Myśląc o niektórych zwierzętach, czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że kiedy Darwin je stwarzał, nie był do końca trzeźwy. Przynajmniej ja mam z tym problem. Przy niektórych musiał być pobudzony, przy innych miał halucynacje, jeszcze inne powstawały w stanach szczęśliwego wyluzowania, ale są też takie, przy których musiał być strasznie na coś wkurzony i efekt jego działań przypomina wcielone zło z męczącego koszmaru. Nie będę dociekał, jakie substancje mogły na niego wpływać, ale sądzę, że różnych rzeczy możemy się domyślać. Czasem bowiem łatwo zgadnąć, o co chodzi. Pomyślmy o leniwcu. Wystarczy spojrzeć na jego twarz i porośnięte glonami ciało, żeby pomysł na to, co palił jego twórca, był dosyć banalny.
To oczywiście tylko takie tanie metafory. Jestem pewien, że Darwin zawsze był przytomny i sumienny, a inspiracje pojawiały się u niego wyłącznie legalnie. Na przykład stwarzając kota, musiał być niewątpliwie u szczytu swych możliwości. Kot stanowi ewolucyjne arcydzieło, połączenie niezwykłej gracji i urody ze śmiertelną skutecznością zabójcy. Albo inaczej – ciepła i mrucząca kula futra rozkosznie uniemożliwiająca mi teraz sprawne operowanie klawiaturą potrafi