Doczesna duchowość
i
zdjęcie: Roman Husarski (archiwum prywatne)
Wiedza i niewiedza

Doczesna duchowość

Religie Korei Południowej
Anna Wyrwik
Czyta się 6 minut

Według Spisu Powszechnego przeprowadzonego sześć lat temu ponad połowa mieszkańców Korei Południowej deklarowała brak jakiejkolwiek religii. Ale dla drugiej połowy uczestnictwo w życiu religijnym jest istotną częścią życia, chociaż nawet samo pojęcie religii jest tutaj zupełnie nowe. O duchowej stronie życia mieszkańców Korei Południowej z Romanem Husarskim, autorem Kraju niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. Czarne) rozmawia Anna Wyrwik.

Anna Wyrwik: Mogłoby się wydawać, że w tak pragmatycznym społeczeństwie, nastawionym na pracę i działającym według sztywnych, narzuconych z góry zasad, nie ma miejsca na duchowość. A jednak!

Roman Husarski: Koreańczycy zazwyczaj traktują religię w materialistyczny, przyziemny sposób. Jeśli idą do świątyni buddyjskiej, to z konkretnym celem. Oczekują przypływu korzyści materialnych, zdania egzaminu, poprawy relacji w pracy albo uzdrowienia. Ich religijność często nie wynika z zainteresowania przyszłym życiem, ale skupiona jest na doczesności. Szamanizm jest odpowiedzią na doczesne problemy.

Praktyki medytacyjne czy modlitwy są interpretowane przez koreańskich psychologów jako chwila emocjonalnej ulgi i forma eskapizmu od pędu życia, szczególnie tego ekonomicznego, tak bardzo gloryfikowanego w Korei Południowej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Uczestnictwo w prestiżowym zborze wiąże się z poprawą statusu społecznego. Niektóre zbory prezbiteriańskie zrzeszają ważnych biznesmenów, polityków, więc to dodatkowa sieć kontaktów. Poza tym to również forma zaangażowania w danej grupie społecznej, a Koreańczycy lubią życie społeczne i przywiązują się do grupy. Relacje w takich wspólnotach przypominają czasami wręcz więzi rodzinne. Widać to nawet na poziomie języka – przy bliższej znajomości Koreańczycy zwracają się do siebie „bracie”, „siostro”.

Piszesz: „Fakt, że buddyzm nie jest główną religią w Korei, to jedno z największych zaskoczeń dla osób, które zaczynają bliżej interesować się Krajem Spokojnego Poranka”. Skąd więc u wielu z nas takie przeświadczenie?

Zadbali o to sami buddyści, którzy przedstawiają tę religię jako rdzennie koreańską, a także tamtejsza branża turystyczna, promująca kraj pocztówkowymi wizerunkami buddyjskich świątyń. Temu wyobrażeniu sprzyja też kino południowokoreańskie, często wykorzystujące wizerunki mnichów, świątyń czy buddyjskie rytuały. To atrakcyjny obraz, ale sam buddyzm jest w Korei Południowej od 500 lat religią mniejszościową. Marginalizowany zaczął być w okresie królestwa Joseon (od 1392 r.), stopniowo coraz bardziej tracąc na znaczeniu. Stało się tak dlatego, że w kraju ideologiczny prymat zdobyli myśliciele neokonfucjańscy reprezentujący daleką interpretację nauk Konfucjusza i Mencjusza, które stanowiły wizję tego, jak państwo powinno działać. W którymś momencie całkowicie zanegowali oni sens istnienia buddyzmu. Mnichom pod groźbą kary śmierci zakazano wstępu do miast, świątynie były zamykane, wierzenia buddyjskie poddawane krytyce. Swoją pozycję buddyzm zaczął odzyskiwać dopiero pod koniec XIX w., wraz ze zmierzchem dynastii Joseon.

W swoim reportażu piszesz działaniach marketingowych i promocyjnych wielu Kościołów i grup wyznaniowych. Mnie kojarzy się to z firmami zabiegającymi o klienta. Podkreślasz, że „europejski podział na sacrum profanum nie obowiązuje w Korei” i religie faktycznie łączą biznes z popkulturą.

