Jedna jaskółka wiosny nie czyni? Być może. Ale wystarczy jedna, aby życie stało się lepsze. Rozszczebiotane stadko i pełne jaskółczych nut energetyczne pięciolinie to pewny znak, że trwają wakacje. Chmary jaskółek na wsi są tym, czym jerzyki w mieście. Te małe ptaszki, żywe srebra, mają wyjątkową moc: niosą radość i nadzieję na odległość wielu tysięcy kilometrów.
Najdalej w pierwszych dniach października, a i to pod warunkiem że było ciepło, gdy wakacje będą jedynie wspomnieniem, ostatnie „nutki” poderwą się z linii i polecą hen, poza granice naszej wyobraźni. Po pięciu, może ośmiu tygodniach niektóre z nich osiądą na południowych krańcach Afryki. Jakieś 12 tys. kilometrów stąd. Jak ma tego dokonać drobina, która dwa miesiące temu przyszła na świat pod Łebą, Kołobrzegiem lub Buskiem-Zdrojem? Nic dziwnego, że wiosną powróci zaledwie połowa z tych, które się w tym roku wylęgły. Ale po pierwszej wielkiej pętli ich szanse zaczynają rosnąć. Na każde pięć jaskółek zginie jedna. Okazuje się, że im więcej razy któraś z nich pokonała całą trasę, tym większa szansa, że znowu to zrobi. Doświadczenie oznacza przeżycie.
Kto ma władzę, ten ma rację
Ludzie od zawsze zdawali sobie sprawę, że w różnych sezonach jedne ptaki się pojawiają, a drugie znikają. Już w starożytnej Grecji pisał o tym Arystoteles, pierwszy znany historii ornitolog.