania ograniczonymi zasobami wyspy zajęło mieszkańcom Tikopii ponad dwa tysiące lat. Czy to dużo? W każdym razie nauczyli się sztuki przetrwania wystarczająco szybko, żeby przetrwać. I nie czekali, aż zostaną zgromadzone wszystkie naukowe dane, tylko działali, gdy działanie było potrzebne, a w razie potrzeby potrafili się przestawić na nową dietę i nowy styl życia. Jak do tej pory to wystarczało. Ale czy wystarczy, gdy klimat na Ziemi jeszcze bardziej się ociepli? W październiku 2018 r. tikopijski wódz Ti Namo przybył do Grenoble we Francji, by porozmawiać o skutkach zmiany klimatu. O cyklonach, które kiedyś nawiedzały wyspę co dziesięć lat, a teraz uderzają co drugi rok. Ale również o plastiku, który dotarł też na wyspę i nikt nie umie sobie z nim poradzić.

Morał opowieści

Rapa Nui i Tikopia mają ze sobą wiele wspólnego: obie są niewielkie i odizolowane od innych wysp czy kontynentów, obie zamieszkiwały – i nadal zamieszkują – ludy polinezyjskie. Mieszkańcy obu wysp stanęli też przed wyzwaniem: jak zapewnić sobie długoterminowe przetrwanie w dobrobycie na małym skrawku lądu. Rapa Nui nie poradzili sobie. Być może urodziło ich się za dużo, być może wycięli za dużo drzew, być może za późno zdali sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, być może nie umieli poradzić sobie z kryzysem. W każdym razie ich bogata niegdyś kultura podupadła razem z bogactwem naturalnym wyspy. Na innej kropce na Pacyfiku – maleńkiej Tikopii – wyspiarze wyczuli pismo nosem i porzucili tradycyjne rolnictwo na rzecz ogrodnictwa leśnego oraz ustanowili surowy system kontroli przyrostu naturalnego. Udało im się wypracować równowagę, dzięki której mogli spokojnie żyć i dać żyć innym stworzeniom na wyspie. Te dwie wyspy oraz dwie historie to często przytaczane przykłady rozsądnego i nierozsądnego gospodarowania zasobami naturalnymi. A czymże jest Ziemia, jeśli nie małą wyspą w kosmosie?
 

Czytaj również:

Biostalgia, czyli tęsknota za nieuchwytnym
i
„Pejzaż leśny”, Abraham Govaerts, MNW/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Biostalgia, czyli tęsknota za nieuchwytnym

Michał Książek

Dom Oriona Julii Fiedorczuk to opowieść o granicach: geograficznych, politycznych i biologicznych. A także o ich przekraczaniu.

Dziennikarka w kryzysie emocjonalnym (bądź u jego progu) wyjeżdża do Puszczy Białowieskiej – miejsca, w którym jak w żadnym innym ogniskują się poruszane przez nią tematy: migracje ludzi, eksploatowanie przyrody, przemoc na granicach państw. W puszczy trwa właśnie dramat uchodźców z Południa: pushbacki na Białoruś, pobicia, śmierć z wycieńczenia. Wszystko to w prastarym delikatnym lesie, który do niedawna cięły harwestery. Dla fabuły tej powieści to zestawienie krzywd nie jest przypadkowe.

Czytaj dalej