O sztuce nieuważnej podróży
Rozmaitości

O sztuce nieuważnej podróży

Mateusz Kołczinger
Czyta się 3 minuty

Zawsze gdy zaczyna się lato, adepci zadają mi pytanie: jak podróżować? Jak sprawić, by wyjazd urlopowy nie zrujnował całej jesiennej, zimowej i wiosennej pracy nad Nieuważnym Umysłem? Co zrobić, by wędrówka wakacyjna nie cofnęła nas w wędrówce po Niewyraźnej Ścieżce?

Jest to ważne pytanie i za każdym razem, gdy je słyszę, cieszę się że mogę na nie odpowiedzieć, albowiem rozwiązywanie tej kwestii bez pomocy Mistrza (tj. – mojej) bywa katastrofalne w skutkach. Adepci, którzy nie pytali mnie w rzeczonej sprawie o zdanie, zazwyczaj próbowali postępować zgodnie ze swoją zbyt wyrobioną jeszcze intuicją i decydowali się na opcję urlopową, którą w skrócie można nazwać „wsiąść do pociągu byle jakiego”. Na chybił trafił wybierali środek transportu i kierunek wędrówki, potem wysiadali na losowo wybranej stacji lub przystanku, szli przed siebie, skręcając to w prawo, to w lewo, w zależności od rzutu monetą lub koloru przejeżdżającego samochodu. Wreszcie wchodzili do hotelu lub pensjonatu, który nie budził w nich żadnych pozytywnych ani negatywnych uczuć, wynajmowali pokój, kładli się na łóżku, włączali telewizję i zaczynali beznamiętnie przełączać kanały. Potem wstawali i rozpoczynali wieczorną tułaczkę po ulicach i uliczkach tego losowo wybranego miasta X. Jedli coś niezbyt dobrego i wracali. I tak przez kilkanaście dni.

Taki sposób podróżowania wydawać się może jak najbadziej zgodny z duchem Nieuważności. Ja jednak nie polecam go, a wręcz stanowczo odradzam. Dlaczego? Otóż pamiętajmy, że każda podróż ma dwa aspekty, zewnętrzny i wewnętrzny. Cóż z tego, że zewnętrznie będziemy się błąkać, jeśli wewnętrznie coś niespodziewanie i nieodwołalnie znajdziemy? Jakiś widok, zapach lub dźwięk przemówić może do nas, poruszyć wewnętrzne tryby, coś nam uświadomić, coś z nas zedrzeć lub coś nam wskazać. Trach, łup. Zrozumiemy, poczujemy i cała wieloletnia, niechlujna praca nad Nieuważnym Umysłem pójdzie na marne.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Iluż adeptów straciłem w ten sposób! Wracali z podróży zupełnie odmienieni, niezainteresowani dalszym praktykowaniem Nieuważności, za to pełni zapału do najbanalniejszych planów na przyszłość, do oklepanych, oczywistych, morzem pokoleń omytych, dalekich od Niewyraźnej Ścieżki wyzwań. A wszystko to z tego powodu, że zachciało im się „wsiąść do pociągu byle jakiego” bez konsultacji z Mistrzem (tj. – ze mną).

Oto powód, dla którego zawsze cieszę się, gdy słyszę od adepta pytanie: jak podróżować? Biorę wówczas gitarę, rozstrajam ją nieprzesadnie i tytułem wstępu śpiewam „Oh, baby, baby, it’s a wild world” – oczywiście nie prawdziwą, ale udawaną angielszczyzną, którą uzyskuję, dotykając językiem podniebienia i wymawiając różne polskie słowa zawierające głoskę „r”.

Następnie odkładam instrument lub nawet nie odkładając go, tłumaczę powoli: tylko i wyłącznie wakacje typu all inclusive w popularnym kurorcie są odpowiednie dla adepta Nieuważności. Wszystko, absolutnie wszystko musi być idealnie zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Nic nie może nas zaskoczyć ani zdziwić. Tylko w ten sposób uda nam się zniwelować potencjalnie niebezpieczny wewnętrzny wymiar podróży. Wrócimy tacy sami, jacy wyjechaliśmy, jakbyśmy obuci w kalosze przeszli przez płytką kałużę. Wrócimy, by z umiarkowanym zapałem znów podjąć nieuważny trening.
 

Czytaj również:

Chwile magiczne
Promienne zdrowie

Chwile magiczne

Mateusz Kołczinger

Czasem jest mi po prostu przykro, kiedy słucham i czytam, co plotą ludzie na temat Nieuważności. Wydaje się niedouczonej ciżbie, że nie jest to trudna i wymagająca ścieżka, ale duchowy odpowiednik siorbania lemoniady na tarasie. Wyobrażają sobie różne osoby, że podczas gdy jogini, członkowie kółek różańcowych, wojujący ateiści, czciciele trzmieli, himalaiści zimowi i karatecy kroczą ku swoim podniosłym celom w znoju i wyrzeczeniach, ten, kto wybrał Nieuważność, przypomina kowboja z kreskówki, który ze źdźbłem w kąciku ust, z kapeluszem nisko na czole i zmrużonymi oczami popuścił cugli koniowi i pozwala, by ten sam go prowadził – w delikatnych promieniach słońca, przy dźwiękach harmonijki ustnej sączących się nie wiadomo skąd.

Taki stereotyp jest krzywdzący. Tylko ten, kto poświęcił swoje życie Nieuważności, wie, że jest to miłość niełatwa i wymagająca – do tego stopnia, że aż trudno nazwać ją miłością (nie wiem doprawdy, czemu użyłem tego słowa). Bywa przecież tak, że tygodniami, lub miesiącami, nie czyni się żadnych postępów, że człowiek wręcz cofa się na ścieżce Nieuważności, bo zewsząd wdziera się w jego życie porządek świata. Ma się wrażenie, że skarpetki same odnajdują pary, zwijają się w zgrabne kulki i wpadają na odpowiednią półkę w szafie, a – co gorsza – podobne rzeczy dzieją się z myślami. Zdarzenia oraz idee nabierają sensu, wiążą się ze sobą, co mnoży sens w postępie geometrycznym i nic nie jesteśmy w stanie na to poradzić, bo tak działa rozum i pragnienie porządku, najsilniejsze, najgorsze ludzkie instynkty i najzacieklejsi nieprzyjaciele Nieuważności. 

Czytaj dalej