Licząc chmury
i
Johannes Vermeer, Widok Delft, 1660-1661 / WikiArt (domena publiczna)
Opowieści

Licząc chmury

Kamila Dzika-Jurek
Czyta się 7 minut

Niezwykle istotną częścią naszego świata jest coś, czego na co dzień nie dostrzegamy, a także bardzo ważna dla naszego zdrowia czynność, z której w XXI w. niemal zupełnie zrezygnowaliśmy. Niebo i patrzenie w nie. 

 W jednym z fragmentów książki poświęconej rosyjskiemu poecie i pisarzowi Iwanowi Buninowi, W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu, Renata Lis pisze o zachwycie noblisty rzeczą niezrozumiałą dla otaczających go ludzi. Chodzi o patrzenie. Metodyczne, codzienne gapienie się Bunina na świat natury: łąki, polne drogi, lasy, morze, a najbardziej niebo ‒ z chmurami i światłem ‒ które można opisać w tylu zaskakujących słowach, że autor Wsi nie ma w tym sobie równych. Niesamowitym obrazom przyrody Bunin poświęcił z pasją rozwlekłe ustępy swoich powieści i noweli. Jego otoczenie jednak się buntowało. W końcu czy to nie jedynie staroświeccy, a więc nienowocześni ludzie przeznaczają na tak zbędne sprawy tyle miejsca w swoim życiu? Dziś powiedzielibyśmy: sprawy nieproduktywne, nieefektywne, nieidące w monety i followersów. Różnica jest tylko taka, że w czasach Bunina nie określano tak jeszcze odpoczynku ani spaceru.

Lice, jednej z najsłynniejszych powieści Bunina, znajdziemy fragment, w którym tytułowa bohaterka droczy się z ukochanym Aleksym o przedstawianie natury przez pewnego poetę: „Ależ, kochany, o czym tu pisać? Jak można wciąż opisywać pogodę?”. „Ja oburzałem się – mówi kochanek – i zaczynałem dowodzić, że nie ma żadnej oderwanej od nas przyrody, że każdy najmniejszy ruch powietrza to przejaw naszego życia”. Lis w swojej książce przytacza ów fragment, podchwytując ważką nutę tego dialogu: „Właśnie: nie ma żadnej oderwanej od nas przyrody; najmniejszy ruch powietrza to przejaw naszego życia. Kto z nas naprawdę o tym wie? Kto z nas pamięta, że urodził się we Wszechświecie?” – pyta autorka za Buninem. Pisarzem nie z innej, dawnej epoki, jak chcą jemu współcześni, lecz dalece wyprzedzającym swoje czasy w myśleniu o świecie i miejscu człowieka w nim.

Nudni pisarze dla klimatu

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

No właśnie: kto z nas czuje się dziś częścią „pogody”, o której mówił noblista? Częścią czterech żywiołów: wody, ognia, ziemi i powietrza? Widzi chmury jako ważny składnik ludzkiego świata? Wychodzi do pracy czy jedzie na urlop z głębokim poczuciem, że jego życiem tu i teraz sterują nocne niebo i odległe obłoki – nasze „dalekie i płoche kuzynki”, jak pisała Wisława Szymborska w wierszu Chmury?

Trudno poczuć się częścią świata – falującego, gorącego powietrza w lipcu, miękkiej trawy na łące w sierpniu – jeśli większość dnia spędzamy w klimatyzowanym samochodzie, w mieszkaniu czy biurze. Na tarasach i przed domem mamy kostkę brukową, a rachityczną trawę w ogródkach golimy regularnie do zera. Jedzenie kupujemy w plastikowych paczkach, ziemię wysypujemy na grządki wprost z foliowych worków. Jak mamy poczuć swoją obecność i obecność innych istot w tym świecie, skoro nie opuszczamy wydeptanej i wyjeżdżonej przez siebie codziennej ścieżki komfortu. Z samochodu wychodzimy wprost do pracy, szkoły, lasu, sklepu, a później: z pracy, szkoły, lasu, sklepu wprost do samochodu. I to jest w tej chwili prawie jedyny cykl naszego życia. Zamknięta, przyjemnie chłodzona powietrzem z prądu albo paliwa, bańka. Natury w tym ani naparstek.

