Na ile pozwolimy sztucznej inteligencji
Wiedza i niewiedza

Na ile pozwolimy sztucznej inteligencji

Adam Mandziejewski
Czyta się 15 minut

Adam Mandziejewski: Niedawno wirtualny asystent Google Duplex okazał się zdolny zadzwonić i umówić swojemu właścicielowi wizytę u fryzjera. Dla mnie to niesamowite. Mógłby się Pan podzielić swoim zdaniem na temat rozwoju sztucznej inteligencji? Dokąd ona zmierza i co nas tam czeka?

Luciano Floridi: Zawsze trudno zgadywać, co nas czeka w przyszłości. Z AI jest tym trudniej, że już tak wiele obietnic się nie spełniło, że musimy uważać, by znów nie przesadzić z entuzjazmem. Czasami obawiam się, że powstała swoista bańka sztucznej inteligencji, w której bardzo wiele spodziewamy się po tej technologii. Ale już widać kilka zjawisk na horyzoncie oraz ileś rzeczy, których możemy się nauczyć z przeszłości. Może od tych zacznijmy.

Musimy zwrócić uwagę na to, gdzie technologia – jakakolwiek – może pomóc osiągnąć coś naprawdę istotnego. Może to zabrzmi głupio, ale czasami spekulujemy, czy technologia jest w stanie osiągnąć to czy tamto, a tak naprawdę jej nie potrzebujemy albo nie jest ona dla nikogo istotna. W domu mam starą, zepsutą maszynę do prażenia kukurydzy i nie kupiłem nowej, bo tak naprawdę nie jest mi potrzebna. Ale mam też toster, z którego korzystam regularnie i jeżeli się zepsuje, natychmiast kupię nowy. Czyli pierwszym kryterium oceny sukcesu sztucznej inteligencji powinno być nie to, gdzie można ją zastosować, bo możliwości są praktycznie nieograniczone, tylko trzeba się zastanowić, czy taki system AI jest warty tego, by kupić go ponownie. W razie awarii natychmiast kupiłbym lodówkę, tak samo zmywarkę. Ale maszynę do popcornu? W przypadku AI istnieją zasadnicze funkcje, dla których na pewno będziemy chcieli coś „kupić” ponownie. Chociażby ułatwienia w jeździe samochodem. Łatwiejsze zakupy dzięki podpowiedziom. Lepsze zabezpieczenie kart kredytowych dzięki technologii rozpoznawania wzorców. Ulepszony interfejs dla zdjęć, filmów i komunikacji społecznościowej – wszystko dzięki sztucznej inteligencji.

Obszary, w których możemy się spodziewać znacznego wpływu AI i gdzie już dokonuje się rozwój, są dokładnie takie, jak można się spodziewać, bo one zawsze znajdują się w awangardzie. Obronność i bezpieczeństwo zawsze napędzały postęp techniczny. Podobnie opieka zdrowotna – tam jest zainteresowanie i dostępne są fundusze. Są jeszcze dwie ogromne i dość oczywiste dziedziny: biznes oraz – gdzie może nawet nastąpić to szybciej i w większym stopniu – rozrywka. Gry komputerowe, video streaming, cała branża mediów społecznościowych – to miejsce, na które sztuczna inteligencja będzie wpływała coraz silniej. Ale we wszystkich wymienionych obszarach powinniśmy przestać myśleć w sposób podpowiadany przez filmy s.f., w których roboty tylko czekają, żeby powitać nas po powrocie do domu. Już w tej chwili korzystamy z wielu rozwiązań opartych na AI, w najróżniejszych momentach naszego życia. Gdyby zapytać człowieka na ulicy, czy korzystał kiedyś ze sztucznej inteligencji, prawdopodobnie odpowie, że nie. Ale jeśli zapytamy, czy robił zdjęcia smartfonem, odpowiedź będzie brzmiała: „oczywiście!”. A tam też jest element AI. Gdyby zapytać, czy kupował coś w sieci i otrzymał rekomendacje, odpowiedź też będzie twierdząca. To również sztuczna inteligencja. Kto nie ma Netfliksa? A jak inaczej zgaduje się nasz gust niż właśnie z udziałem AI? To bardzo prosta forma sztucznej inteligencji, gdzie używamy technologii cyfrowej do uczenia się z danych i podejmowania decyzji lub autonomicznego przetwarzania większych ilości danych, żeby ułatwiać inne procesy. Dlatego myślę, że coraz więcej technologii AI będzie niewidocznie przenikać nasz świat.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Myślę, że przy szerokim zastosowaniu AI, o którym Pan mówił, istnieje teraz coś więcej niż tylko bańka: rządy narodowe i międzynarodowe organizacje opracowują strategie rozwoju AI na bardzo wielu różnych płaszczyznach. Współpracował Pan z Komisją Europejską, udzielając rekomendacji dla AI. Mógłby Pan opowiedzieć o tym procesie?

