Zygmunt August: marnotrawny syn Bony
i
ilustracja: Cyryl Lechowicz
Wiedza i niewiedza

Zygmunt August: marnotrawny syn Bony

Adam Węgłowski
Czyta się 4 minuty

To były czasy złotego wieku naszej historii. Państwo polsko-litewskie wyglądało w XVI stuleciu na zasobne i bezpieczne. Król Zygmunt Stary rządził i wydawał pieniądze rozsądnie. Królowa Bona Sforza była operatywna, inwestowała w młyny i tartaki, budowała infrastrukturę i zwiększała dochody z dóbr królewskich. Nic dziwnego, że ich syn Zygmunt August ani myślał oszczędzać. Zwłaszcza gdy rządził już samodzielnie.

Zakochany w klejnotach

Wiemy, że w swojej garderobie król miał „ubiory węgierskie, włoskie, złotogłowowe, jedwabne, letnie i zimowe podszyte sobolami, wilkami, rysiami, czarnymi lisami”. W zbrojowni stało 20 inkrustowanych zbroi. W tajemnicy przed poddanymi, niechętnie patrzącymi na rozrzutność władcy, Zygmunt August trzymał w swojej komnacie „stół od ściany do ściany, na którym stoi szesnaście pudełek na dwie piędzi długości, półtorej szerokości, napełnionych klejnotami”. Wśród nich pewien dostojny duchowny z zagranicy wypatrzył „czapkę pełną rubinów, szmaragdów i diamentów”, leżące luzem wielkie szlachetne kamienie („z którymi weneckie i papieskie nie mogą iść w porównanie”), medale i inną biżuterię.

A to był tylko czubek góry lodowej, a właściwie góry złota. W skarbczyku Jagiellona zalegało kilka ton szlachetnych kruszców. Miał też kunsztownie zdobione „zegary wielkości człowieka z figurami, organy i inne narzędzia […], miednice, naczynia ze wszelkiego rodzaju zwierzętami ziemskimi i morskimi”. A propos zwierząt – w stajni król trzymał dwa tysiące koni, dla których miał przygotowanych „trzydzieści siodeł i rzędów tak bogatych, iż niepodobna widzieć nigdzie indziej bogatszych”. Niektóre z tych arcydzieł wykonano ze szczerego złota i srebra. Na swoje potrzeby sprowadził Jagiellon jubilerskich, rzeźbiarskich i płatnerskich mistrzów z Włoch, Francji i Węgier. Nie żałował dworzanom pieniędzy. Nawet paziowie króla Zygmunta Augusta mieli ubiory ze złotymi łańcuchami. A podczas uczt stoły uginały się od mięsiwa, wina, miodu i drogich przypraw.

Dodajmy do tego jeszcze wydatki na kochanki. W tym na tę, która w 1547 r. stała się ostatecznie najsławniejszą z królewskich żon – Barbarę Radziwiłłównę, tak znienawidzoną przez królową Bonę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Królowa pereł

Zygmunt obsypał Barbarę podarkami. Według historyka Stanisława Szenica: „urodziwa królowa polska przedkładała podobno perły nad inną biżuterię”. Dlatego król zlecił „agentom, skupującym klejnoty do skarbca królewskiego, aby nabywali co wspanialsze okazy pereł. Rynek na nie był wtedy w Holandii, dokąd przewoziły je statki przybywające z dalekich i tajemniczych Indii. Za wielką i nieskazitelną perłę płacono olbrzymie sumy, zebrane zaś w długim sznurze zyskiwały jeszcze na wartości”. Za równowartość klejnotów Radziwiłłówny dałoby się wyżywić kilka większych miast w Rzeczypospolitej!

Kiedy nieszczęsna Barbara przedwcześnie zmarła (plotkowano nawet, że doszło do tego za sprawką trucizny Bony), król kazał wyposażyć ukochaną w ostatnią drogę w pozłacaną koronę, berło i jabłko, szczerozłoty łańcuch i drogocenne pierścienie. Niestety, te skarby z jej grobu przepadły podczas drugiej wojny światowej. Perły zniknęły nawet wcześniej – albo rozdzielone wśród królewskich sióstr, albo spieniężone pod koniec XVII w., gdy Rzeczpospolita znalazła się w potrzebie. Bo niezliczone bogactwa z czasów Zygmunta Augusta były wówczas już tylko wspomnieniem, a skarbce kolejnych władców raczej świeciły pustkami. Przyczyniła się do tego nie tylko rozrzutność ostatniego Jagiellona na polskim tronie, lecz także wyjątkowa chciwość jego dworzan.

