Do wiedzy tylko przez szczęście
i
zdjęcie: PAP/EPA
Edukacja

Do wiedzy tylko przez szczęście

Aleksandra Pezda
Czyta się 10 minut

Najlepsza szkoła to taka, gdzie nauce towarzyszy poczucie własnej wartości uczniów – mówi Andreas Schleicher, międzynarodowy ekspert do spraw edukacji.

Ekspert OECD oraz inicjator i koordynator PISA (Programme for International Student Assessment), największych międzynarodowych badań umiejętności 15-latków. Jest twarzą i propagatorem tych badań, które na świecie wywołują kontrowersje: przez jednych są postrzegane jako miernik jakości narodowych odmian edukacji, przez innych jako wpychanie szkoły w ranking oparty na testach. Niemal 20-letnie doświadczenie badacza PISA Schleicher opisał w książce World Class: How to Build a 21st-Century School System, wydanej w 2018 r., a rok później przetłumaczonej na język polski. Książkę zadedykował „nauczycielom świata, którzy poświęcają swoje życie – pracując często w trudnych warunkach i rzadko otrzymując uznanie, na jakie zasługują – aby pomóc następnemu pokoleniu zrealizować jego marzenia i kształtować naszą przyszłość”.

Jako dziecko Schleicher nie za dobrze znosił szkołę. Kiedy miał 10 lat, rodzice przenieśli go więc do szkoły według systemu waldorfskiego, gdzie bardzo ważną rolę odgrywają przedmioty artystyczne. Ostatnio Schleicher podkreśla w swoich wystąpieniach, jak duży udział ma sztuka w wyzwalaniu dziecięcej kreatywności i w edukacji w ogóle. Mówi otwarcie, że dopiero gra na skrzypcach otworzyła go jako dziecko na inne przedmioty w szkole. Wcześniej nie lubił się uczyć i nie miał sukcesów.

Z pochodzenia Niemiec, pracuje i mieszka w Paryżu, ma troje dzieci. Z wykształcenia fizyk i matematyk.

Aleksandra Pezda:

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Antarktyda, moja miłość
i
Kilkuletni słoń morski właśnie ocknął się z drzemki i zorientował, że jest wśród tysięcy pingwinów królewskich; zdjęcie: Mikołaj Golachowski
Wiedza i niewiedza

Antarktyda, moja miłość

Mikołaj Golachowski

Możliwe, że gdy myślisz o raju, wyobrażasz sobie palmy, szum morza i delikatny, biały piasek. Okej, to może być twój raj. Mój wygląda zupełnie inaczej.

Do raju trafiłem po raz pierwszy 17 lat temu, po 40-dniowym rejsie z Gdyni wraz z XXVII Polską Wyprawą Antarktyczną na stację Arctowski. Dopłynąłem tam i od tamtej pory właściwie wciąż nie dowierzam swojemu szczęściu. Bo co innego czytać o pingwinach, które łażą dookoła, nie zwracając na nas uwagi, a co innego zobaczyć, że one nie tylko istnieją, ale rzeczywiście łażą dookoła, nie zwracając na nas uwagi. Oraz że obok leży słonica morska z dopiero co urodzonym niemowlakiem, który wygląda jak trzydziestoparokilogramowy kret pokryty czarnym, wełnistym futerkiem i ze słodko-gamoniowatym wyrazem gigantycznych czarnych oczu. W ciągu kilku dni rozładunku, kiedy trzeba było znieść ze statku cały przywieziony sprzęt i żywność oraz wypompować paliwo, ten kret niemal podwoił swoją masę. A trzy tygodnie po urodzeniu ważył już ponad 100 kg, czarne futerko zmienił zaś na lśniący, ciemnoszary aksamit.

Czytaj dalej