Historia pewnej apokalipsy
i
"Portret dżentelmena w powozie", 1850–60; źródło: MET
Ziemia

Historia pewnej apokalipsy

Tomasz Majeran
Czyta się 8 minut

Co robisz na naszej ulicy pośród samochodów, koniu?
Jak się miewają twoi krewni, centaur i jednorożec?

(Charles Reznikoff, przeł. Piotr Sommer)

Czytam Reznikoffa, oglądam serial o Czarnobylu, przewijam internety. Według złowieszczych szacunków zostało nam, naszej cywilizacji, jeszcze 30, może 50, a może trochę więcej lat. Klimat się zmienia, a my dosłownie się ugotujemy. Scenariusze są różne – od całkowitej zagłady gatunku po cofnięcie się do samoobronnych wspólnot plemiennych. Albo do niewielkich grupek byłych oligarchów skazanych na chów wsobny w samowystarczalnych bunkrach atomowych. Scenariusze są różne, może nie wszystkie kreślą świat zaludniony postapokalitycznymi zombie, ale w zasadzie w żadnym z nich nie przewiduje się już tanich lotów na zakupy do Paryża, wody mineralnej w plastikowych butelkach i lajkowych magnatów na Facebooku. Pół roku temu przypadkiem spotkałem w pociągu Ilonę Witkowską, świetną poetkę, która kwestię umierania roślin i zwierząt ma opanowaną jak mało kto. Jechaliśmy przez Dolny Śląsk i rozmawialiśmy o końcu świata. Mówiła, że zostało nam może 70 lat. Czyli dzisiaj, kiedy piszę te słowa, zostało już tylko 69 i pół

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Przed wielką ucieczką
i
ilustracja: Natka Bimer
Ziemia

Przed wielką ucieczką

Agata Kasprolewicz

Sięgnęliśmy dna i możemy zmierzyć głębokość naszego upadku. To dokładnie 10,898 metrów pod powierzchnią oceanu. Tak symbolicznie można skwitować zagrożenie, które ludzkość – a właściwie jej bogatsza część – sama na siebie ściągnęła.

Kiedy w 1960 r. załoga amerykańskiego batyskafu „Trieste” pierwsza w historii zeszła na dno najgłębszego miejsca na Ziemi, Rowu Mariańskiego, sierżant Jacques Piccard opowiadał, że „[…] dno było czyste i przejrzyste, pokryte mułem z obumarłych okrzemków”. Głębiny morskie stały się celem wypraw najśmielszych podróżników, a ich eksploracja stanowiła akt triumfu ludzkich możliwości i bezgranicznej ciekawości człowieka światem. Siedem dekad później na dno Rowu Mariańskiego dotarła foliówka. Tego smutnego odkrycia dokonał zespół japońskich badaczy w maju tego roku. Obraz plastikowej torebki dryfującej w morskich głębinach mógłby rozpoczynać przypowieść o epoce człowieka, zwanej antropocenem. Chcieliśmy być władcami mórz i lądów, a kończymy jako śmieciarze i truciciele. A morza oraz lądy grożą odwetem.

Czytaj dalej