Najpierw chciałbym uściślić, że wcale nie uważam, żebyśmy mieli do czynienia z bańką. Nie sądzę też, że będziemy całkowicie rozczarowani rozwiązaniami, które AI będzie zdolna nam dostarczyć. Mówię tylko, że powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak jest reklamowana – sprawia się wrażenie, jakby sztuczna inteligencja miała być cudownym panaceum na wszystkie bolączki. A istnieje rozdźwięk pomiędzy tym, co jest osiągalne i co zrobimy, a tym, czego oczekujemy i na co mamy nadzieję. Wierzę jednak, tak samo jak wszyscy wokół mnie, że to się ziści. Od niektórych rozwiązań już nie odstąpimy.

I właśnie dlatego, że AI ma taki przemożny wpływ, tak bardzo się rozprzestrzeniła i będzie zmieniać tak wiele dziedzin, dobrze byłoby mieć do dyspozycji jakieś ramy normatywne i etykę sztucznej inteligencji. Nie chodzi tylko o wyliczenie, co wolno, a czego nie wolno, bo to nie jest kwestia ograniczeń. Chodzi również o otwieranie nowych możliwości.

Proszę sobie wyobrazić firmę, która nie korzysta ze sztucznej inteligencji do poprawy kondycji finansowej swoich klientów, bo obawia się wykonania złego ruchu, negatywnej reakcji lub niepochlebnych nagłówków w prasie. A przecież chodzi o możliwości ulepszenia usług finansowych dla rzeszy ludzi, więc takie wahanie nie powinno się zdarzać. Nasze prace będą prowadzone głównie na poziomie europejskim, istotnym dla wszystkich krajów członkowskich, ale ich efekty można przenieść w inne konteksty – do USA, Japonii, Brazylii, Chin, a także do Wielkiej Brytanii (zależnie od tego, jak potoczy się Brexit). I mam nadzieję¸ że udadzą nam się dwie rzeczy. Po pierwsze, ustalimy jasne granice tego, co powinno być zabronione – tak jak w rolnictwie, przemyśle motoryzacyjnym czy wydobywczym. Prawdziwe czerwone linie, których nigdy nie wolno przekraczać. Po drugie, postaramy się, by wszyscy zrozumieli, kiedy na pewne działania rozwijające pole AI trzeba się zdecydować i że sposobności należy wykorzystywać, bo – jak dobrze wiem jako były katolik – zaniechanie jest grzechem na równi z czynieniem zła. A w przypadku sztucznej inteligencji jest wiele możliwości, których nie powinniśmy przeoczyć.

Powstają zatem ramy dla rozwoju sztucznej inteligencji. Ale może przejdźmy do osobistej i społecznej sprawczości w przypadku współpracy z AI, co już się dokonuje. W Pana badaniach pojawia się pojęcie koperty – o co w nim chodzi?

