Nasza zima dobra
i
William James Glackens "Zima w Central Parku" (1905) zbiory Met Museum
Pogoda ducha

Nasza zima dobra

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Jak to ktoś ujął na Facebooku: oto dożyliśmy czasów, w których kilka dni śniegu w styczniu uznaje się z jednej strony za srogą zimę, a z drugiej – za argument przeciwko ociepleniu klimatu. Jednakże wszelka zima (choć jesień też, a tak naprawdę każda pora roku) jest przede wszystkim czasem i powodem do narzekania: że zimno, że śnieg albo błoto pośniegowe, i ogólnie, że „klimat jest niegorący, a walutą jest polski złoty”.

Dla stoika to rzecz zadziwiająca, że w ogóle mówimy o czymś takim jak „dobra” albo „zła” pogoda. Stoicy bowiem dzielą świat na to, co od nas zależy, i to, co od nas nie zależy. Wszelkie zjawiska pogody są oczywiście od nas niezależne, a nawet – jeśli miałaby tu być jakaś gradacja – są one najbardziej niezależne ze wszystkich. Stan pogody nie zależy ani od nas, ani od nikogo innego. Nikt nie jest w stanie kształtować pogody według swej woli (z wyłączeniem Rosjan, którzy rozpędzają chmury przed majowym Dniem Zwycięstwa w Moskwie). Front meteorologiczny jest dla stoików niemal przysłowiowy, bo dobrze pokazuje różne absurdy. Złość na wszelkie rzeczy niezależne (opinię ludzką, stan konta lub zdrowia) jest równie nonsensowny jak złość na padający deszcz czy śnieg. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przeklina orkanu, że wieje, albo jeziora, że zamarza na mrozie. I tak samo nie powinniśmy narzekać na żadną inną rzecz, która nie jest w naszej władzy.

My, stoicy, nie lubimy, kiedy ktoś doczepia przymiotniki „dobry” i „zły” do rzeczy niezależnych. Dobre i złe mogą być wyłącznie nasze własne akty moralne, osądy, kierunki postępowania. To oczywiście rodzi tysiąc paradoksów i milion dyskusyjnych piłeczek do odbicia, a najłatwiej jest zacząć właśnie od zjawisk atmosferycznych. Tu najwyraźniej widać, że „dobra” i „zła” pogoda to konwencje czysto językowe. Bo czemu właściwie jest tak, że słoneczną, bezchmurną pogodę i 20 stopni w cieniu mamy nazywać pogodą „dobrą”, a styczniową miniśnieżycę pogodą „złą”? Nie ma nic istotowo złego w plusze, podobnie jak nie ma nic „z definicji” dobrego w tym, że świeci słońce. Bezchmurną, słoneczną pogodę można by tak naprawdę nazywać „wygodną” – co nie jest słowem etycznym, ale użytkowym. I trafnym, o czym zaświadczą całoroczny biegacz i każdy rodzic wyprowadzający zimą dziecko na spacer. Styczniowa pogoda kosztuje nas po prostu więcej czasu i wysiłku włożonego w przygotowanie i ubieranie – ale to jest niewygoda, a nie zło.   

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W tym więc sensie to, jak mówimy i co myślimy o pogodzie za oknem, może być świetną szkołą mówienia i myślenia o rzeczach niezależnych. Za każdym razem, kiedy zimnej czy błotno-śnieżnej pogody nie nazywamy „złą”, ale „niewygodną” czy „niekomfortową”, zdobywamy jeden stoicki punkcik, który zaprocentuje nam później, gdy będziemy się mierzyć z rzeczami dużo bardziej niepokojącymi niż blade śniegi stycznia 2018 roku.

 

 

Czytaj również:

Królestwo za orzechy
i
zdjęcie: Wouter Supardi Salari/Unsplash
Dobra strawa

Królestwo za orzechy

Dominika Bok

Przypominają kształtem ludzki mózg i znakomicie wpływają na pamięć, koncentrację oraz nastrój. Żeby były lepiej przyswajalne, warto namoczyć je przed spożyciem albo – w wersji dla zaawansowanych smakoszy – wytłoczyć z nich olej.

Sama nazwa orzecha włoskiego sugeruje, że ta roślina szczególnie lubi ciepło – typowe dla południowej Europy. Rzeczywiście w wyjaśnieniach etymologicznych jest trochę prawdy, gatunek ten można było spotkać w naszej – całkiem słonecznej wówczas – strefie klimatycznej, zanim nastała epoka lodowcowa, a wraz z nią doszło do wymarcia dużej części flory. Kiedy jednak orzech na dobre zadomowił się po raz wtóry na naszych terenach, doszło do zabawnej pomyłki. Tak naprawdę przywędrował on bowiem nie z Półwyspu Apenińskiego, lecz z Bałkanów przez Wołoszczyznę (górzystą krainę w Rumunii). Nie bez powodu w starych książkach kucharskich do dziś wśród wielu innych ingrediencji znaleźć można w przepisach „orzechy wołoskie”. Dolejmy jeszcze trochę oliwy do ognia tej językoznawczej historii: w Anglii orzechy włoskie nazywane są English walnut, Persian walnut, a czasami – kamień z serca – tylko walnut. Tyle określeń na jednego niepozornego orzeszka! Chociaż czy rzeczywiście tak niepozornego?

Czytaj dalej