Powiedzieć, że wydarzenia w Karakorum odbiły się w Polsce szerokim echem, to nie powiedzieć nic. Śmierć Tomasza Mackiewicza, wspaniały ratunek dla Elizabeth Revol – przez kilka dni polski Internet nie żył niczym innym. Tyle pochwał i tyle hejtu nie widzieliśmy od dawna: gdyby za każdy komentarz napisany w tej sprawie złotówka wpadała do budżetu, bylibyśmy najbogatszym krajem na świecie.
Wiele było w tej kakofonii głosów, które wypada skrytykować. Trudno się przecież zgodzić z tymi, którzy pisali naiwne, jednostronne „po co się tam pchali”, szczególnie jeśli pisali to z perspektywy herbaty z podwójnym prądem pitej najwyżej na Krupówkach. Z drugiej strony, trudno się zgodzić z odwrotnymi, acz równie jednostronnymi głosami pisanymi z absurdalnej pozycji, że jedynie ryzykowanie życiem to życie pełnią życia. Stoicy mocno przyklasną odwadze w górach, ale przyklasną też odwadze cywilnej: to nie jest tak, że stoimy przed zamkniętą alternatywą „sporty ekstremalne kontra bezpłodne życie przed telewizorem”. Zaprawdę, życie na nizinach nie musi być niskim życiem, a pasje mają różne imiona. Ale dzisiaj nie o tym.
Pojawiły się bowiem głosy, nie tyle niosące jakąś pozytywną treść, ile... domagające się zamilknięcia głosów konkurencyjnych. I chodziło w nich nie tyle o uszanowanie tragedii jako takiej (co byłoby skądinąd słuszne), ale o ograniczenie prawa głosu tylko do tych, którzy znają się na temacie. Innymi słowy, o sprawie mieliby wypowiadać się jedynie ludzie gór i góry kochający. To wezwanie wychodzące z pozycji poniekąd racjonalnych (jest w końcu absurdem, kiedy żądanie „musicie iść po Tomka” pochodzi od kogoś, kto sam ledwie wstaje z fotela), ale jakoś dziwnie łatwo i często nam przeszło w rozdętą przesadę, według której mówić o Nandze nie powinien nikt, kto na niej osobiście nie był. Żądanie merytoryczności jest tu pociągnięte do przesady i zamienia się w swoją karykaturę.
Bierze się to ze sprzeciwu wobec hejtu w Internecie, szczególnie hejtu pisanego z pozycji niewiedzy. Ale: walka z nim nie może polegać na odbieraniu innym głosu – nie możemy być ustawicznie zakładnikami tych, którzy wiedzą niewiele. Jeżeli naprawdę chcemy być żywym, demokratycznym społeczeństwem, w którym ścierają się różne wizje różnych podmiotów, to musimy ze sobą rozmawiać. I nie da się uciec od tego, że ta rozmowa będzie czasem brzydka. Nie wspominając już o tym, że nie wszyscy jej uczestnicy będą umieli odróżnić czekan od raków.
Bo oto jeden z paradoksów, jakie niesie demokracja: wszyscy mają prawo głosu, choć nie wszyscy się znają na wszystkim. I tak jak nie znaczy to, że głosy wszystkich są równoważne, tak też nie znaczy, że niektórzy tego głosu nie mają. I owszem, realia są realiami, a więc hejterzy będą hejtować. Ale nie znaczy to, że tylko ci, którzy osobiście weszli zimą na K2 mają prawo się wypowiadać na temat himalajskich wypraw. Wszyscy mamy prawo. I to nie dlatego, że te wyprawy są współfinansowane z pieniędzy publicznych. Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy uczestnikami demokratycznego społeczeństwa, które musi ze sobą rozmawiać – nawet jeśli te rozmowy nie są tak merytoryczne, jak byśmy marzyli.
Z ostatniej chwili!
U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!