Jak torturowano polskie czarownice
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Wiedza i niewiedza

Jak torturowano polskie czarownice

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 2 minuty

Procesy o czary na dobre rozpoczęły się w Europie w XV w. Nie zaprzestano ich przez następne 300 lat, stosując cały wachlarz mniej lub bardziej wymyślnych tortur.

Starą i popularną w całej Europie metodą sprawdzenia, czy ma się do czynienia z wiedźmą, było pławienie. Kobietę wiązano i wrzucano do wody. Jeśli zaczynała tonąć, oznaczało to, że jest niewinna. Jeśli utrzymywała się na powierzchni i „woda jej nie chciała” – trudniła się czarami. Inną metodą było ważenie: na jedną szalę wagi wchodziła podejrzana, na drugą kładziono Biblię. Jeśli Biblia okazywała się lżejsza, stwierdzano, że kobieta jest czarownicą.

Przed wydaniem wyroku należało jednak uzyskać oficjalne przyznanie się do winy. Badacz czarownictwa w Europie Zachodniej Jeffrey B. Russell wymienia tortury, które stosowano w tym celu: zgniatanie kciuków specjalnymi śrubami, miażdżenie nóg imadłem, chłosta na siedzeniu nabitym szpikulcami, podwieszenia czy rozciąganie broną. Historyk i etnograf Bohdan Baranowski przestudiował zagadnienie, jak w Polsce traktowano domniemane wiedźmy. Po zapoznaniu się z nowożytną dokumentacją sądową opublikował swoje wnioski m.in. w pracach Pożegnanie z diabłem i czarownicąW kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska, opisując przebieg procesów czarownic. I tak na przykład przed rozpoczęciem przesłuchania kobietę golono (najczęściej bez mydła, aby było bardziej nieprzyjemnie), wychodzono bowiem z założenia, że diabeł może ukrywać się nawet we włosach swojej oblubienicy. Oskarżona musiała być naga i stać odwrócona tyłem lub z opaską na oczach, gdyż obawiano się jej spojrzenia. Pewnym sposobem na odebranie jej mocy było też bicie po twarzy przez kata, aż zalała się krwią. W czasie procesu kat również zabierał głos: opowiadał o poszczególnych torturach oraz ich działaniu; prezentował narzędzia, którymi dysponował, tak by kobieta – mając już wyobrażenie o tym, co ją czeka – od razu przyznała się do winy. Jeśli tego nie zrobiła, dokonywano wyboru spośród wszystkich dostępnych w Polsce metod; najchętniej torturowano poprzez rozciąganie różnych części ciała, a kiedy i to nie wystarczało, przechodzono do przypalania. Niejaka Ewa, sądzona w 1715 r. przed sądem miejskim w Szczercowie, przyznała się do konszachtów z „niemieckim diabłem” dopiero po przypalaniu świecą pod pachami. Podczas przesłuchania istotne było również, aby kobieta nie dotykała ziemi, z której – zgodnie z przekonaniem oskarżycieli – czerpała swoją magiczną moc.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W 1731 r. rzekoma wiedźma „przesłuchiwana” przez sąd w Dobrej przez godzinę nie odpowiadała, aż kat w końcu zorientował się, że nie żyje. Śmierć podczas tortur zdarzała się często – tłumaczono to wówczas uduszeniem przez diabła, który ratował w ten sposób swoją kochanicę przed ludzką karą. Mógł on też „siedzieć w gardle” oskarżonej i uniemożliwiać jej przyznanie się do winy. Wobec tego nawet jeśli kobieta bohatersko przetrwała męczarnie, wciąż nie gwarantowało jej to uniewinnienia. Tak było w przypadku Agnieszki Mierzyckiej, również  sądzonej w Szczercowie. Przeżyła męki, nie przyznając się do winy, ale pod wpływem presji rozgniewanego tłumu i tak ją spalono. Tortury łamały psychicznie niewinne osoby. Podczas procesu w Opatówce w 1690 r. zanotowano, jak katowana kobieta mówiła: „Najświętsza Panna lepij wie, któryj się oddaję, żem nic nikomu niewinna, gotowam umrzeć i świadczę Mękę Pańską, jakom nie jest czarownica i nigdy nikomu żadnej złości nie uczyniła”. Jednak po jakimś czasie – w przerwie między kolejnymi katuszami – przyznała, że „Matuszkowi konia oczarowała ze złości, który potem zdechł”.

Warto dodać, że domniemane czarownice były torturowane jeszcze przed procesem.  W więzieniu (najczęściej był to dworski spichlerz) izolowano je w beczce lub kłodzie, wciąż  stosując się do zasady, by nie miały kontaktu z ziemią. Było to doświadczenie tak koszmarne, że kobiety umierały, a nawet podejmowały próby samobójcze. To przypadek z 1665 r., kiedy to więziona Anna Hernalka, korzystając z nieuwagi strażnika, wykradła mu topór, którym podcięła sobie gardło.

ilustracja: Joanna Grochocka
ilustracja: Joanna Grochocka

Czytaj również:

Światy bez wojny i pokoju
Wiedza i niewiedza

Światy bez wojny i pokoju

Tomasz Wiśniewski

Niektórzy twierdzą, że pojęcia i zwyczaje istniejące w danej społeczności są nieprzekładalne. Tak zwani relatywiści kulturowi utrzymują, że wyznawane wartości, a nawet same opisy rzeczywistości są uwarunkowane kulturowo. Wobec tego wszystkie też są sobie równe. Jeśli przyjąć tę perspektywę, przedstawiciele rozmaitych wspólnot żyją w oddzielonych od siebie monadycznych światach.

Argumentem za tą koncepcją może być niezrozumienie pojęć wojny i pokoju przez niektóre społeczności „pierwotne”. Słynna amerykańska antropolożka Ruth Benedict na podstawie ustaleń etnografa i badacza Arktyki Knuda Rasmussena opisywała przypadek Inuitów, którzy nie dysponowali w ogóle pojęciem wojny. Znana im była idea zabójstwa, będącego rezultatem konfliktu. Gdy doszło do morderstwa, nie wiązały się z nim żadne szczególne społeczne sankcje. Inuici nie rozróżniali zabójstwa słusznego i niesłusznego, sprawiedliwego i niesprawiedliwego. Według nich takie akty czasem po prostu się zdarzały. Niemniej idea zbiorowej napaści jednej wsi na drugą, jednego plemienia na drugie, a już w szczególności organizowania „zasadzki”, wydawała im się skandalicznie nieuczciwa. Z tego powodu Rasmussenowi nie udało się w pełni objaśnić tym ludom zachodniej historii oraz jej uwikłania w ciągłe konflikty militarne.

Czytaj dalej