Ważne jest, by zrozumieć, dlaczego sztuczna inteligencja obecnie sprawdza się tak dobrze – inaczej niż w przeszłości. Istnieje wiele czynników, w tym fakt, że nie mówimy już o symbolicznym wymiarze AI, pracujemy też z sieciami neuronowymi i uczeniem głębokim. Ale jednym z czynników determinujących to, że AI czy cyfrowa technologia w ogóle sprawdzają się lepiej, jest istnienie przyjaznego im środowiska. Autonomiczne samochody bez kierowców działają dobrze, bo istnieją czujniki, mapy, satelity – cały świat jest przyjazny technologii IT. Kiedy w przemyśle wprowadzamy w danym środowisku robota, mówimy o fizycznej, trójwymiarowej przestrzeni, w której operuje on z powodzeniem, jako o kopercie tego robota. Przykładowo, niech robot musi pomalować samochód – przestrzeń, w której pracuje, malując konkretny model, to koperta. Od niedawna popularyzuję przekonanie, że w miarę postępującej cyfryzacji świata – miliardów obrazów w sieci, map, sensorów, ludzi stale podłączonych do sieci, Internetu Rzeczy itd. – świat staje się coraz większą kopertą, wewnątrz której operuje sztuczna inteligencja. Można powiedzieć, że to nie AI dobrze sobie radzi ze światem, tylko świat stał się łatwo dostępny i przyjazny aplikacjom AI. Na przykład rozpoznawanie twarzy i obrazów jest możliwe dzięki dziesiątkom tysięcy zdjęć kotów w sieci, na których można wytrenować dane oprogramowanie. Bez tego bogactwa obrazów niewiele można by z takim oprogramowaniem zrobić.

Czy dlatego owa koperta nie jest zbudowana wyłącznie ze sprzętu, z zasad i polityk, ale również z ludzkich działań w cyfrowym świecie, z naszych rekomendacji i opinii?

Dokładnie tak. W przeszłości jednym z celów było powołanie sztucznej inteligencji zdolnej tłumaczyć na wiele języków. Dopóki próbowaliśmy to zrobić tak, jak zrobiłby to dwujęzyczny człowiek, odnosiliśmy same porażki. A teraz, korzystając z Google Translatora, który radzi sobie całkiem nieźle, zwłaszcza z tekstami w oficjalnym języku, bez slangu i regionalizmów, można przekonać się, że to działa. I musiało zadziałać ze względu na ogromną ilość tekstów dostępnych w sieci w formie cyfrowej. Musimy sobie uświadomić, że to również my, nasze zachowanie coraz bardziej się cyfryzujemy. Dlatego czasami mówię o życiu „on-life”, bo nasza egzystencja nie toczy się ani zupełnie offline, ani wyłącznie online, a gdzieś pomiędzy. Jesteśmy jednocześnie analogowi i cyfrowi i w tej infosferze technologia cyfrowa działa znakomicie.

To również zmienia nasze podejście do towarów dostępnych na rynku. Nie jesteśmy tylko konsumentami technologii czy aplikacji opartych na AI, ale stanowimy dla nich źródło danych, dajemy im władzę dzięki informacjom o tym, gdzie lubimy bywać, na co lubimy wydawać pieniądze. Czy to nie zmienia pojęcia wolnorynkowego konsumenta?

I to bardzo. Kiedyś wyglądało to tak: kiedy moi dziadkowie szli po zakupy, lokalny sklepikarz znał ich i ich zwyczaje – wiedział, co zwykli kupować w poniedziałki, czego nie kupowali we wtorki. To była ludzka wiedza. Potem próbowaliśmy ten proces zautomatyzować. Nastąpiła era ulotek w skrzynkach pocztowych, które w ogóle się nie sprawdzały, bo proces polegał na domyślaniu się, co może spodobać się w wysłanym katalogu milionom ludzi. Dzisiaj mamy znacznie bardziej indywidualne podejście, bo jesteśmy pierwszym pokoleniem, które na taką skalę dobrowolnie dzieli się swoimi danymi. Czyli wszyscy wiedzą, jaki samochód ci się podoba, jakie sporty lubisz, jaką parę butów sobie kupujesz, jakie wieści na portalach społecznościowych przypadły ci do gustu, której drużynie piłkarskiej kibicujesz. Taki profil staje się niezwykle cenny dla dowolnej technologii, która może go wykorzystać do opracowania rekomendacji, sugestii, reklam. A więc jako pierwsi umieściliśmy się w tej infosferze jako cyfrowe byty i jesteśmy „odczytywani” przez technologię niczym cyfrowe książki.

