Bez zrozumienia nie ma uzdrowienia
i
Mural „1943 Zbrodnia Wołyńska. Prawda i pamięć” przy ul. Młynarskiej 34 w Warszawie; zdjęcie Mateusz Opasiński, Wikipedia (CC BY-SA 3.0)
Opowieści

Bez zrozumienia nie ma uzdrowienia

Rozmowa z Katarzyną Surmiak-Domańską
Stasia Budzisz
Czyta się 9 minut

Przemilczane strachy i krzywdy nigdy nie giną same. Z traumami wojennymi mierzy się dzisiaj już trzecie, wyrosłe w ciszy pokolenie. O tym, jak przeszłość wciąż wpływa na naszą teraźniejszość mówi autorka „Czystki” Katarzyna Surmiak-Domańska.

Stasia Budzisz: Czystka jest przede wszystkim opowieścią o Twojej babci. Do czego było Ci potrzebne opowiedzenie tej historii?

Katarzyna Surmiak-Domańska: Nazywam siebie bezbabciowcem. Przez całe dzieciństwo i wczesną młodość nie sądziłam, że babcie i dziadkowie są człowiekowi do życia potrzebni. Po prostu ich nie miałam. Albo nie żyli, albo byli daleko. Wydawało mi się, że to są postaci, które nie mają żadnego wpływu na nasze życie. Ale kiedy patrzyłam na moich rówieśników, uświadamiałam sobie, że babcia, dziadek to osoby ogromnie w ich życiu ważne. Bliskie. Można od nich dostać niesamowite wsparcie, miłość. Ja czegoś takiego nie dostałam. Im byłam starsza, tym babci brakowało mi bardziej. I chyba dlatego pojawiała się potrzeba zrekonstruowania jej postaci. Babcia Frania zmarła przed moim urodzeniem. Kiedy zaczynałam pracę nad Czystką wiedziałam, że to będzie opowieść o niej, ale też trochę o historii i czystce etnicznej. A potem okazało się, że wiele miejsca zajęła trauma.

Przemilczana, schowana i chyba przez wiele lat przez Ciebie nawet nie zauważana.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

O babci mówiło się, że prasowała bez żelazka. Stawiała sobie deskę, brała jakąś koszulę i wykonywała ruchy, jakby prasowała. Mówiło się też, że na starość nie wiedziała, co się dookoła niej dzieje.  Wiedziałam, że zmarła na tzw. Ziemiach Odzyskanych w szpitalu psychiatrycznym, ale nie wiązałam jej choroby z przeżyciami wojennymi. Nikt tego nie łączył z PTSD, zespołem stresu pourazowego. Odkryłam to dopiero, gdy zaczęłam rekonstruować jej życie.

Wtedy dotarło do mnie, że mój ojciec też jest nosicielem traumy. Miał dziesięć lat, kiedy musiał przejąć rolę głowy rodziny. Jego ojca wywieźli na roboty do Niemiec, ciocia Rózia została zamordowana, a matka wpadła po tych wydarzeniach w obłąkanie. Był jeszcze ksiądz, ważna postać w życiu ojca, który uciekł. Nagle okazało się, że obok nie ma nikogo dorosłego. Wyobrażam go sobie jako chłopca, na oczach którego sąsiadowi obcinają głowę, kolegę z pastwiska wrzucają do ognia, a matka zachowuje się tak, jakby jej to nie dotyczyło. Ojciec nigdy o tym nie mówił. Gdybym użyła przy nim tak pretensjonalnego słowa jak trauma, to by się żachnął. On gardzi psychologią. Kiedy już wiedziałam, co się wydarzyło, zdecydowałam się na prowokację i zabrałam rodziców na Wołyń Smarzowskiego. Myślałam, że jak ojciec się z tymi scenami skonfrontuje, to coś pęknie. A on znowu mi uciekł.

Jak to?

Obejrzał film i zrobił wykład o tym, jak powinna wyglądać scenografia, ogródki i jak prawidłowo młóci się cepem.

Dorastałaś w domu bez wspomnień rodzinnych. W którym momencie zaczęłaś łączyć kropki i zazębiać historie?

