Młode Słońce dziko prycha dokoła, a dopiero co powstała planeta pluje magmą jak rozkapryszony malec. Na starość zapadną w odrętwienie, zastygną, a ich zimne pozostałości będą przez wieki tułać się po Galaktyce. Naciągana analogia czy może coś więcej?
Metafora to bardzo fajne narzędzie porządkowania rzeczywistości. Zestawiamy bowiem jedną domenę z drugą, co od razu uczula nas na podobieństwa między nimi. I różnice. Kiedy ktoś powie mi, że jestem zupełnie jak swój ojciec, to jest spora szansa, że w toku żywiołowego zaprzeczania temu niestosownemu oskarżeniu dowiem się wiele o sobie. Kiedy w pierwszej połowie XVII w. Kartezjusz bardzo poważnie zasugerował, że świat jest jak mechanizm, a w drugiej połowie tegoż stulecia Newton wyraził to precyzyjnie, naukowcy i filozofowie rzucili się do naprzemiennego potwierdzania i obalania tej metafory. Po kilku stuleciach takich przepychanek możemy powiedzieć już całkiem sporo o tym, w jakim właściwie stopniu świat przypomina zegarek nakręcany, a w jakim nie.
W metaforze tej zgadza się choćby to, że wiele układów naturalnych można zrozumieć po rozłożeniu ich na części. W ten sposób udało się rozgryźć np. Układ Słoneczny, a nawet przewidzieć istnienie Neptuna i Plutona. Skoro ruchy ciał niebieskich wynikają z prostych fizycznych oddziaływań, które w dodatku się sumują – zupełnie jak ruchy zębatek i sprężynek – to brakująca siła oznacza zawsze jakiś brakujący obiekt. Świetnie wypadł też program spisywania listy „zębatek” naszego wszechświata i dzisiaj katalog atomów jest znany fizykom równie dobrze jak katalogi części zamiennych do zegarków – zegarmistrzom.
Od samego początku