Boisko
i
"Mężczyzna rozdziela dwóch chłopców, którzy biją się na placu zabaw", William Mulready, Lumb Stocks / Wellcome Library (CC BY 4.0)
Przemyślenia

Boisko

Grzegorz Uzdański
Czyta się 7 minut

Nie mogę sobie przypomnieć, czy byłem wtedy w szóstej klasie podstawówki, a tamten chłopak w czwartej, czy też ja w ósmej, a on w szóstej – ale na pewno były to dwa lata różnicy. W mojej klasie i w roczniku wszyscy wiedzieli, że jestem najsłabszy, dobrze się uczę i nie stanowię dla nikogo przeciwnika, to znaczy można było dla zabawy (mnóstwo śmiechu, jakościowy humor!) trochę się nade mną poznęcać, ale tak na poważnie bić nikt się ze mną nie chciał. A ten chłopak, młodszy o dwa lata, nie wiedział i chciał.

Nie pamiętam, o co poszło, wybieraliśmy składy przed graniem w piłkę, po szkole, w piłkę oczywiście też grałem słabo, ale w ostatnich klasach zaczęło mi iść lepiej, w zasadzie to były moje pierwsze fizyczne minisukcesy w życiu, właśnie na tym szkolnym boisku, kiedy udało mi się strzelić gola albo kogoś okiwać, albo celnie podać. No więc wybieraliśmy te składy i coś chyba do niego powiedziałem albo przesunąłem go jakoś lekceważąco (chciałbym teraz wierzyć, że bez takiej intencji, ale nie pamiętam) w stronę jednej drużyny, nie pamiętam, w każdym razie nagle stał naprzeciwko mnie, młodszy o te dwa lata, ale mojego wzrostu, cięższy i na pewno silniejszy, a ja jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że on chce się na serio bić, i dotarło to do mnie dopiero, kiedy mnie uderzył. Pamiętam, że dwa razy powtórzyłem, takim filmowo zdziwionym tonem: „To ty się naprawdę chcesz bić?”, no i potem to się już działo, próbowałem się z nim boksować, ale zupełnie nie umiałem, machałem trochę rękami, bez rezultatu, zasłaniałem się, ale to też nie wychodziło, a on mnie ciągle trafiał. Nagle przy ogrodzeniu, daleko po drugiej stronie boiska, ktoś go zawołał, to był jego dziadek, wołał go do siebie i przez chwile miałem nadzieję, że ta straszna bójka się skończy, że będę wolny, ale chłopak odkrzyknął dziadkowi, że to ważna sprawa, że ja jestem starszy i że zacząłem, dziadek chwilę się zastanawiał, jak ja marzyłem o tym, żeby kazał mu wracać, ale w końcu nie kazał i poszedł, i znowu musiałem się bić. I on znowu mnie trafiał, i miałem już tego dość, i powiedziałem to. Powiedziałem, że już nie chcę i że się poddaję. Że już nie chcę. I wtedy oni, ci, którzy oglądali, bo oczywiście włączył się im Władca much – sam byłem kilka razy w tym tłumie, obserwującym solówy i wiedziałem, co to za nastrój, znałem go – więc któryś z nich, tych widzów w kręgu, powiedział, że jeśli nie chcę się dalej bić, to muszę tamtego pocałować w but. A ja w międzyczasie trochę sobie wmówiłem (chociaż nie wierzyłem w to za bardzo), że chodzi o wstawioną mi parę lat temu koronę, która w każdej chwili może wylecieć, bo nie trzyma się jak inne, prawdziwe zęby. I próbowałem im to powiedzieć, żeby jakoś się przed nimi usprawiedliwić, ale chyba też nie za bardzo wierzyli albo nie obchodziło ich to. Pamiętam to boisko, szare i betonowe i wielki beżowy budynek szkoły, i słońce, bo było już prawie lato, blisko wakacji, słońce na tym szarym betonie i to, że już nie chciałem być dalej bity, i kiedy powiedzieli o tym całowaniu buta, to chwilę walczyłem ze sobą, bo wiedziałem przecież, wiedziałem, jakie to będzie upokorzenie, ale końcu opadłem na czworaka, tamten chłopak stał przede mną i chyba nie był tym wcale zachwycony, ale jednak nie zaprotestował, powiedziałem: „Rozumiecie… to dla tego zęba”, i pocałowałem jego but. Jaki się wtedy zrobił hałas, wszyscy zaczęli śmiać się i krzyczeć: „Pocałował go! Naprawdę go pocałował!”, a ja poszedłem w stronę ogrodzenia, nie tamtego, gdzie parę minut wcześniej stał dziadek, który prawie mnie uratował, tylko w stronę tego bliższego, przez które się na boisko wchodziło i z niego wychodziło, bo furtka po godzinach pracy szkoły była zamknięta, i wtedy jeden z chłopaków z widowni zastąpił mi drogę i powiedział: „Gnoju, solówa”, och, więc to jeszcze nie był koniec. „Ale przecież ja nic do ciebie nie mam” – odpowiedziałem, wtedy ktoś powiedział, że jak nie chcę się bić, to trzy kolorowe w ryj („trzy kolorowe” to była poetycka nazwa na to, że dostajesz trzy razy w twarz), i wtedy już pobiegłem do tego ogrodzenia, gonili mnie, ale trochę bez przekonania, bo bardziej chyba byli rozbawieni, kiedy przechodziłem przez płot, któryś złapał mnie za spodnie i próbował mi je ściągać, przelazłem w końcu i pobiegłem do domu, płacząc cały czas, tak głośno, że jacyś dorośli zatrzymywali się i pytali się, co się stało, ale ja biegłem dalej, płacząc, płacząc, płacząc, aż do domu.

