Boska wojna
i
"The War for the Union, 1862—A Bayonet Charge", Winslow Homer, opublikowano w Harper's Weekly 12 lipca 1862 r. / Art Institute of Chicago
Wiedza i niewiedza

Boska wojna

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 15 minut

Przelew krwi towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Mimo ogromu cierpienia, jakie ze sobą niesie, w każdej epoce ludzie ulegają magnetycznemu urokowi wojny. Jak tłumaczyć tę mroczną fascynację?

Już nawet najbardziej umiarkowani komentatorzy przestali powtarzać, że nie ma się czym przejmować. I że wszystko jest tak naprawdę w najlepszym porządku. Bo to tylko zabawa, udawana próba sił, spektakl odgrywany na potrzeby żądnych sensacji mediów. Słynący z rzetelności i realizmu portal Politico ogłosił na początku stycznia: „Jest gorzej, niż myśleliście”. To znaczy ciągnące się od miesięcy twitterowo-telewizyjne przepychanki pomiędzy prezydentem USA Donaldem Trumpem a przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem mogą już wkrótce wkroczyć w kolejną fazę. Bynajmniej nie wirtualną.

Także wytrawni politycy zaczynają zachowywać się tak, jakby każdy scenariusz był do pomyślenia. Nawet profesor Shi Yinhong, doradca rządu chińskiego – zazwyczaj nieskory do bicia na alarm skrupulatny analityk, kierujący się przede wszystkim racjonalnym pragmatyzmem – nie ma w tej materii większych złudzeń. Pod koniec ubiegłego roku sformułował jednoznaczne zalecenia dla Pekinu. Trzeba działać tak, jakby wojna na Półwyspie Koreańskim miała wybuchnąć lada chwila. Trzeba być w pełnej gotowości. Prawdopodobieństwo nuklearnego konfliktu zbrojnego na masową skalę od dekad nie było tak wysokie.

A przecież niedawno ogłaszaliśmy triumfalnie „koniec historii”… W 1989 r., kiedy upadał komunizm, a Francis Fukuyama propagował ­to hasło – będące dziś skądinąd podręcznikowym przykładem naiwnego idealizmu – amerykański politolog John Mueller dodawał radośnie, że „wojna między krajami rozwiniętymi została […] zdyskredytowana”. W domyśle: zdyskredytowana ­na amen.

Co prawda zaklinano tak rzeczywistość od zarania dziejów. Po zakończeniu niemal każdej wielkiej wojny argumentowano na rozmaite sposoby, że już nigdy więcej żadna nie wybuchnie. A one i tak prędzej czy później wybuchały. Zarazem jednak jeszcze kilka lat temu, przynajmniej w kręgu zachodniej cywilizacji, sama myśl o kolejnej wojnie światowej traktowana była niczym jakaś osobliwa fantazja.

Tymczasem dzisiaj rozmawiamy już o niej tak, jakby była to wyłącznie kwestia czasu. I nikt nie potrafi wytłumaczyć, co się

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Wojna w Donbasie: świry czy straceńcy?
Przemyślenia

Wojna w Donbasie: świry czy straceńcy?

Miłada Jędrysik

W dzień bojownicy grają w gry komputerowe i czekają na zmierzch, kiedy obserwatorzy OBWE pójdą na piwo i można będzie rozpocząć ostrzał. Paweł Pieniążek opowiada o codzienności i niezwykłości wojny na Ukrainie. 

Miłada Jędrysik: Czy do wojny można się przyzwyczaić?

Paweł Pieniążek: Nie chcę tego trywializować, ale to jest mniej więcej tak jak z nami, kiedy musimy codziennie jeździć zapchanym autobusem do pracy. Jest nieprzyjemnie, nieładnie pachnie, ale do pracy dotrzeć trzeba. Ludzie potrafią się przyzwyczaić do wszystkiego. Zdumiewające, jak szybko to, co ekstremalne, staje się „normalne”.

Czytaj dalej