A co dopiero chmury, które stanowią z tej perspektywy jakiś zupełnie abstrakcyjny element świata, niebo zaś ‒ całą ogromną przestrzeń owej abstrakcji. Skoro najbliższych Bunina na początku XX w. irytowały jego długie, barokowe opisy przyrody, to jak spojrzelibyśmy dziś na menedżerkę w korporacji, która w mejlach podziwia wspaniałe tego dnia cumulonimbusy? Czy ktokolwiek z nas wyobraża sobie, jak ludzie czytają swój (Wszech)świat i swoją przyszłość – choćby jutra – z chmur? Zastanawiając się, w jaki sposób wpłynie to dziś na ich pracę, atmosferę w domu podczas kolacji, „pogodę” następnego dnia i nocy?

W rzeczywistości ci staroświeccy pisarze mogą nas dzisiaj uratować. Długie opisy przyrody, którym poświęcają tyle uwagi i cierpliwości, powinny być dla nas – tu i teraz – jedną z najpilniejszych spraw do odrobienia, umiejętności do opanowania, żeby przetrwać przyszłość. Nauka długiej, Buninowskiej obserwacji pogody powinna się znaleźć w programie każdej szkoły i studiów. Kto wie, może to właśnie ta nuda patrzenia jest jeszcze w stanie ocalić planetę? By poczuć, że to, co widzimy za oknem i podczas spaceru, jest częścią całego Wszechświata i nas – małej kropki – w nim. Bo w jego przestrzeni żyją wspólnie i ciągle, w wiecznym ruchu, zderzają się ze sobą istoty drobne i olbrzymie, krople, ziarenka piasku oraz ich masy zebrane w wielkie akweny, wysokie góry i rozległe plaże.

A my sami ‒ pragnący dotyku, zmysłowego pocieszenia, pełnego brzucha ‒ czy jesteśmy inni niż cała reszta stworzeń? Niż kot, którego obserwuję, jak ciepłym lipcowym wieczorem sunie z brzuchem po trawie, zaczajając się na grzebiącego w trawie kosa? Niż ten kos albo inny ptak, który o czwartej rano wyśpiewuje początek dnia i swojego życia w cyklu dobowym? Czuję to pewnego letniego popołudnia lepiej niż kiedykolwiek, kiedy zanurzona po szyję w zimnej, rześkiej wodzie jeziora widzę daleki horyzont brzegu i rozgrzane nad wodą powietrze, czuję pod stopami piasek zmieszany z ziemią i roślinami. A w tej samej wodzie, w której raz brodzę, raz pływam, jest życie, jego nieustanny ruch i jakaś pełnia, której nie da się inaczej doświadczyć niż w prawdziwym zanurzeniu. Nie chodzi tylko o zanurzenie w wodę, ale także w piach, trawę i dające cień rozłożyste konary drzew. A w tym wszystkim patrzenie w niebo – największy, choć nieosiągalny dla człowieka akwen.

Chmura nie bzdura

W chmurach są w stanie ukrywać się setki tysięcy ton wody. To całe nadziemne morza i oceany. Chmury burzowe, których średnica wynosi ponad 10 km, mogą mieć objętość prawie tysiąca metrów sześciennych, a masa tej wody może przekroczyć aż 4 miliardy ton! Ze szkoły ‒ z fizyki ‒ wiemy, że te niewinne obłoczki to wielkie skupiska unoszących się w powietrzu cząstek w postaci kropelek wody, kryształków lodu. Ale we Wszechświecie są różne chmury. Przykładowo obłoki Wenus są zbudowane z kropel kwasu siarkowego, które są tak gęste, że odbijają większość padającego na nie promieniowania słonecznego. A zarazem powodują, że promienie słońca nie mogą uciec z powierzchni planety, czego konsekwencją jest efekt cieplarniany, jaki trudno nam sobie wyobrazić.

Dlaczego więc chmury traktujemy na co dzień tak niepoważnie, dostrzegając ich wpływ na ludzkie życie jedynie podczas ekstremów – burz i nawałnic? Czy decyduje o tym dzielący nas dystans i mgławicowa substancja, której nie da się pogłaskać, ugryźć, napełnić nią brzucha? Lotna, najbardziej chwilowa z chwilowych, ale też trzymająca nad nami specyficzną władzę, jak we wspomnianym już wierszu Szymborskiej:

W porównaniu z chmurami
życie wydaje się ugruntowane,
omal że trwałe i prawie że wieczne.
[…]

 Nad całym Twoim życiem
i moim, jeszcze nie całym,
paradują w przepychu jak paradowały.