Jednym z bohaterów Miasta i psów Vargasa Llosy jest Ricardo Arana, delikatny chłopiec, oddany przez ojca do szkoły kadetów. Szkoła ta jest miejscem potwornym (po publikacji Miasta i psów peruwiańscy wojskowi, oburzeni szarganiem przez Llosę dobrego imienia armii, kazali palić egzemplarze książki). Starsi koledzy znęcają się nad młodszymi w ramach fali, i to takiej fali, przy której większość innych fal wygląda jak gra w kalambury, połączona z częstowaniem się cukierkami. Mamy tu i bicie, i upokarzanie, i przemoc seksualną, Llosa opisuje coś w rodzaju piekła – co ciekawe, wydaje się, że większość uczniów uważa to wszystko za fajne, męskie zabawy. W koleżeńskiej hierarchii opartej (co za niespodzianka) przede wszystkim na przemocy, sile i agresji Ricardo trafia na samo dno, a właściwie poniżej tego dna, w chwili, kiedy okazuje się, że zaatakowany nie próbuje się bronić, tylko od razu się poddaje. Jego grzech polega nie na tym, że nie umie się bić, tylko że boi się to robić. Ricardo, od tej pory nazywany przez innych Niewolnikiem, staje się kimś w rodzaju „niedotykalnego”, każdy może zrobić mu, co tylko zechce, bez żadnych konsekwencji, prawie nikt z nim nie rozmawia, jest zupełnie sam, i oczywiście regularnie pada ofiarą przemocy. Na początku książki widzimy Ricarda jeszcze przed tymi wszystkimi późniejszymi strasznymi wydarzeniami, podczas podróży z rodzinnego miasta do szkoły, w której ma się odtąd uczyć. Chłopiec zasypia w długo jadącym przez noc samochodzie. „Zmęczenie pomału ogarniało jego członki, przytępiało zmysły; w ogarniającej go mgle powtarzał z zaciśniętymi zębami »Nie zasnę«. I nagle ktoś nim łagodnie potrząsnął: »Już dojeżdżamy, Richi, obudź się«. Siedział wtulony w suknię matki, z głową oparta na jej ramieniu. Było mu zimno. Znajome usta musnęły jego wargi i wydało mu się, że we śnie zamienił się w kotka” (Mario Vargas Llosa, Miasto i psy, tłum. Kazimierz Piekarec).