Mówi się, że AI naprawdę zmienia sposób, w jaki żyjemy. A jak sztuczna inteligencja oraz technologie informatyczne i komunikacyjne wpływają na Pana pracę? Jest Pan i filozofem, i pedagogiem. Czym jest AI dla Pana?

Ponieważ jestem dość stary, dorastałem z filozofią opartą na dawnej koncepcji AI, tej logicznej, zbudowanej na linijkach kodu i symbolicznej. Sieci neuronowe były dostępne od bardzo dawna i omawiało się je w świecie akademickim, ale nie były popularnym narzędziem wykorzystywanym przez firmy i rządy. To było dla mnie źródło intelektualnych wyzwań, bo zawsze postrzegałem AI jako formę sprawczości różną od ludzkiej czy zwierzęcej. Nie jest to forma biologiczna, jak w przypadku mojego psa, i nie jest ludzka, jak u moich przyjaciół, u mnie czy mojej żony. Nie jest to nawet firmowa sprawczość instytucji, w której ludzie współpracują w ramach zespołu, jak drużyna sportowa. To rozszerza nasze pojęcie tego, co oznacza bycie agentem (posiadanie zdolności sprawczej). Ale podkreślam, nie ma w tym żadnej fantastyki naukowej, nie mówię o Robocopie czy Terminatorze. To pozostawiam zainteresowanym błahymi rozważaniami. Mówię o rzeczywistej zdolności do interakcji ze światem, do zmiany tej interakcji przez przekształcanie danych w nowych procesach i strategiach, a przez to uczenie się, w sensie maszynowym, od świata.

Jeśli weźmiemy te trzy elementy: autonomię, interakcję i uczenie się, a będziemy pamiętać, że mamy technologię, która zawiera je w takim codziennym sensie – bez science fiction, jak powiedzmy robot, który zajmuje się koszeniem trawnika – to pojawi się możliwość filozoficznego podważenia wielu istniejących od dawna idei. Odpowiedzialność: jak chcemy, żeby wyglądały nasze interakcje z tą nową formą agenta? Jakie obowiązki i sfery życia chcemy mu przekazać, a co chcemy zachować dla siebie? Kontrola: jak zaangażować takich agentów w służbę wspólnemu dobru? To są wszystko fundamentalne pytania, które zadajemy sobie od czasów greckich filozofów, ale teraz zyskują nowe oblicze – bo na naszej szachownicy pojawiła się nowa figura. Nawet jeśli uważam ją za niewielką, to jest już zupełnie inna gra. Dlatego filozofia musi się obecnie zmierzyć z rewolucją cyfrową w ogóle i sztuczną inteligencją w szczególe.

Właściwie opisał Pan miejsce i rolę dotąd zarezerwowaną dla istoty ludzkiej.

Chodzi o sprawczość? Tak i nie. Tak, bo kiedy nie mieliśmy robotów, AI i technologii, musieliśmy wszystko robić sami. Kiedy spojrzymy na opis niewolników u Arystotelesa, wystarczy tylko zastąpić słowo „niewolnik” słowem „robot” i wszystko pasuje. Kiedy nie mieliśmy robotów, wykorzystywaliśmy siebie nawzajem. Potem używaliśmy zwierząt, energii wiatru i wody, w końcu silników i elektryczności. Dzisiaj mamy coś lepszego, zdolnego wykonać te same zadania, a nawet wiele innych. Mam nadzieję, że okażemy się odpowiednimi agentami do kontrolowania tego rodzaju sprawczości, bo wierzę, że ostatecznie jest to kwestia ludzkich wyborów i decyzji. Nie chodzi o to, kto czym się zajmuje, ale kto decyduje o tym, co i czy należy zrobić. Niech przykładem znów będzie robot do koszenia trawy. Jest to zadanie, które trzeba wykonać. Ale kiedy i w jaki sposób? Czy to odpowiednia pora? Może nie dzisiaj, bo robot hałasuje, a ja nie chcę przeszkadzać sąsiadom? To moje zadanie, moja decyzja, moje wybory.