Ojciec nie ukrywał przeszłości, nie kłamał, ale kiedy wspominał swoje dzieciństwo, to przybierał specyficzny ton. Mówił trochę ciszej, łagodniej, tak, jakby opowiadał starą baśń. Miałam wrażenie, że to jakaś sielankowa opowieść z prehistorycznych czasów. Wspominał żyzną ziemię, jeziorko i drzewo wiśniowe, które rodziło słodkie owoce, a potem przyszła wojna i źli ludzie zaczęli mordować. Oczywiście wiedziałam, że była wojna i zabijano, bo w latach 70. w szkole ten temat był wszechobecny.

Nawet wydawało mi się, że z nami obeszła się łagodnie, w porównaniu z tym, co działo się chociażby w Oświęcimiu. Nie myślałam o tym za dużo, poza tym nie sądziłam, że z tym mogą wiązać się jakieś traumy, bo ojciec nigdy nie wspominał przeszłości w kontekście tragedii. Wiedziałam, że jest ocaleńcem z rzezi wołyńsko-galicyjskiej, ale znaczenie tych wydarzeń zrozumiałam znacznie później. Po raz pierwszy chyba, kiedy przypadkowo wpisałam w Google hasła „Julia” i „Surmiak”. Szukałam tekstu, w którym była wzmianka o mojej córce i o mnie. Pierwszy rekord, jaki się pojawił, to był dość lapidarny opis ludobójstwa Polaków w obwodzie lwowskim w maju 1944 r.

Okazało się, że to rodzina.

Tak, to był opis masakry w domu Surmiaków we wsi Pustomyty. W domu Antoniego Surmiaka, właściciela młyna, zamożnego i znaczącego człowieka w polskiej lokalnej społeczności, odbywał się zjazd rodzinny, w którym brało udział kilkanaście osób. W którymś momencie do izby wkroczyli sąsiedzi, Ukraińcy. Z opisu wynika, że znali gospodarzy, bo mówili do siebie po imieniu. Była tam też moja praciotka, Julia, z pochodzenia Ukrainka, w dziewiątym miesiącu ciąży. Nad nią znęcali się najbardziej. Ukraińcy często dawali mężczyźnie wybór: sam zabijesz żonę, czy my mamy to zrobić? Z reguły nie potrafił zabić. To był błąd, bo Ukraińcy dokładali wszelkich starań, by agonia trwała jak najdłużej.

Ten zdawkowy opis zrobił na mnie ogromne wrażenie i poszłam z tym do ojca. A on, spokojnym tonem, jakby opowiadał o słodkich wiśniach, powiedział, że pamięta tę masakrę, bo na drugi dzień był w tym domu i było pełno krwi. To wtedy zrozumiałam, że mam do czynienia z czymś bardzo poważnym. Ale zmuszenie ojca do rozmowy o traumach jest niemożliwe. On w ogóle nie uznaje czegoś takiego jak cierpienie psychiczne.

Czystka to nie tylko wycieczki do pamięci Twojej i Twoich bliskich, ale też wizyta w rodzinnej miejscowości Twojego ojca, w Dębiance pod Lwowem. Czułaś się tam u siebie?

Szczerze mówiąc, nie. Jedyny moment nostalgii miałam, kiedy zobaczyłam to, co zostało z kościółka, w którym ojciec służył jako ministrant i do którego szedł z księdzem nocą we wrześniu 1943 r. po sakrament ostatniego namaszczenia dla cioci Rózi. Właśnie umierała po ataku krążących po okolicy bandytów z UPA. Ojciec ma dziś 88 lat i mówi, że przez całe życie nie bał się tak, jak wtedy. Tam, gdzie był nasz dom, stoją teraz inne budynki.

Wypatrzyłam za to drzewo, które bardzo możliwe, że jest tą starą wiśnią ze wspomnień. I jeziorko, choć z niego została już tylko kałuża. Strasznie chciałam poczuć, że to miejsce jest moje, ale nie. W mojej historii przykre jest to, że nie mam korzeni. Mówiąc uczciwie, to w Dębiance nie czułam ani sentymentu, ani wzruszenia, tylko reporterską ciekawość.

W tej książce jesteś bardzo obecna, co nie jest oczywiste u Surmiak-Domańskiej, która z reguły chowa się za bohaterami. Jak się z tym czujesz?

