Make America Rage Again
i
Renaissance Center w Detroit; źródło: Wikimedia Commons
Wiedza i niewiedza

Make America Rage Again

Anna Wyrwik
Czyta się 16 minut

Ludzie na całym świecie marzą o Ameryce i wyobrażają sobie nie wiadomo co, że jeansy, Nike, whiskey, super samochody, wielkie domy, a wszystko to na bogato jak z „Dynastii” albo reklamy Snickersa. Tylko że american dream już dawno spłynął ściekową kratką wraz z niedopałkami Cameli bez filtra wyrzucanymi na ulice miast. 

Centrum Detroit wygląda jak z obrazka, nowo otwarte restauracje greckie, włoskie, świeżo wykonane, czyste chodniki, ładnie ubrani ludzie stoją w kolejce na mecz Tigersów, a szklane biurowce starają się zasłonić straszące z kilkuset metrów dalej beżowe pustostany, wszystko wygląda jak scenografia, makieta i jest tu dziwnie, bo nie widać sklepów spożywczych, żadnego deli, a jedyny liquor store błyszczy na bogato. Brak butików z ubraniami, jedyną koszulkę, jaką można kupić, to taka z logo drużyny w sklepie klubowym. Jest prawie jak w SimCity.

Wystarczy tylko wyjść kawałek poza to centrum, parę minut, by znaleźć się na łące zarastającej drogę pomiędzy spalonymi domami, bo ubezpieczenie z takiego spalonego domu to czasem ostatnia deska ratunku. Po łące chodzą wiewiórki, szopy i oposy, a kawałek dalej stoi otoczony barierkami supermarket. Między barierkami zmieści się człowiek, ale już nie wózek, w razie gdyby człowiek chciał wózek podprowadzić. I znowu widać liquor stores, tylko że te są takie ze sprzedawcami zabarykadowanymi za ścianami z grubego szkła, w których przy ladzie jest otwór z obracającą się dokoła tacką na banknoty, karty i butelki tak, by nie było szansy się dotknąć ani włożyć lufy pistoletu.

Władze miasta ogłosiły sukces już jakiś czas temu: Detroit wraca, odbudowuje się. Tymczasem, jakiś kilometr od tych nowo otwartych restauracji, stoi grupa afroamerykańskich mieszkańców (a jest ich w mieście ponad 80%*) i nie wiem, czy czekają w jakiejś kolejce po pomoc społeczną, czy po co, a może też coś sprzedają. Stoją na tle budynków opuszczonych przez fabryki, przez Chryslera, Forda i General Motors, wysoko ogrodzonych, by nie mogli już w nich umierać bezdomni i patrzą, ale nie wiem na co.

To o takim Detroit Charlie LeDuff pisał w wydanej w 2013 r. książce Detroit. Sekcja zwłok Ameryki**. LeDuff to taki reporter z krwi i kości, dziennikarz z jajami, co to wejdzie do każdego ścieku i zamiast stać przed sceną, wczołga się pod nią, by sprawdzić, co tam się dzieje naprawdę. Pisał o biedzie i nędzy w Detroit, o straży pożarnej, której nie stać

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Wiedza i niewiedza

Amerykańska rewolucja Kaepernicka

Piotr Żelazny

Dla Amerykanów, szczególnie białej klasy średniej, flaga i hymn są świętością. Dla Colina Kaepernicka, zawodnika najbardziej amerykańskiej z gier, USA nie są krajem, który zasługuje na hołd. Teraz już nie tylko dla Kaepernicka.

Nie będę wstawał, by oddawać honory fladze kraju, w którym czarnoskórzy i kolorowi są prześladowani. Na ulicach leżą ciała czarnych, a mordercom, którzy ich zabili, daje się płatne urlopy do wyjaśnienia sprawy” – to jego słynna już wypowiedź sprzed roku.

Czytaj dalej