Ja tu widzę o wiele więcej władzy, decyzji i wyborów w ludzkich rękach, a za tym idą etyka i polityka. Ile gwoździ trzeba wbić w daną deskę? Nie mam nic przeciwko, żeby robot zrobił to za mnie, ale decyzja, czy te gwoździe trzeba tam wbić, to już moja rola. W moim odczuciu AI zwiększa brzemię kontroli, którą sprawujemy, i odpowiedzialności za kontrolowanie tej nowej technologii. Ludzka inteligencja jest jeszcze bardziej, a nie mniej konieczna. Jest nawet ważniejsza w zakresie decydowania, planowania i strategii. Jeszcze jedna analogia: w kuchni stoi zmywarka. Ale które do niej trafią? Filiżanka po mojej babci? Nie, bo jest zbyt cenna i nie chcę, żeby coś jej się stało. Ile dodać detergentu i kiedy, czy zmywanie jest skończone, czy urządzenie działa jak należy, czy jest popsute, kiedy je wymienić – to wszystko moje decyzje. Mówicie, że przecież nie muszę już zmywać? To prawda i bardzo mnie to cieszy! Ale kto zarządza zmywarką?

Czy AI może nam umożliwić większą empatię w stosunku do naszego otoczenia i w relacjach społecznych?

Bardzo dobre pytanie. Myślę, że sprawy mogą się potoczyć bardzo różnie. Mam nadzieję, że zwiększy się empatia, ale kto wie? Podczas niedawnych wyborów we Włoszech zgłosiłem otwartą sugestię dla nowego rządu, by zielone technologie i wartości ekologiczne zaczęły iść ręka w rękę z niebieskimi, czyli cyfrowymi technologiami i wartościami innowacyjnymi. Te wartości mogą ze sobą współgrać. Liczę, że kiedy tak się stanie, będziemy utrzymywać bardziej inteligentne, ludzkie i empatyczne relacje ze sobą nawzajem, z naturą, ze światem stworzonym przez człowieka. Ale powinniśmy zacząć ciężko pracować na osiągnięcie tego celu.

W ramach podsumowania teraz ja chciałbym zadać pytanie: jeśli połączymy wszystkie omawiane przez nas elementy: technologię cyfrową, sztuczną inteligencję, rozwój nowych form agentów, to co otrzymamy? Ludzie myślą, że wyzwanie tkwi w cyfrowych innowacjach, ale problem polega na zarządzaniu cyfrowym światem. I to, co z tym zrobimy. Każda firma może kupić start-up, każdy może zatrudnić trzy fantastyczne osoby i założyć małą firmę, być może także stworzyć jakieś świetne gadżety itp. Ale sedno problemów, jakie się przed nami rysują, dotyczy tego, jaki projekt chcemy w tym momencie wybrać.

Można to podsumować w dwóch punktach. Pierwszy: naszym aktualnym wyzwaniem nie jest innowacja cyfrowa jako taka, ale zarządzanie tym, co cyfrowe. Drugi: żeby tego dokonać, potrzebujemy kilku projektów, których jeszcze nie mamy. Choćby na gruncie europejskim funkcjonujemy, opierając się na starym programie odziedziczonym i kontynuowanym od czasów drugiej wojny światowej. A jaką przyszłość chcemy zbudować? Jeśli nie mamy ludzkiego projektu, to zarządzanie cyfrowym światem staje się trudniejsze, innowacje, do których dążymy, robią się nieco bardziej skomplikowane, bo zasadniczo poruszamy się po omacku. Wyznaczony kierunek oznacza konieczną i zasadniczą rolę polityki. Przez duże „P”, prawdziwego planowania i przemyślenia tego, w jakiej przyszłości chcemy żyć. Myślę, że Europa, jeśli tylko zechce, może odegrać dużą rolę i mimo wszystkich jej ograniczeń, mam bardzo proeuropejskie nastawienie. I mam nadzieję, że to nastąpi.


