Cisza i zgiełk w świętych górach
i
Machhapuchhare, fot. Flickr/CC
Wiedza i niewiedza

Cisza i zgiełk w świętych górach

Katarzyna Rodacka
Czyta się 13 minut

Święte góry są miejscem narodzin bogów, czasem pełnią funkcję strażników, niektóre z nich nazywa się opiekunami duchów. Strzegą żywych, dają spokojne schronienie zmarłym. Jednym pozwalają wejść na szczyt, innych przeklną za postawienie stopy już na pierwszym kamieniu leżącym u podnóży. 

1.

Od wieków stoją niewzruszone – bogowie, którzy w nich mieszkają, nigdzie się nie wybierają. Stoją twardo, bo dobrze znają swoje miejsce, wiele z nich było świadkami mitologicznego stworzenia świata i formowania się materii. Trwają bez ruchu, nawet kiedy po ich ścieżkach przechadzają się duchy przodków. W ciszy łączą to, co ziemskie i zrozumiałe, z tym, co niebiańskie i niewyjaśnione. To w ich kamiennych ciałach skrywają się tajemne siły, które sprowadzają deszcz, śnieżyce i burze.

To tam wszyscy mamy wrócić po śmierci, a za życia w stronę szczytu kierować swoje modlitwy. Góry są obecne w zasadzie w niemal wszystkich religiach świata. Każdy system wierzeń określa rolę góry w swojej mitologii i przypisuje jej odpowiednią funkcję podczas rytuałów. Powodów świętości jednak jest kilka.

„Przyciąga nas to, co wyróżnia się z krajobrazu. Góry były zawsze tajemnicze, rozgrywały się nad nimi rożne zjawiska atmosferyczne, których ludzie nie rozumieli. Wiązali to z mocami nadprzyrodzonymi i wyobrażali sobie, że w górach mieszkają bogowie. Góry łączą te dwie sfery: ziemię i niebo. Są wieczne, drzemie w nich majestat przyrody. To wszystko sprawia, że od zawsze były wyjątkowe, święte i magiczne” – wyjaśnia dr hab., prof. UJ Izabela Sołjan z Zespołu Geografii Religii Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej UJ.

O tym, jak bardzo uniwersalne było wyróżnianie gór spośród innych elementów przyrody, świadczy sama liczba świętych gór. Rozsiane

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Wszystkie ballady świata
Opowieści

Wszystkie ballady świata

Jan Błaszczak

W ubiegłym roku, trochę przypadkowo, znalazłem się na koncercie Mateusza Franczaka. Występował w małym mieście na równie niewielkim festiwalu o alternatywnej proweniencji. Impreza była darmowa i w zasadzie w ogóle niepromowana, więc wśród zebranych przeważały dwie grupy: muzycy oraz zaskoczeni przechodnie. Największa liczba tych ostatnich zgromadziła się na koncercie Franczaka. I nic dziwnego, jego autorski folk rock na głos i akustyczną gitarę momentalnie zjednywał publiczność. Przypadkowych słuchaczy, którym w ciepłą noc śpiewał proste, poruszające piosenki nienaganną angielszczyzną. Ludzi przybywało.

Niecały rok później Mateusz Franczak wydał drugą płytę sygnowaną swoim imieniem i nazwiskiem. Słuchając jej, mam wrażenie, że choć pod pewnymi względami zmieniło się wiele (np. aranżacje), to wciąż mamy do czynienia z akustyczną muzyką środka. Zbiorem piosenek, który utrzyma zainteresowanie muzyków, ale będzie też atrakcyjny dla wspomnianego przechodnia. Zamiast porównywać Franczaka do tuzów americany czy alt-country, napiszę, że taki efekt przypomina mi o nagraniach duetu Twilite, któremu zbieranie świetnych recenzji na hipsterskich portalach nie przeszkadzało w podbijaniu serc fanów Raz, Dwa, Trzy, z którym grali trasę.

Czytaj dalej