Studnia bez dna

Ujawniła się ona w pełnej swej krasie, a może raczej brzydocie, gdy w lipcu 1572 r. Zygmunt August dogorywał w swojej rezydencji w Knyszynie, złożony chorobą (w grę wchodziły suchoty, zaraza albo zatrucie jakimś afrodyzjakiem). Co sprytniejsi dworzanie nakłonili wtedy półżywego monarchę do złożenia podpisu pod kosztownymi darowiznami na ich korzyść. Ba, zdarzały się podobno pergaminy podpisane i opieczętowane in blanco! Pojawiły się pogłoski, że bracia Mikołaj i Jerzy Mniszchowie, znani z podsyłania królowi kolejnych kochanek, wywieźli „szkatułę przez sześciu sług ledwo udźwigniętą”. Wzbogaciła się również jedna z królewskich faworyt, Barbara Giżanka. Ta cwana warszawska mieszczanka była istnym sobowtórem Radziwiłłówny. Być może to nawet ona udawała zmarłą królową podczas słynnego seansu spirytystycznego, gdy Jagiellon uwierzył, że ukazała mu się ukochana z zaświatów.

O tym, że warszawianka nie została po śmierci z pustymi rękami, zaświadczył dworzanin Kasper Irzykowicz. Pisał on w liście z Knyszyna, że skarb królewski świecił pustkami, bo „jedno kochankowie pobrali, […] drugie się kurwom rozdało” – i w tym gronie szczególnie zaznaczył Giżankę.

Łączy się z nią także legenda, rozpowszechniona w Knyszynie. Mówi ona o „studni Giżanki”, w której przepadły skarby skradzione Zygmuntowi Augustowi. Niektórzy uważają, że to dosyć czytelna erotyczna metafora. Inni wierzą, że jeśli sprytna Barbara faktycznie podbierała królowi precjoza, to musiała je gdzieś schować. I szukają w okolicach Knyszyna śladów starej studni, którą mogła sobie upatrzeć kochanka Jagiellona. Bez rezultatu, niestety.

Sarmacka komisja

Podobnie efektów nie przyniosły działania specjalnej senackiej komisji, która miała przyjrzeć się nadużyciom dworzan w ostatnich dniach życia Zygmunta Augusta. Dowiedziała się tylko, że pieczęć królewska zużyła się w tych dniach tak bardzo, że z trudem można było odczytać na niej herb. A że trzeba było szybko rozglądać się za nowym monarchą, a gdy tego już znaleziono – Henryka Walezego – to postanowił uciec z powrotem do Francji, sprawa bezczelnych kradzieży w Knyszynie zeszła na margines.

Cóż, na biednego nie trafiło. Rzeczpospolita była wtedy jeszcze potęgą. Żaden kolejny królewski pogrzeb nie przyćmił pompy, jaka towarzyszyła pochówkowi Zygmunta Augusta. A jednak żal, że klejnoty Jagiellona powędrowały do kieszeni magnatów, a suknie Barbary Radziwiłłówny zjadły szczury.

 

Czytaj również:

Halszka Ostrogska: najbogatsza panna w Rzeczypospolitej
i
ilustracja: Cyryl Lechowicz
Wiedza i niewiedza

Halszka Ostrogska: najbogatsza panna w Rzeczypospolitej

Adam Węgłowski

W XVI w. nie było w państwie polsko-litewskim bogatszych magnatów nad Ostrogskich. Ci kniaziowie z Wołynia wiernie służyli kolejnym królom. To hetman Konstanty Ostrogski w 1514 r. powstrzymał pod Orszą olbrzymie wojska moskiewskie. Kto wie, czy nie zapobiegł tym samym rozbiorowi państwa Jagiellonów, który marzył się sąsiadom – carowi, cesarzowi i wielkiemu mistrzowi Krzyżaków. W zamian za oddanie jagiellońscy władcy poszerzali dobra i przywileje Ostrogskich.

Z czasem doszło do tego, że na początku XVII stulecia Konstanty Wasyl Ostrogski posiadał grubo ponad milion hektarów ziemi z 1300 wsiami oraz setką miast i zamków. Żył w takim przepychu, że nawet w podróże zabierał ze sobą srebrne i pozłacane talerze. Jego syn Janusz nie był gorszy. Zgromadził majątek wielkości dwóch rocznych budżetów państwa polsko-litewskiego. Magnat był de facto bogatszy od samego króla! Stać go było na samodzielne utrzymanie 20 tys. żołnierzy.

Czytaj dalej