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pogarda, jaką wtedy czułem sam do siebie, w dużej mierze wynika z dominującego w naszej kulturze wzorca męskości. Dziewczynka, która bałaby się bić z kimś, kto ją zaatakował, raczej – przy najczęstszym, stereotypowym traktowaniu – nie zostałaby za to potępiona, ludzie byliby raczej skłonni współczuć jej i ją pocieszać. Zamiast potępienia wzbudziłaby czułość. Oczywiście w stosunku do dziewczynek nie jest to wcale takie niewinne i pozytywne podejście – zakłada taką wizję kobiecości, która jest dla kobiet dyskryminująca, odbiera im sprawczość, prawo do siły, agresji i samostanowienia, seksualizuje je i pacyfikuje, i w ostatecznym rozrachunku nie tylko nie chroni ich przed przemocą ze strony mężczyzn, lecz tym bardziej je na przemoc naraża. A jednak – gdyby oderwać to od patriarchalnego założenia, że osoba, której współczujemy, jest z definicji słaba, niesamodzielna itd. – jak bardzo chciałbym być wtedy, w podstawówce, tak właśnie potraktowany i postrzegany. W analogicznej sytuacji chłopiec, który rezygnuje z walki, bo boi się bić, nie zostanie z tego tak łatwo rozgrzeszony. Przeciwnie, zostaje tchórzem (czy to jest potępienie tylko estetyczne, czy już etyczne? chyba i jedno, i drugie).

Nawet teraz, po 25 albo 27 latach, ciągle się wstydzę tego, co zrobiłem na tamtym boisku, i piszę o tym między innymi dlatego, żeby ten wstyd przełamać. Ile osób wśród nas ma poczucie (nawet jeśli racjonalnie się z nim nie zgadza), że poddając się, rezygnując z bronienia się, i robiąc to ze strachu (przed bólem, cudzą agresją), Niewolnik zrobił w pewnym sensie coś etycznie niewłaściwego? Tak jak ja miałem poczucie, że zachowałem się nieetycznie (czy może nieestetycznie), niewłaściwie, niemęsko, poddając się wtedy? Do tej wizji należy też, po pierwsze, pewnego rodzaju utożsamienie siły z przemocą, sprawnością w przemocy i odwagą do fizycznej (i nie tylko) walki z kimś – a w o wiele mniejszym stopniu z troską czy pracą – i, po drugie, potępienie słabości. Och, i te wszystkie filmy (które zresztą bardzo lubię), gdzie w bójce (a przynajmniej w ostatecznej bójce, po ewentualnej Budującej Dramaturgię Porażce na początku filmu) wygrywa zawsze dobry bohater. Hulk zawsze zmiażdży Lokiego, Aragorn rozwali bojowego Uruk-haia, a Superman nakopie Zodowi, co sugeruje myśl: „Dobry jest zawsze silniejszy”, o tyle niebezpieczną, że po odwróceniu robi się z niej: „Silniejszy jest zawsze dobry”.

Tamto boisko siedzi we mnie do dzisiaj, myślę, że między innymi dlatego po wielu latach zacząłem najpierw ćwiczyć boks i MMA u Sylwii Zaczkiewicz w klubie Otwarte Serca Zaciśnięte Pięści, a potem brazylijskie dżiu-dżitsu u Radka Turka w Berserkers Team Warszawa. Pamiętam to niewiarygodne, cudowne uczucie sprzed jakiegoś roku, kiedy byłem w stanie w zabawowo-treningowym mocowaniu się wygrywać z ewidentnie ode mnie silniejszymi (ale nic nietrenującymi) znajomymi i nawet teraz czuję potrzebę napisania o tym, jakby to była jedyna rzecz, która mogłaby mnie zrehabilitować w oczach osób, które ten tekst przeczytają. Tak jakby bez tego tamten chłopiec, który już nie miał ochoty być bity, zasługiwał na jakieś potępienie. A nie zasługuje, zasługuje na to, żeby go przytulić, objąć i pocieszyć.

"Mężczyzna rozdziela dwóch chłopców, którzy biją się na placu zabaw", William Mulready, Lumb Stocks / Wellcome Library (CC BY 4.0)
„Mężczyzna rozdziela dwóch chłopców, którzy biją się na placu zabaw”, William Mulready, Lumb Stocks / Wellcome Library (CC BY 4.0)

Czytaj również:

Bądź mężczyzną, jedz kaszkę
i
zdjęcie: Aleksis Tsipras, Flickr (CC BY-SA 2.0)
Opowieści

Bądź mężczyzną, jedz kaszkę

Jaś Kapela

Dlaczego mężczyźni nie mogą chodzić w krótkich spodenkach, a kobiety nie chcą być dyrektorkami – zastanawia się Jacek Żakowski.

Jaś Kapela: Poradziłeś sobie z wychowaniem dwójki dzieci mimo odejścia żony.

Czytaj dalej