Monet gapi się w niebo

Jednak chodzimy przecież po ziemi, więc przepływające obłoki wydają się wyłącznie piękną iluzją. Czy gdybyśmy, przeciwnie, stale patrzyli na ziemię z nieba, łatwiej by nam było zrozumieć życie w jego większej pełni? Widzieć je lepiej – jako nierozerwalną całość? W książce Migot. Z krańca Grenlandii Ilona Wiśniewska, reportażystka, pisze o zupełnie odmiennym postrzeganiu świata przez Inuitów, mieszkańców południowej części lodowej wyspy. To tam, w rozmowach z rdzennymi Grenlandczykami, Wiśniewska uczy się innego niż na Zachodzie, całościowego pojmowania świata. Myślenia, które zaczyna się od obserwacji. „Potrafimy myśleć holistycznie, na przykład o pogodzie: bo dla nas pogoda to nie liczby, tylko to, jak wygląda morze, jak pachnie powietrze, jak zachowują się zwierzęta” – mówi Henriette, jedna z bohaterek książki.

A gdyby zmienić proporcje – tak jak robili to niektórzy malarze w historii – dostrzegając raczej chmurobraz (po angielsku: cloudscape) niż krajobraz? U Johannesa Vermeera w słynnym Widoku Delft większość płótna zajmują bogate żółto-szaro-białe cumulusy i cumulonimbusy. Wielkim artystą nieba był żyjący na przełomie XVIII i XIX w. angielski malarz John Constable. Pogapić się na chmury lubił też Monet, który namalował słynne Lilie wodne i chmury. Chmury zresztą tak bardzo go fascynowały, że na innym swoim obrazie, Dworzec Saint-Lazare, kłęby dymu z lokomotywy przedstawił jako wspaniałe cirrocumulusy. To w końcu chmury – pary, dymu – były dosłownie zwiastunem nowoczesności, a ich wielcy malarze, impresjoniści, położyli w wielu sferach podwaliny pod tę nowoczesność. Pierwsi wychodzili w plener rozczytywać ze światła i obłoków pogodę, rozumieli kruchość naszego życia, godzinami obserwując zmiennokształtne istoty na niebie, które – jak słusznie sądzili – mają i będą mieć władzę nad ludzkim życiem, chociaż ich na co dzień prawie nie zauważamy.

Czytaj również:

W burzy i w suszy
Marzenia o lepszym świecie

W burzy i w suszy

Paulina Wilk

Przez lata przemierzali prerie, pustynie i mokradła. Jechali na spotkanie nawałnic i powodzi, wdrapywali się na szczyty, by podziwiać górskie kwiaty. Pierwsi zrozumieli, że klimat się zmienia i trzeba tym zmianom przeciw­działać. Poznajcie Edith i Frederica Clementsów, wędrownych ekologów, którzy pomog­li odrodzić się jałowej ziemi i uratowali Amerykę od głodu.

„Po co czekać?” – zapytał ją pewnego wiosennego dnia 1899 r. po powrocie z badań prowadzonych na prerii gdzieś na północ od Lincoln w Nebrasce. Dzień był piękny, słoneczny. Akurat znaleźli śliczną mimozę z futrzastymi różowymi kwiatami. Miał rację, nie było powodów, by czekać. Nie chcieli się rozdzielać; łączyło ich wszystko, a najbardziej chęć poznawania świata roślin, obserwowania, jak toczy się życie. Edith powinna jechać do domu w Omaha na wakacje, Frederic miał zostać na uniwersytecie, by prowadzić zajęcia podczas letnich kursów. Ale – jak napisała po latach – „myśl o rozstaniu była nie do zniesienia”. Poznali się na uniwersytecie w Lincoln. On był wykładowcą, ona jeszcze studiowała. W wolnym czasie angażowała się w życie bractw studenckich, grała w tenisa, była kapitanką drużyny koszykówki i uprawiała szermierkę. Na balu kończącym rok akademicki Frederic wpisał się w jej karneciku, rezerwując aż trzy tańce. I tak się zaczęło.

Czytaj dalej