Koci self-care
i
ilustracja: Igor Kubik
Rozmaitości

Koci self-care

Opowieści z czasów zarazy
Klaudia Strzyżewska
Czyta się 3 minuty

Moja przedpandemiczna codzienność to układanka niekończących się list mających zoptymalizować każdy dzień, chaosu, który zaprowadzał porządek, i namiętnego przekreślania, zakreślania i przepisywania. Plany zmieniały się dynamicznie, choć były zaskakujące w swej prostocie, ale kto nigdy nie zanotował w swoim kalendarzu „ODPOCZNIJ” i nie przełożył tego kilka razy, niechaj pierwszy rzuci kamieniem.

Nadeszły jednak czasy przymusowego home office’u i rozsądnej samoizolacji, a wraz z nimi szereg prozaicznych czynności, które zaczęły rozpychać się bezczelnie w wolnej przestrzeni kalendarza. Pojawiły się także nowe trendy, w moim przypadku wyznaczane przez nieco zdystansowaną, niezależną, ale w głębi serduszka wiecznie czekającą na kolorową wstążkę lub włóczkę, kotkę Paprotę, zwaną pieszczotliwie Paprotełem, Paprochem lub Kocim Potworem.

Paprota, jak każda rozsądna kotka, nie robi sobie absolutnie nic z obecności człowieka, wykorzystuje go bowiem w celach stricte zaopatrzeniowych i relaksacyjnych. Dopóki w miseczce kilka razy dziennie pojawia się porcja ulubionej mokrej karmy, a dostęp do chrupiących przysmaków pozostaje nielimitowany, Koci Potwór jest gotów od czasu do czasu rozsiąść się na ludzkich kolanach i mruczeć, domagając się głasków.

Nowa rzeczywistość to oczywiście nowa rutyna. Poranne pogonie Paproty za niewidocznym demonem sprawiają, że wstawanie dwie godziny przed świtem wcale nie jest niemożliwe. Rano jestem spokojna, rano jestem zdrowa. Piję szklankę ciepłej wody, medytuję, czasami powitam nawet słońce. Nowe zwyczaje self-care wraz ze mną postanowiła do swojego kociego życia wprowadzić (a jakże!) Paprota. Na chwilę przed moim oficjalnym przebudzeniem kotka, mrucząc przez chwilę, wskakuje na parapet i oczekuje ludzkiego ubera, który przetransportuje ją do kuchni, w międzyczasie nie zapominając o mizianiu.

Moment nałożenia pierwszej porcji karmy do miseczki to dla kota jedna z kilku najszczęśliwszych chwil w ciągu raczkującego dopiero dnia. Gdy tylko pokarm znajdzie się w przeznaczonym do tego naczyniu, następuje jego głośne pochłanianie, które kończy się wraz z moim opuszczeniem kuchni. Rozpoczynam pracę, a Paprota przygląda mi się z obserwatorium zlokalizowanego na wielkich kanapowych poduchach. Mija pierwszy kwadrans, a jego koniec zostaje obwieszczony głośnym, bezczelnym „MIAŁ”, które niekiedy przypomina skrzek wiedźmy ze starych bajek. To Paprota, która jest gotowa na drugą porcję śniadania – konsumpcja nie może się jednak odbyć bez mojego towarzystwa. Wstaję więc i sunę za kotem do kuchni, zatrzymuję się jeszcze przy drzwiach, co nie uchodzi uwadze Paproty wpatrującej się we mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem.

Po raz kolejny jesteśmy zatem w kuchni. Ja niecierpliwie analizuję czasowe straty w TimeCampie, Paprota przy miseczce odwraca koci pyszczek w moją stronę i wydaje kolejne, jeszcze bardziej skrzeczące „MIAŁ”, które mówi jasno i zdecydowanie: nie ma głaska, nie ma jedzenia. Kilka kęsów, zwrot do pokoju i kolejne 15 minut spokoju.

„Urocze” – pomyśli część z Was. „Chyba zwariowała, żeby kotu dotrzymywać towarzystwa przy jedzeniu” – stwierdzi pewnie większość. A ja powiem Wam jedno: chciałam się z tego wypisać, natomiast kilkunastominutowe zawodzenie Kociego Potwora podczas ważnej konferencji na Microsoft Teams uświadomiło mi, że to nie ja ustalam tu zasady. A kimże jestem, by bagatelizować self-care Paproty?

P.S. Jeżeli po lekturze tego tekstu zastanawiacie się nad związkiem pandemii i znanej nam skądinąd obsesji kociego panowania nad światem – to normalna reakcja. Chwilowe szukanie otulenia w absurdzie jest dopuszczalne, oczywiście w odpowiednich dawkach.

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

Szanowni Czytelnicy! 

Czeka nas trudny i niepewny czas. Wierzymy, że wspierając się nawzajem, przetrwamy tę jesień i tę zimę, i każdą następną porę, która postawi przed nami kolejne wyzwania. Dlatego zachęcamy Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i opowieściami kwarantannowymi oraz strategiami przetrwania. Najciekawsze teksty będziemy publikować na naszych łamach. 

Tekst powinien mieć maksymalnie 4 tysiące znaków ze spacjami i zostać wysłany na adres [email protected]. W temacie wiadomości prosimy o wpisanie hasła “Opowieści z czasów zarazy”. 

Z wyrazami szacunku, 
Redakcja przekroj.pl    

Czytaj również:

Poszedłbym na miasto
i
ilustracja: Igor Kubik
Przemyślenia

Poszedłbym na miasto

Opowieści z czasów zarazy
Maciej Stroiński

Największe zgęszczenia ludzkie, znane jako miasta, są obecnie „odwołane”. Może dlatego, że Wuhan to również miasto. Dzisiaj rolą miasta jest nie spełniać swojej funkcji, nie gromadzić ludzi. Wszyscy mają być u siebie, stacjonować na osiedlu prawie jak na zamku, my home is my hotel and my hospital.

Nic nie ciągnie do śródmieścia. Kina zamknięte, knajpy zamknięte, no, wszystko zamknięte, a najgorzej, że teatry, ale – jak się okazuje – „bez tej miłości można żyć” (Wisława Szymborska). Strindberg pytał w Do Damaszku: „Jak żyć bez muzyki?”; odpowiemy mu po latach, że wystarczy YouTube, jeżeli komuś nie wadzi wieść swe życie przed ekranem.

Czytaj dalej