To dla mnie nowe i jest w jakimś sensie przekroczeniem. Uważam, że reporterka może występować w tekście tylko, kiedy pełni jakąś funkcję. W Czystce moja osoba jest istotna z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem trzecim pokoleniem życia z traumą. Kiedy więc mówię o tej sztafecie, to muszę się odsłonić. W którymś momencie zaczęłam zauważać, że niewypowiedziane traumy ojca były ciągle obecne w naszym domu. Nie wiedziałam, dlaczego tak jest i z czego wynika np. wzmożona kontrola albo sączenie nieufności do świata poza domem. Musiałam więc pokazać, jak trauma pracuje przez lata. A po drugie, Czystka to też opowieść o pokoleniu, które zostało poddane społecznemu eksperymentowi.

Jakiemu?

Przez eksperyment rozumiem to, że zostałam wychowana przez ludzi, którzy nie mieli zielonego pojęcia jak wychować swoje dzieci. Sytuacja po II wojnie światowej oderwała ich od korzeni, wrzuciła w nowe środowisko, dała awans społeczny. Nagle z wiejskich chat przenieśli się do miast, zaczęli pracować w zawodach, w których na wsi nikt wcześniej nie pracował, zdobyli wykształcenie. Zrozumieli, że muszą robić wszystko inaczej. Inaczej pracować, jeść, wypoczywać, urządzić dom a przede wszystkim wychować dziecko. W mieście wzorce z chaty nie zdawały się na nic, a większość z nas pochodzi właśnie z takich rodzin. Nasi rodzicie wiedzieli, że muszą się odciąć, ale nie mieli pojęcia, co mają robić. Jestem przedstawicielką pokolenia wychowanego bez przeszłości. Nauczonego patrzenia w przyszłość. Rodzice od małego we mnie inwestowali. Zwłaszcza w moją edukację. Jestem jedynaczką właśnie dlatego, że nie chcieli trwonić sił i potencjału finansowego na większą liczbę dzieci.

Historia przez wielkie „h” mocno w Czystce wybrzmiewa. Nikogo nie tłumaczysz, ale nie pomijasz bezpośrednich przyczyn, z powodu których doszło do rzezi. Mam na myśli konferencję w Wersalu i słynne wystąpienie Romana Dmowskiego – mówił w nim o Ukraińcach jak o „narodzie niehistorycznym”, który nie tylko nie ma swojego państwa, ale też nie powinien go mieć. Za tym poszedł 1921 r. i podpisanie traktatu ryskiego, kończącego wojnę polsko-bolszewicką, który podzielił Ukrainę między II RP a ZSRR.

Uważałam, by nie napisać czegoś, co w łatwy sposób mogłoby zostać zawłaszczone przez nacjonalistów albo co uderzałoby w nutę polskiego męczeństwa.

Oczywiście, rzeź wołyńsko-galicyjska była wymierzona w Polaków, to nie ulega żadnej wątpliwości. Mnie jednak nie interesuje tożsamość narodowa katów i ofiar. Jeśli piszę o tym, jak przebiegała czystka etniczna w Galicji Wschodniej, to piszę nie o Ukraińcach i Polakach, ale o ludziach. O tym, że jesteśmy zdolni do wielkiego okrucieństwa i wielkiego heroizmu. I o tym, że wybuchy okrucieństwa nie biorą się znikąd. To, że Ukraińcy zaczęli nas mordować nie było absurdalnym zrywem. W książce próbuję pokazać jak do niego doszło. Między innymi przywołuję okres między 1918 a 1940 r., kiedy Polska uzyskała państwowość, a Ukraina znowu nie. A Ukraińcy, którzy zostali na terenie Polski byli dyskryminowani. Istniała OUN, do której należał Stepan Bandera, organizujący zamachy i akcje sabotażowe, na które polski rząd stosował w odwecie odpowiedzialność zbiorową. Wystarczy przypomnieć akcję pacyfikacyjną wobec rusińskiej ludności, do której doszło w 1930 r., kiedy premierem był Piłsudski. Objęła 450 wsi, w których mieszkała ludność ukraińska. Wojsko Polskie niszczyło ich mienie, przedmioty służące do religijnych rytuałów. Bito, chłostano publicznie ukraińskich działaczy. To był niezwykle upokarzający pokaz siły. Takie akcje były powtarzane przez całe lata 30. XX w. Upokorzenie przeradza się w gniew, a ten pulsuje i dojrzewa. Wystarczyło rzucić zapałkę w stóg siana.