Luciano Floridi, zdjęcie: dzięki uprzejmości Iana Scotta
Luciano Floridi, zdjęcie: dzięki uprzejmości Iana Scotta

Prof. Luciano Floridi:

wykłada filozofię informacji na Oxford University. Jest autorem książekAugmented Intelligence – A Guide to IT for Philosophers, Philosophy and Computing: An Introduction oraz Internet –  An Epistemological Essay.

 

Czytaj również:

Przemyślenia

Czy staniemy się jasnowidzami?

Magdalena Płecha

Ludzka ciekawość przyszłości jest wielka i towarzyszy nam od wieków. Niemalże każdego dnia staramy się przewidywać tok codziennych wydarzeń. Wielu z nas, ledwo po obudzeniu, zadaje sobie pytanie: „Co mnie dzisiaj spotka?”, a inni wręcz godzinami potrafią wnikliwie analizować własne sny, próbując wyczytać z nich jakiś proroczy sens nadchodzących dni, tygodni, a nawet lat. Tymczasem marzenia senne to skomplikowany wynik pracy ludzkiego mózgu podczas spoczynku, głównie polegający na przetwarzaniu bodźców, które zostały odebrane w trakcie fazy jego czuwania. Część z czynników stymulujących asymilowana jest w sposób świadomy. Oznacza to, że tworzący się zbiór przemyśleń kształtowany jest na podstawie indywidualnych doświadczeń, w odniesieniu do przeżywanej sytuacji. Jak się jednak okazuje, wiele z tych sygnałów oddziałuje na nas także podświadomie, pozornie umykając naszej bacznej uwadze. Mogą to być osobiste lęki czy też odruchowa czujność zachowywana podczas bycia wśród innych ludzi. Jedna z teorii w neurobiologii wyjaśnia, co może dziać się z tymi nieprzetworzonymi okruchami myśli. Otóż, trafiać one mogą właśnie do ludzkich snów i tam, ubierane w abstrakcyjne odniesienia, są przez nas odpowiednio oceniane. Proroczy sen o zagubionej walizce przed przylotem bliskiej osoby z dalekiej podróży, który faktycznie się spełnił, stanowić może wypadkową współdziałających podprogowo na nasz umysł sił wynikających z obaw, życiowych doświadczeń i oszacowania prawdopodobieństwa wystąpienia określonego zdarzenia.

Neurobiologia wdzięcznie przeplata się z kulturą. Ludowe metafory, choćby te związane z prognozowaniem pogody, są dla ludzkiego umysłu niczym innym, jak właśnie ukrytą podpowiedzią na temat tego, co rychło może nadejść. Bywa, że są to urocze banały, ale jednocześnie – czasem – jakże prawdopodobne! Sedno ich istnienia i funkcjonowania w społeczeństwie wywodzi się z wieloletnich obserwacji różnych zjawisk (np. atmosferycznych), które przez swą powtarzalność istotnie zwiększają trafność owych „przepowiedni”. Przewidywanie przyszłości jest w nas zatem zakorzenione kulturowo, choć w rzeczywistości pełnej światłowodów, algorytmów i systemów binarnych, innymi słowy – wysyconej danymi – przesłania takie odchodzą do świata mitów, a wszelkie prognozy opieramy obecnie wyłącznie na jednoznacznych wynikach badań. Warto jednak pamiętać, że w starożytnych kulturach wartość „przepowiedni” była niemal naukowa i miała wielką moc. Wskazuje to na znaczenie, jakie osiągnęłaby umiejętność przewidywania przyszłości w świecie rządzonym przez nowe technologie, a jak wiadomo – cel uświęca środki.

Czytaj dalej