W królestwie sztormów
i
zdjęcie: Torsten Dederichs/Unsplash
Ziemia

W królestwie sztormów

Mikołaj Golachowski
Czyta się 11 minut

Takiego wiatru jak w Antarktyce nie znajdziesz nigdzie indziej – może porwać wszystko, nawet wodę z oceanu! I chociaż zimny oraz ostry, jednocześnie umie zachwycić, rozśmieszyć, a także przypomnieć, że to nie my sprawujemy rządy na świecie, ale przyroda.

Mijał właśnie drugi tydzień mojego pierwszego pobytu w Antarktyce. Wiatr był tak silny, że dach naszej stacji unosił się na kilka centymetrów, a przywiane z plaży wodorosty wpadały nam przez powstającą szparę do zupy. Mój kolega, doświadczony polarnik, wiosłując entuzjastycznie łyżką w talerzu, skomentował, że zawsze się zastanawia, na której wyprawie w końcu dach odleci. 10 minut później już dachu nie mieliśmy.

Wieje właściwie wszędzie. Wystarczy, żeby pojawiła się w atmosferze różnica ciśnień. Ciśnienie, o którym słyszymy lub czytamy w prognozach, to miara zawartości powietrza w powietrzu. Kiedy jest wysokie, wtedy w danej objętości jest tego powietrza więcej, a kiedy niskie – mniej. Na styku takich obszarów zaczyna wiać, bo przyroda wolałaby, żeby wszędzie było po równo. To zupełnie tak samo jak z dwoma roztworami, które jeśli są rozdzielone przepuszczalną błoną, będą dążyły do wyrównania stężeń. Jednak wiatry nigdy w końcu się globalnie nie uspokoją, a ciś­nienie atmosferyczne na całym świecie się nie wyrówna, bo w każdej chwili niektóre części globu nagrzewają się bardziej od innych, ciepłe powietrze zaś jest lżejsze oraz mniej gęste od zimnego – unosi się więc i powstają nowe obszary niskiego ciśnienia. Oczywiście mechanika ruchu gazów wokół Ziemi jest dużo bardziej

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Hawajskie niebo
i
zdjęcie: Phuong Uyen Vo Hoang/Unsplash
Ziemia

Hawajskie niebo

Maria Hawranek

Latawce można puszczać z wielu nieoczywistych powodów. Mieszkańcy Hawajów wykorzystywali od wieków swoje lupe m.in. do połowów, nawigacji albo kontaktów z przodkami.

Nad archipelagiem hawajskim latawce szybowały już w czasach starożytnych. Zależnie od przeznaczenia różniły się stopniem złożoności, rozmiarem i materiałem – budowano je z kory drzew, liści palmowych, endemicznego gatunku turzycy i bobu, hibiskusa czy łupin kokosa. O ich wadze i przeznaczeniu możemy dowiedzieć się z petroglifów – obrazów naskalnych, które pozostały na wielu hawajskich wyspach, oraz dzięki mo’olele – rdzennym opowieściom, legendom, pieś­niom, poezji i genealogiom. Hawajczycy mają bogatą tradycję ustną, w której ze szczegółami przekazują kulturę i symbolikę Pacyfiku. Wiele z tych opowieści pojawia się w pracy naukowej antropologa Damiona Sailorsa, który przeanalizował 70 obrazów latawców i osobiście odtworzył kilka modeli, zaczynając – zgodnie ze zwyczajem – od zebrania roślin w lesie.

Czytaj dalej