Kiedy Korea zaczęła się szybko modernizować i stawać potęgą ekonomiczną, tamtejsze religie starały się w tym procesie uczestniczyć. Stosowały te same rynkowe mechanizmy, co duże firmy. Można tu mówić o markecie religijnym, bo skoro w Korei nie ma religii państwowej, to każda ma, teoretycznie, równe szanse. Są różne strategie, by zachęcić do swoich usług. Wielkie i kolorowe – jak je nazywam – „świątynie lunaparki” oferują m.in. tworzenie amuletów, horoskopów, rytuałów na szczęście oraz specjalizują się w konkretnych sprawach, jak np. zdawanie egzaminów. Kościoły protestanckie w trakcie sesji egzaminacyjnej organizują specjalne modlitwy za uczniów. W Korei religie ścigają się w zdobywaniu wiernych. Sam termin „religia” jest w Korei nowością. Wcześniej mówiło się o „drodze” lub „nauczaniu”. Jeszcze w XIX w. bardzo nietypowe byłoby mówienie o sobie: „jestem buddystą” czy „jestem animistą”. Mnich buddyjski mógł się nazwać buddystą, ale inni uczestniczyli jedynie w pewnych formach rytualnych, traktując buddyjskie klasztory jako miejsca, w których mogą uzyskać konkretną usługę lekarską, duchową, obietnicę na poprawę przyszłego życia (buddyzm naucza o reinkarnacji). Robili to, wpłacali na świątynie, wspierali buddyjską sanghę, ale nie nazywali siebie buddystami. Nie było problemem zacząć dzień od konfucjańskiego rytuału ku czci przodków, w południe odwiedzić świątynię buddyjską, a wieczór zakończyć u szamana. Myślenie o duchowości zrewolucjonizowali dopiero chrześcijańscy misjonarze, którzy podkreślali ekskluzywność jednej wiary i życie wspólnotowe.

Szereg praktyk, które religioznawca uzna za religijne, dla Koreańczyków takimi nie są. Na przykład oddawanie czci przodkom, które łączy niemal wszystkich Koreańczyków, zasięganie rad u szamana, prośby o wstawiennictwo u duchów lub innych wyższych sił, amulety, feng shui, medycyna orientalna itd. To wszystko praktyki o charakterze magiczno-rytualnym, które dla nich nie są religią.

Opisujesz afery i skandale wokół różnych grup wyznaniowych, ich układy z biznesem i polityką. Momentami przypomina mi to Polskę.

Przestrzegałbym przed stawianiem znaków równości. Polska i koreańska religijność mają zupełnie inną specyfikę. U nas dominuje jedna religia, silnie sprzężona z polityką. Natomiast w Korei Połu-dniowej istnieje mnóstwo Kościołów i instytucji religijnych o różnych profilach ideologicznych, które ostro ze sobą konkurują. Politycy na tym korzystają, ale to mechanizm obserwowany na całym świecie. To właśnie religijna różnorodność zdecydowanie odróżnia ten kraj od Polski. W Korei nie istnieje takie pojęcie jak Koreańczyk-buddysta czy Koreańczyk-chrześcijanin, bo nie ma jednej religii uważanej za przypisaną do tożsamości Koreańczyka. Wiadomo, że zarówno buddyzm, jak i szamanizm, konfucjanizm czy chrześcijaństwo będą starały się pokazać jako rdzennie koreańskie, jednak ponad nimi zawsze będzie nacjonalizm. Najpierw jesteśmy Koreańczykami, a dopiero potem wybieramy sobie jakąś religię, jeśli oczywiście chcemy. Czyli inaczej niż w Polsce, gdzie nacjonalizm podkreśla, że Polak to katolik.

Sporo piszesz też o teologii sukcesu. Bóg sprzyja tym, którzy się bogacą?

