Brunet zimową porą
i
ilustracja: Igor Kubik
Doznania

Brunet zimową porą

Opowieści z czasów zarazy
Jan Pelczar
Czyta się 3 minuty

Zbliżała się zima. Znowu mieli nas zamknąć. Zastanawialiśmy się, jaki cień rzuci świstak. Czy czeka nas długi, całkowity lockdown, czy tylko krótkie obostrzenia?

Do naszej szkoły mieli dziś przyjść seniorzy, którzy pamiętali pierwsze zamknięcie. Co roku siadali na specjalnym podeście w auli i prosto do kamery opowiadali o świecie sprzed ery pandemicznej. W młodszych klasach zawsze było wtedy cicho. Nas już nużyła przewidywalna narracja, ale na czas wizyt wyłączano Internet i w tabletach mogliśmy co najwyżej filtrować stare zdjęcia lub montować zgrane wcześniej filmiki. Kolega z najbliższej ławki był zawsze przygotowany, zabezpieczał tyle godzin materiału, by móc się nim bawić przez cały kwadrans wykładu.

Słuchaliśmy, jak montuje kolejne psie klipy. Zawsze było na nie zapotrzebowanie. Odkąd każdy mieszkaniec kamienic i bloków musiał mieć psa, by zagwarantować sobie prawo do wychodzenia, psy wyparły koty z najdalszych zakątków mediów społecznościowych. Bardziej pocieszne futrzaki zalegały jeszcze na tych starych portalach, jak Facebook. Tam właśnie rozmawiali ze sobą seniorzy, którzy do nas przychodzili. Ich opowieści brzmiały jak wymyślone. Trudno było uwierzyć w ludzi, którzy z własnej woli szli podskakiwać w tłumie, ocierać się o innych. Na arenie, gdzie chodziliśmy z rodzicami na wspinaczkę, skąd transmitowano wyścigi maszyn i gdzie zdawało się prawo jazdy na drona, kiedyś organizowano spędy dla dziesiątek tysięcy. Niektóre e-lekcje mówią o ponad stu tysiącach ludzi jednocześnie na jednym stadionie. To musiało być bardzo niebezpieczne.

Jednak po seniorach nie widać szczególnej odwagi. Kurczowo trzymają dystans, nawet kiedy chcą pokazać, jak wyglądały tłumne rozrywki. W naszym mieście największym wzięciem cieszył się sport, który jeszcze wtedy trzeba było uprawiać samemu. Mój dziadek jedyne awatary widział w kinie i grach komputerowych, nie używał ich do doskonalenia swojej sprawności ani do rywalizacji z innymi.

Pan, który przyszedł do nas dzisiaj, został przedstawiony przez nauczycieli jako Brunet. To oznaczało, że będzie do nas przemawiał naprawdę stary gość. W jednej chwili zyskał moją uwagę. Właściwie zainteresował nas wszystkich, nawet psim klipom wciśnięto pauzę. Dawno już nie widzieliśmy w szkole nikogo owłosionego.

Wszystkie kroniki ze starymi nagraniami puszczane na zajęciach budziły wielką wesołość ze względu na włosy. To musiało być takie niehigieniczne, kiedy ludzie mieli jeszcze pozostałości sierści. Na wstępie wytłumaczono nam, że imię Brunet pochodzi od ciemnego koloru owłosienia. Dzisiejszy senior musiał być nie tylko bardzo stary, ale też odporny na deszcze pierwszej dekady prawdziwych zmian klimatycznych.

– Dzień dobry, uczennice i uczniowie – powitał nas Brunet. – Cieszę się, że mogę wam opowiedzieć o świecie, do którego niektórzy tęsknią.

Coroczne spotkania miały nas nie tylko przygotować do zimy, zwanej porą zamknięcia, ale też uczynić odpornymi na działania radykałów z Ruchu Prawdziwej Natury. W ostatniej dekadzie tylko oni walczyli jeszcze o prawo do zakładania rodzin większych niż trzyosobowe, spotykania się poza szkołami i pracą oraz o nieregulowany dostęp do naturalnych pozostałości.

– Chciałem wam powiedzieć o szczęściu, jakim był dla mnie pierwszy lockdown – ciągnął Brunet.

– Wtedy się zakochałem. Wskazał mi ją algorytm. Życiem zawodowym rządziły jeszcze wtedy prawa rynku, ale u mnie zapanował spokój. Przestałem wyjeżdżać z miasta. Doceniłem, że mam do pracy kilka minut rowerem przez park. Dzięki temu dostałem dożywotnią przepustkę. Działa nawet po śmierci psa.

Każdy wykład miał swoje ukryte przesłanie. Brunet miał nam wytłumaczyć, dlaczego pokolenie pierwszych lockdownów pogodziło się ze stratą pracy i oszczędności. Wtedy jeszcze nie wszystko było zapisane w chmurze i ustalone w ustawach natalistycznych.

– W moich czasach popularny był wśród dzieci Kubuś Puchatek. Kiedy zaglądał do beczułki za swoim ukochanym miodkiem, to im bardziej do niej zaglądał, tym bardziej miodu w niej nie było.

Na następnym kwadransie nauki omawialiśmy historię Bruneta. Podczas webinarium każdy musiał wypełnić kwestionariusz. W rubryce: „o co zapytałbyś gościa w czasach dopuszczalnych kontaktów sam na sam, bez kapsuł” wszyscy zapisaliśmy to samo pytanie:

– Czy mógłbym pana pogłaskać?

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

Szanowni Czytelnicy!

Czeka nas trudny i niepewny czas. Wierzymy, że wspierając się nawzajem, przetrwamy tę jesień i tę zimę, i każdą następną porę, która postawi przed nami kolejne wyzwania. Dlatego zachęcamy Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i opowieściami kwarantannowymi oraz strategiami przetrwania. Najciekawsze teksty będziemy publikować na naszych łamach.

Tekst powinien mieć maksymalnie 4 tysiące znaków ze spacjami i zostać wysłany na adres [email protected]. W temacie wiadomości prosimy o wpisanie hasła “Opowieści z czasów zarazy”.

Z wyrazami szacunku,
Redakcja przekroj.pl

Czytaj również:

Koci self-care
i
ilustracja: Igor Kubik
Rozmaitości

Koci self-care

Opowieści z czasów zarazy
Klaudia Strzyżewska

Moja przedpandemiczna codzienność to układanka niekończących się list mających zoptymalizować każdy dzień, chaosu, który zaprowadzał porządek, i namiętnego przekreślania, zakreślania i przepisywania. Plany zmieniały się dynamicznie, choć były zaskakujące w swej prostocie, ale kto nigdy nie zanotował w swoim kalendarzu „ODPOCZNIJ” i nie przełożył tego kilka razy, niechaj pierwszy rzuci kamieniem.

Nadeszły jednak czasy przymusowego home office’u i rozsądnej samoizolacji, a wraz z nimi szereg prozaicznych czynności, które zaczęły rozpychać się bezczelnie w wolnej przestrzeni kalendarza. Pojawiły się także nowe trendy, w moim przypadku wyznaczane przez nieco zdystansowaną, niezależną, ale w głębi serduszka wiecznie czekającą na kolorową wstążkę lub włóczkę, kotkę Paprotę, zwaną pieszczotliwie Paprotełem, Paprochem lub Kocim Potworem.

Czytaj dalej