Hekatomba wywołana pierwszą wojną światową nie byłaby możliwa bez wspomagania nowoczesnymi technologiami: to w latach 1914–1918 po raz pierwszy użyto czołgów i broni chemicznej. Dwadzieścia lat później człowiek ujawnił, że jest zdolny do efektywnego unicestwiania prawdziwych i urojonych wrogów. Część historyków twierdzi, że rok 1939 był swoistą dogrywką i oba konflikty zbrojne należy postrzegać jako jedną tragedię, największą w ubiegłym tysiącleciu.
Dogrywki zaś często cechuje zaciekłość. Rajdy zmechanizowanej piechoty, naloty dywanowe i wciąż doskonalona ciężka artyleria sprawiły, że coraz mniej rozwiązań architektonicznych można było uznać za bezpieczne. Makabra zakończyła się – wedle przyjętej narracji – wraz ze zrzuceniem bomb jądrowych na Japonię. Te same bomby zakończyły praktyczne życie bunkrów strzelniczych, bo przecież w razie zagłady jądrowej nawet najsprytniej zbudowane stanowiska haubic są nieprzydatne. Wciąż jednak było co i kogo chronić, bo chaos wojny wymagał sprawnego sterowania.
Wojna współczesna oznacza mobilność, rakiety i lasery oraz rosnące znaczenie informacji i łączności, ale schron i tak pozostaje ważną częścią obsesji ryzyka. Fobia, której przejawem w kulturze popularnej są gry takie jak Fallout, ma swój początek w latach 50. i 60. XX w. Zagrożenie zagładą jądrową, którego zresztą dziś już nie traktujemy zbyt poważnie, popychało wtedy Amerykanów do przerabiania symboli dobrobytu – ogrodowych basenów – na schrony.
Życie mówi: dość kons