Zadedykowałaś tę książkę trzem kobietom z twojej rodziny. Widzisz gdzieś punkty styczne, podobieństwo między wami?

One wszystkie były zupełnie różne. Frania była całkowicie inna niż ja, zarówno pod względem fizycznym, jak i cech charakteru. Wspomina się ją jako łagodną i pokorną, bez poczucia własnej wartości. Wszyscy jednak twierdzą, że była bardzo dobrym człowiekiem. Ciężko jest mi znaleźć z nią jakąś cechę wspólną i może właśnie dlatego mnie intryguje i jakoś do niej tęsknię. Chciałabym mieć taką babcię. Wyobrażam sobie, że bym ją przytuliła i dowartościowała swoją wnuczaną miłością.

Była też ciocia Rózia, która została zamordowana i być może w niej widziałabym jakieś podobieństwo? Mówi się o niej, że była zaradna i przedsiębiorcza, taki mózg domu. Ponoć miała w sobie wiele radości z życia i lubiła śpiewać. Ja też lubię, więc może Rózia?

Była jeszcze trzecia, Jadwiga. Ją jedyną znałam osobiście. To bardzo ważna postać w moim życiu, która troszkę zastępowała mi babcię. Jadwiga w latach 20. wyjechała do Paryża, gdzie pracowała jako służąca u bogatych państwa. Zarobionymi pieniędzmi wspomagała swoją rodzinę w Polsce. Kiedy po 45 latach wróciła do kraju, kupiła dwa mieszkania w Warszawie swoim siostrzeńcom: mojej cioci i mojemu ojcu. To dzięki niej jestem warszawianką, od niej otrzymałam start życiowy. Jednak z Jadwigą też trudno mi się do końca identyfikować. Była apodyktyczna, surowa, bardzo konkretna i zupełnie pozbawiona instynktu macierzyńskiego. Nie miała zupełnie takich cech, które stereotypowo przypisuje się kobietom: czułostkowości, strachliwości, nieśmiałości. Najbardziej lubiła grać w karty i pić szampana. Była elegancką damą, która pewnie budziła dystans, ale zarazem była najlepszym człowiekiem, jakiego znałam. Całe życie poświęciła dla innych.

Dobrze się czujesz, że opowiedziałaś tę historię?

Nie wystarczy coś opowiedzieć, by przerobić traumę. Ale na pewno to krok w odpowiednią stronę. Zyskałam samoświadomość, co jest bardzo ważne. Zrozumiałam też pewne mechanizmy i jest mi łatwiej, bo dzięki temu dostrzegam w moich trudnych nierzadko doświadczeniach, w relacjach z ojcem, jakiś sens. To jest dla mnie dobre. Mam nadzieję, że zrobiłam to nie tylko dla siebie, ale też dla tych, którzy mają problem z uporaniem się ze swoim dziedzictwem. Bez zrozumienia nie ma uzdrowienia.


Katarzyna Surmiak-Domańska:

Reporterka, wykładowczyni w Polskiej Szkole Reportażu. Autorka książek Mokradełko (2012), Ku Klux Klan: Tu mieszka miłość (2015). Najnowsza książka Czystka została wydana w 2021 r.

Okładka książki "Czystka", Katarzyna Surmiak-Domańska, Wydawnictwo Czarne, 2021 r.
Okładka książki „Czystka”, Katarzyna Surmiak-Domańska, Wydawnictwo Czarne, 2021 r.

Czytaj również:

Wojenne historie osób LGBT
i
Fot. A. Lasocki
Przemyślenia

Wojenne historie osób LGBT

Paulina Małochleb

Dramaty osób nieheteronormatywnych wciąż są przez historyków traktowane jako nieznaczący margines opowieści o drugiej wojnie światowej i czasach powojennych. Jak przywrócić im pamięć? Rozmowa z historyczką dr Joanną Ostrowską.

Paulina Małochleb: Dlaczego 70 lat po wojnie piszesz o historii osób LGBT w obozach i więzieniach? Jaki jest cel Twojej książki Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej, którą w 2021 r. wydało Wydawnictwo Krytyki Politycznej?

Czytaj dalej