To przekonanie jest jedną z przyczyn, dla której zbory protestanckie zrzeszają dużą liczbę wiernych. Według prosperity theology religia może być narzędziem służącym poprawie statusu ekonomicznego, mającym moc sprowadzić na Koreę Południową bogactwo. Poza tym to religia prezentująca się jako „nowoczesna”, „niosąca oświatę”, a więc będąca w kontrze do „zabobonnych” tradycyjnych wierzeń, takich jak szamanizm, taoizm czy praktyki konfucjańskie. Ma to swoje źródła w amerykańskim protestantyzmie, który wspierał działania Kościołów w Korei. Tyle że w latach 90. XX w. i pierwszym dziesięcioleciu XXI w. wizerunek Kościołów protestanckich został zdominowany przez konserwatyzm, mający wsparcie amerykańskich radykalnych Kościołów ewangelikalnych. Był to konserwatyzm zaprzeczający jakiejkolwiek liberalizacji życia społecznego, antynaukowy, antyewolucyjny, przeciwny prawom osób LGBT+ oraz innych mniejszości. Nie charakteryzuje on wszystkich protestantów, niektórzy pastorzy biorą udział w marszach równości w Seulu. Jednak to ta fundamentalistyczna wizja życia obecnie dominuje w tych wspólnotach. I to jest niepokojące.

Jak Twoim zdaniem w przyszłości będzie wyglądać życie religijne w Korei Południowej?

Siła Kościołów protestanckich będzie słabnąć. One nie znikną całkiem, bo wciąż prowadzą intensywne działania i mają wielu zaangażowanych wiernych, ale ich zasięg będzie malał. A to dlatego, że ich konserwatywny rys zderza się z przekonaniami młodego pokolenia wychowanego na Netflixie, które dąży w kierunku obyczajowego liberalizmu. Te zmiany kulturowe już zachodzą, a młodzi odnoszą się do protestanckich Kościołów z coraz większą nieufnością.

Podejrzewam, że pozycja buddyzmu będzie utrzymywać się na podobnym poziomie, co dziś. Udaje mu się prezentować jednocześnie jako religia tradycyjna, a zarazem wspierająca nowoczesne trendy, jak mindfulness, wellbeing, ecotherapy, osiągnięcie spokoju w wielkim mieście, złapanie oddechu i chwilowe wytchnienie od owczego pędu egzaminacyjnego czy zawodowego.

Natomiast znaczenie katolicyzmu wzrośnie. Może nieznacznie, ale jednak. A to dzięki temu, że – co może zaskoczyć polskich czytelników – w Korei Południowej jest on postrzegany jako progresywny. Bierze udział w szeregu aktywności politycznych, takich jak: działania związane z ekologią, pomoc najuboższym, przestrzeganie przed konsumpcjonizmem, a także protesty przeciw korupcji. To wyrasta z doświadczenia teologii wyzwolenia, która miała w Korei Południowej silne znaczenie za rządów wojskowych, kiedy to Kościoły katolickie dawały schronienie dysydentom politycznym. Poza tym koreański Kościół katolicki uniknął dotąd skandali seksualnych.

Wzrost odnotuje także wiele małych, ale bardzo prężnie działających nowych ruchów religijnych. Mimo że często wzbudzają oburzenie ze względu na dość radykalne normy regulujące życie wspólnotowe, to dzięki intensywnym działaniom promocyjnym liczba ich wiernych wzrośnie.


Roman Husarski:

Absolwent filmoznawstwa i kulturoznawstwa o specjalności dalekowschodniej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor książki Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej. Prowadzi bloga: wloczykij.org.

Czytaj również:

Uważaj na drodze
i
zdjęcie: Raghu Nath/Unsplash
Pogoda ducha

Uważaj na drodze

Ram Dass

Wkraczamy na ścieżkę duchowego rozwoju – jesteśmy w tu i teraz, nieustająco obecni. To wymaga wysiłku. Kroczymy w kierunku ognia i światła, ale czasem po drodze gubimy radość, tracimy zdolność jej przeżywania. Zanika poczucie humoru. Jak nie stracić siebie w procesie dochodzenia do duchowej przemiany?

No cóż, gdybym był w stanie zen, odpowiedziałbym pytaniem: „Co masz na myśli, mówiąc »siebie«?”. Należałoby przede wszystkim usunąć ten psychologiczny element. Mamy tu do czynienia z „ja”, które pragnie czynić dobro, pragnie oświecenia, ale się, biedactwo, zmęczyło i powinno odpocząć. Może niech wybierze się na Hawaje i trochę sobie posurfuje?

Czytaj dalej