Komunikator to nowy real
i
Kot z Cheshire, rys. Lewis Carrol, domena publiczna
Marzenia o lepszym świecie

Komunikator to nowy real

Piotr Stankiewicz
Czyta się 5 minut

Świat cyfrowy rozgościł się już pod naszymi strzechami tak dobrze, że nie jest dziś żadnym odkryciem, że nadmiar korzystania z ekranów i Internetu jest groźny dla naszej psychiki. To jest oklepana diagnoza, jest na to mnóstwo badań. Co z tym zrobić?

Przewaga outdooru nad ekranem jest oczywista, pisałem o niej wiele razy. Parafrazując Kartezjusza: praktycznie nikt nie korzysta z Internetu na tyle mało, żeby nie skorzystał psychicznie na korzystaniu z niego mniej. Każdy metr spaceru, wycieczki, aktywności na świeżym powietrzu i pod niebem jest lepszy niż kilometr przescrollowanego newsfeeda. Nasze udziały w świecie cyfrowym są jednak na zawsze, święcące prostokąty już nas nie opuszczą. Nie ma mowy o ich porzuceniu – pytanie: jak z nich dobrze korzystać?

Internet jest Internetowi nierówny. Jeden i ten sam screen time może oznaczać zupełnie różne rzeczy. Czytanie sieczki socialmediowej i coraz nędzniejszej portalozy nie jest tym samym co czas spędzony w Messengerze, Whatsappie czy Signalu, generalnie na komunikatorze. Z tego pierwszego nie dowiemy się wiele o świecie, za to zniszczymy swoją psychikę. To drugie zaś jest przecież komunikacją 1:1 z żywym człowiekiem. Bliźni to bliźni, w XXI w. to nie ma już takiego znaczenia, że na czacie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Oczywiście, wiadomo, że najlepiej jest spotkać się na żywo, usiąść na długą nocną Polaków rozmowę w czyjejś kuchni. Tego nic nigdy nie zastąpi. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć: w 2022 r. rozmowa z drugim człowiekiem na czacie nie jest już czymś „gorszym” niż spotkanie się w rzeczywistości. To nie ta alternatywa, nie to porównanie. Trzeba spojrzeć na to tak: rozmowa na czacie z konkretną osobą jest czymś lepszym niż bezsensowne skrolowanie Internetu jako takiego. Pod tym względem messendżery, whatsappy i signale (póki są jeszcze dostępne i bezpłatnie) należy uznać za jeden z najwspanialszych wynalazków ludzkości. Ci, którzy mnie znają osobiście, wiedzą, że to nie tylko teoria, ale i praktyka.

Rzecz jasna, każda relacja z drugim człowiekiem – czy to w realu, czy na komunikatorze – zależy od nas tylko w 50%. W naszym władaniu jest „nasza strona”, a relacja jest z defincji dwustronna. Nie możemy w żaden sposób zmusić drugiego człowieka, żeby chciał podtrzymywać swój jej koniec, żeby chciał odbijać tę piłeczkę. To jasne. Ale uwaga: to i tak dużo lepiej niż relacja z ogólnym algorytmem Internetu, która jest zawsze patologiczna, w której odpowiadamy za zero procent sprawy i nie mamy żadnej kontroli nad tym, co ten algorytm nam zaserwuje. Mamy za to pewność, że wyświetli nam rzeczy, które naszą psychikę podłamią, a społeczeństwo podzielą. A wszystko w imię zysku.

W relacji z konkretnym człowiekiem jesteśmy podmiotem, choć odpowiadamy tylko za swoją część. W relacji z newsfeedem nie jesteśmy i nie będziemy partnerem, jesteśmy zerem. Jesteśmy całkowicie pasywnym odbiorcą, białkiem z ruchliwymi oczami, przed które algorytm podsuwa to, co opłacalne. Dla niego, nie dla nas. Jedynym rozsądnym wyjściem nie jest jednak żadna technologiczna asceza, ale rozwijanie relacji osobistych, z konkretnymi, żywymi ludźmi. W tym komunikatory są ciągle sprzymierzeńcem – i chwała im za to.

Czytaj również:

Czas goni nas
i
„Młody mężczyzna czytający przy świecy”, pomiędzy 1600–1650 r., Matthias Stom, National Museum (domena publiczna)
Pogoda ducha

Czas goni nas

Piotr Stankiewicz

W listopadzie obchodziłem pół-urodziny. A właściwie nie obchodziłem ich, ale zauważyłem, że minął ten punkt w kalendarzu. „Skończyłem” 38 i pół roku — od tego momentu jest już bliżej do 39. urodzin niż do 38. Nie ma co gadać, czas pędzi, obracają się planety, księżyc spiętrza przypływ.

Żadna z konkretnych dat, które mijałem w życiu, nie przemawiała do mnie jakoś szczególnie, żadna nie wiązała się z psychicznym albo duchowym tąpnięciem. W pierwszym roku nowego tysiąclecia obchodziłem osiemnaste urodziny, jakiś czas później byłem „pięknym dwudziestoletnim”, a jeszcze potem byłem w „wieku Chrystusowym”. I było okej. Nie wywołuje we mnie emocji fakt, że za mniej niż półtora roku skończę 40 lat. Jakoś się już człowiek przyzwyczaił. Ale uwaga. Świadomość, że za mniej niż 11 lat skończę pięćdziesiątkę — to już dla mnie jest dużo.

Czytaj dalej