Cierpienia młodego Chabra
i
Zdjęcie: Jeff Kingma/Unsplash
Ziemia

Cierpienia młodego Chabra

Alternatywny Przekrój przez historię
Adam Węgłowski
Czyta się 3 minuty

Chaber był młodzieńcem zawsze smutnym, nadwrażliwym i przesadnie skłonnym do refleksji. Jego rodzice zaś oczekiwali, że urzeczywistni ich biznesowe aspiracje. Nawet wybierając mu imię, myśleli o kwiatach. Co za materialiści!

Chaber jednak za nic nie chciał zajmować się biznesem. ­– To co będziesz robił, kwiatuszku? – pytali rodzice.

– Książki będę pisał.

– O kwiatach? – zainteresowali się.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Nie. O cierpieniach mojego pokolenia.

Socjolodzy nazwali to pokolenie stokrotkami. Jego przedstawiciele nie mieli ani pręcika ambicji – a nawet gdyby ją posiadali, to brakowało miejsca, by mogli rozwinąć pąki i liście. Starsi uważali jednak, że młodzieży po prostu poprzewracało się w makówkach.

– Nie ma róży bez kolców, nie da się zarobić i nie ukłuć – pouczali Chabra rodzice.

– Dlatego nie interesują mnie róże, tylko książki – droczył się z nimi Chaber. – Papier nie kłuje.

– A gdyby tak wprowadzić papierowe karteczki odpowiadające bukietom? – fantazjował. – Po prostu idziesz do sklepu z nimi, a nie z całym naręczem kwiatów. Czy nie byłoby łatwiej?

Rodzice łapali się za głowę, słysząc te wymysły. Ale Chaber był uparty. Chciał zostać literatem. A jeśli nie literatem, to chociaż publicystą. A jeśli nie publicystą, to po prostu żurnalistą. Od czegoś trzeba zacząć. Publikował coś w Interkwiecie na różnych stronach poświęconych problemom swojej młodej generacji. Ale nikogo nie obchodziły Cierpienia młodego Chabra. Jego znajomi, którzy poustawiali się w różnych szklarniach, kwiaciarniach, bazach nasion i centralach ogrodniczych, spoglądali na niego z wyższością. Chaber narzekacz nikogo nie obchodził. Dziewczyny uważały, że nadaje się tylko na karmę dla pszczół.

Chaber często nie miał ani płatka przy duszy. W sylwestra roku 2019 dostał ze swojej interkwietowej redakcji zaległy bukiecik piwonii, dzięki któremu stać go było na Igristoje. Ale nie zrażał się. Pisał dalej. Czasem skrobnął coś do „Przekroju” do rubryki „Agenda kwiatastrofisty”. Potem wysłał na konkurs prestiżowego tygodnika opinii „Motyka” cykl tekstów o ważnych wydarzeniach z historii Polski. Na przykład o tym, jak Bolesław Chrobry przed zjazdem gnieźnieńskim umaił całą drogę Ottonowi III kwiatami. To nic, że polnymi! W zamian cesarz ukoronował go diademem z onętków. W innym tekście Chaber wziął się za odtworzenie słynnego wjazdu polskiego ambasadora do Rzymu w XVII w. Husarze w swoje skrzydła mieli powtykane kwiaty złocienia. Kiedy padały na drogę, rzymianie rzucali się pod końskie kopyta, by zebrać cenne pąki.

Cyzelując tę scenę, Chaber doznał olśnienia. Postanowił napisać książkę, powieść science fiction. A właściwie historię alternatywną.

Opisał w niej świat, w którym płaci się nie kwiatami, lecz… złotem. Tak, tym śmiesznym metalem, którego używa się do łatania zębów!W tym dziwacznym, opacznym świecie połyskujące krążki były wszystkim. Za zawartość swojej kieszeni mogłeś kupić rower, za zawartość nesesera – samochód. Nie trzeba już było nosić na koromyśle wiader wypełnionych ciętymi kwiatami albo pchać wózka z donicami. Złoto można było stopić i wyrabiać z niego biżuterię, posążki, ozdoby, by chwalić się bogactwem.

Powieść Chabra odniosła oszałamiający sukces. Ironia jego pomysłu była tak urzekająca, że książka wygrała Marmurowy Wazon na festiwalu w Storczykowie oraz nagrodę Fundacji im. Goździkowej. I jak za dotknięciem czarodziejskiej gałązki jego życie się odmieniło. Nikt już nie ględził o „cierpieniach młodego Chabra”. Dawni znajomi zapraszali go na salony, prosili o odczyty w szkołach ogrodniczych, błagali o autografy na flakonach i słoikach z miodem. Stać go było na balkon z kwiatami i samochód z felgami w kształcie tulipanów. Do auta pchały się dziewczyny pachnące liliami – te same, dla których jeszcze niedawno był pyłem. Nawet rodzice zaczęli go traktować inaczej. „Wiesz co, synu, tą książką to naprawdę rozbiłeś kwiaciarnię!” – mówili, częstując go jaś­minową herbatą i pączkami z różą.Tak, był człowiekiem sukcesu. Zaczął zarabiać tak dużo, że musiał wynająć ogrodnika, by zadbał o jego aktywa. I tylko kiedy rodzina i znajomi pytali go, o czym będzie następna książka, korciło go, by odpowiedzieć: „O inwazji gigantycznych rosiczek ludojadów z kosmosu”.

 

Czytaj również:

Cebulandia
i
Jan Brueghel młodszy, „Satyra na tulipanową manię”, około 1640 r., Frans Hals Museum w Haarlemie
Wiedza i niewiedza

Cebulandia

Kamil Bałuk

Gorączka tulipanowa, która ogarnęła Holandię w XVII w., to podręcznikowy przykład bańki spekulacyjnej. Kupcy inwestowali w cebulki kwiatów kolosalne pieniądze. Czy jednak szaleństwo było tak wielkie, jak chcą niektóre źródła?

„Papież już nie dziękuje nam za kwiaty” – donosiły ze smutkiem holenderskie media w 2019 r. Komunikat był lekko przesadzony, bo tak naprawdę Franciszek nie miał za co dziękować, a dziennikarze powinni raczej pisać: „My, Holendrzy, nie wysyłamy już papieżowi kwiatów”. Chodzi o tradycję sięgającą 1985 r., kiedy przy okazji uroczystości beatyfikacji holenderskiego księdza Tytusa Brandsmy w Rzymie Holendrzy przygotowali specjalną kwiatową kompozycję. Gest ten od tamtej pory powtarzali co roku na Wielkanoc – zwykle przeważały barwy żółta i biała. Przez lata zwyczaj rozwinął się do tego stopnia, że nad ostatecznym kształtem wielkanocnej kompozycji pracowało już przez dwa dni 25 florystów, rok w rok.

Czytaj dalej