Daj mi znak!
Opowieści

Daj mi znak!

Ewa Pawlik
Czyta się 4 minuty

Autor prezentowanej dziś okładki przyszedł na świat w czerwcu 1914 r., jakiś czas później okładkę tę zaprojektował, a we wrześniu 2005 r. opuścił świat w tym samym miejscu, w którym go powitał, czyli w Warszawie. Pozostawił po sobie także kilkaset innych prac, jednego szalenie utalentowanego syna i coś, co nazywamy polską szkołą plakatu. Kto? Dokładnie! Któż by inny! Ale po kolei.

Zdobywszy zawód rysownika litografa, podjął studia na wydziale malarstwa, koniec końców został jednak grafikiem, plakacistą, ilustratorem, a nawet – czy może przede wszystkim – pedagogiem. Mało brakowało, a byłby skrzypkiem. Jego ojciec, klezmer, grywał do kotleta i nie tylko. W synu widział kontynuatora rodzinnej tradycji. Młody Henryk uszy posiadał muskularne, ale talent marny. Na przekór ojcu postanowił więc zgłębiać sztuki wizualne. Przez pewien czas wszystko zdawało się układać pomyślnie. Do momentu, gdy podczas zajęć zerknął w sztalugi koleżanki z roku. Zachwycony tym, co zobaczył, doszedł do smutnej konstatacji, że sam w tej dziedzinie więcej od niej nigdy nie osiąg­nie. Podziwiał też prace Andrzeja ­Wróblewskiego, choć utwierdzały go one w przekonaniu, że nie byłby w stanie malować lepiej. A zatem – zmiana. I tak wylądował na grafice. Nosił okulary, palił papierosy i intensywnie rozmyślał. W 1966 r. uzyskał tytuł profesora.

archiwum, okładka nr 246/1949 r.
archiwum, okładka nr 246/1949 r.

W 1974 r. udzielił wywiadu magazynowi „Projekt”. O swoich rysunkach mówił tak: „Nie są to rysunki, lecz spontaniczny zapis reakcji na to, co z zewnątrz. Na to, w czym pływamy. Taki osobisty odzew na bodziec. Staram się formułować bardziej zapisem graficznym – znakowym niż rysunkowym. Ale to żaden kierunek tak zwany artystyczny. Takie określenie brzmi zbyt klasycznie i klasyfikująco. Lubię się przekomarzać, nawet z produkcją konwencji, jaką tworzą zacni teoretycy sztuki. Chciałbym nikomu nie pasować”. To się niestety nie udało, choć trzeba przyznać, że Henryk Tomaszewski dołożył wszelkich starań, by tak było. Odrzucił na przykład cały dorobek i doświadczenie europejskiej awangardy, które w czasie jego młodości tworzyły międzynarodowy elementarz form. Wzgardził Bauhausem, typografią konstruktywistów, drukiem funkcjonalnym, szwajcarską typografią – wszystkim, na czym ówczesna grafika bazowała. „Wolę poronioną propozycję niż opanowaną doskonałość” – mówił.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wraz ze współtwórcą nurtu zwanego polską szkołą plakatu, Józefem Mroszczakiem, zaproponował zupełnie nowy język obrazu, nową ścieżkę porozumienia między grafikiem a odbiorcą. Zamiast narracyjnego opisu – skrót myślowy oparty na luźnych skojarzeniach i metaforach. Nie ma tam niczego, co można nazwać ładnym. Żadnego epatowania formą. Obraz do oglądania zamieniony na obraz do czytania. Określenie „polska szkoła plakatu” nie przypadło mu zresztą do gustu. Granice kultur narodowych zatarły się jego zdaniem już dawno. Twierdził, że człowiek – chcąc nie chcąc – nawiązuje kontakt z całym światem, choćby włączając telewizor.

W niektórych kręgach uważa się, że na początku było słowo. W twórczości Henryka Tomaszewskiego słowo pojawiło się dopiero po jakimś czasie. Interesowały go jego kształt, forma. Litera jako budulec obrazu, taki sam jak postać lub rzecz, na równorzędnych prawach. Słowo jako tworzywo. „Wszak czym jest litera, jeśli nie abstrakcyjnym znakiem? Wie o tym każde dziecko, dopóki szkoła nie wybije mu tego z głowy” – powiedział „Projektowi”.

Wolność stanowiła dla niego nadrzędną wartość. Dążył do tego, by uwolnić się nawet od samego siebie. Robić dokładnie to, czego się akurat chce, nawet jeśli miałoby się to wiązać ze stratą. Nikogo nie udawać. Uciekać od formy!

Był dość sceptyczny wobec znaczenia tradycyjnie pojmowanej edukacji: „Akademia Sztuk Pięknych nie nauczy tego, co ma w szyldzie. Najwyżej może nauczyć rzemiosła potrzebnego do drążenia zasobów drzemiących w adepcie. Koniec. Wiercenie geologiczne należy już do studenta, a próby często się nie udają. Przecież nikt z nas nie zna do końca swoich wartości czy możliwości. Często lenistwo, brak wiary w siebie, słabość charakteru zniechęcają człowieka nawet utalentowanego do szukania, nasłuchiwania siebie, poznawania swojej aparatury. Wobec czego w pracy pedagogicznej kładę nacisk na to, by młodzi nawykli stawiać sobie najwyższe wymagania. Żądam od nich więcej, niż mogą dać, niż mogą spodziewać się po sobie. To musi stać się ich koniecznością, jedynym celem – musem. Czy rozwiną się, jak trzeba? Zadecyduje o tym życie, a więc potrzeba społeczna. Najważniejsze jednak dla nich to możliwość sprawdzenia się, to szansa na weryfikację, czy są wciąż zasobni, czy już bankrutami”. Jego wychowankami byli m.in.: Lech Majewski, Jan Młodożeniec, Piotr Młodożeniec, Janusz Stanny, Pierre Bernard, Wiesław Rosocha, Maciej Urbaniec, syn Filip Pągowski czy związany z dzisiejszym „Przekrojem” Mieczysław Wasilewski.

Pan Wasilewski zdradził nam też przepis na plakat à la Tomaszewski, receptura samego mistrza: „Plakat musi być jak panna lekkich obyczajów [łagodniejsza wersja pięcioliterowego określenia używanego przez artystę – przyp. red.]: zaczepiać na ulicy kolorytem i dźwiękiem, nęcić całą powierzchnią B1. I nie wstydzić się nigdy tonu, jakim przemawia do widza!”.

Czytaj również:

Człowieku!
i
Rysunek: archiwum „Przekroju”
Przemyślenia

Człowieku!

Sławomir Mrożek

Pamiętaj, jesteś nieśmiertelny, a miejsce w pociągu należy się bardziej tobie niż bliźniemu.

1.

Po pierwsze – nie daj się nabrać na ten kawał z umieraniem. Pamiętaj o tym, co powiedział ojciec Antoniego Słonimskiego: „Doświadczenie nas uczy, że zawsze umiera kto inny”. Rzeczywiście, kiedy się dobrze rozejrzeć, to mimo licznych katastrof, przeciętnej śmiertelności, chorób rozmaitych i przypadków – każdy z nas, dzięki Bogu, jakoś żyje. Dlatego pogrzeby, klepsydry i w ogóle te sprawy należy traktować ze smutkiem, ale i z pewną wewnętrzną rezerwą, która ci zresztą przyjdzie bez trudu. Podobnie wszyscy udają, że są przekonani, jakoby ziemia kręciła się dookoła słońca, bo inaczej nie wypada. Ale tak naprawdę, na osobisty użytek, wolimy układ Ptolomejski.

Czytaj dalej