Page 18FCEBD2B-4FEB-41E0-A69A-B0D02E5410AERectangle 52 Przejdź do treści

O wiośnie mamy zielone pojęcie!

Kiedy wszystko się dopiero rodzi i rozwija, wiosenny „Przekrój” nadlatuje w pełnym rozkwicie! W najnowszym wydaniu piszemy z rozwagą o równowadze, z odwagą o strachu, z uwagą o bałtyckich krajach, z miłością o wróblach i z zachwytem o zieleni i porankach. Zachęcamy do czytania!

Kup wiosenny „Przekrój”!

188 stron do czytania przez trzy miesiące. „Przekrój” w nowym formacie jest wygodniejszy do przeglądania i idealnie mieści się w skrzynce pocztowej. Zamów i ciesz się lekturą – tylko tutaj w niższej cenie. Sprawdź!

Przekrój
W 1975 roku w indyjskiej dolinie Spiti, niedaleko granicy z Chinami, żołnierze odkryli przypadkiem ...
2019-12-18 23:59:00
Mumiomania

Mistrzowie samomumifikacji

ilustracja: Igor Kubik
Mistrzowie samomumifikacji
Mistrzowie samomumifikacji

W 1975 roku w indyjskiej dolinie Spiti, niedaleko granicy z Chinami, żołnierze odkryli przypadkiem zwłoki mężczyzny, wyglądającego na tybetańskiego mnicha. Sprawiał wrażenie, jakby zmarł pogrążony w medytacji. Na dodatek był zmumifikowany! Więcej o tajemniczym mężczyźnie mógłby powiedzieć zwój, który leżał tuż przy ciele. Niestety, rozpadł się, nim zdążyli go przebadać naukowcy. Zagadkę mumii trzeba więc było rozwiązać inaczej.

Czyta się 4 minuty

Okazało się, że tuż przed odkryciem zwłok, w górskiej dolinie doszło do trzęsienia ziemi. Ciało znaleziono zaś na rumowisku skalnym. Można więc było przypuszczać, że to właśnie nagła katastrofa wydobyła buddyjskiego mnicha na powierzchnię z głębi jakiegoś skalnego grobowca. Lecz to łatwiejsza część zagadki. Gorzej było z ustaleniem tożsamości nieboszczyka i okoliczności śmierci.

Medytacja aż do śmierci

Dopiero kilkanaście lat temu naukowcy ustalili, że mężczyzna zmarł około roku 1475. Dowiedzieli się też, że prawdopodobnie nazywał się Sangha Tenzin, żył w tybetańskim klasztorze, a po śmierci pochowany został w niedostępnej kapliczce w górach. Dlaczego wyglądał na zmumifikowanego? Odpowiedź na to pytanie okazała się szokująca. Mnicha znaleziono nie tylko w pozycji medytacyjnej, ale też z owiniętym wokół ud i szyi paskiem materiału. Ułatwiał on mężczyźnie zachowanie właściwej pozycji, ale mógł też doprowadzić do uduszenia się. To wskazywało, że mnich praktykował specyficzny rodzaj medytacji zwany Zogchen. W jej trakcie w organizmie zwalniały się procesy metaboliczne, człowiek zużywał coraz mniej tlenu, a mnich zbliżał się tak do poszukiwanego „uwolnienia się od ciała”, jak i do śmierci. 

Zamów prenumeratę cyfrową

Z ostatniej chwili!

U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?

Kolejne badania zwłok wykazały, że Tybetańczyk w chwili zgonu był poważnie niedożywiony i głodził się już od kilku miesięcy. Coraz bardziej wyglądało to na… zaplanowaną samomumifikację! Wiadomo, że w Azji zdarzało się, że konserwowano pobożnych mnichów w sposób sztuczny, wedle zaleceń zostawionych przez zmarłych przed śmiercią, a po latach wydobywano szczątki z grobu, ozdabiano i pokazywano wiernym. Samomumifikacja była jednak czymś szczególnym. Mnisi praktykowali ją jako rodzaj ofiary w czasach kryzysu, np. podczas klęski głodu. Chcieli swoim poświęceniem odwrócić bieg rzeczy. Po śmierci ich mumie stawały się dla współwyznawców rodzajem relikwii. 

Władze komunistycznych Chin wiele z takich mumii w Tybecie po prostu zniszczyły, a pozostałe spalili ponoć sami Tybetańczycy, chcąc uchronić przed zbezczeszczeniem. Ciało Sanghi Tenzina przetrwało głównie dlatego, że znajdowało się w bezpiecznym miejscu: po indyjskiej stronie granicy.

Toksyczna herbatka

Bezpieczne są też mumie buddyjskich mnichów na wschodnim krańcu Azji: w Japonii. Przetrwało ich blisko trzydzieści. Ci, którzy poddali się samomumifikacji, nazywani tam są sokushinbutsu. Czyli „Buddą w swym ciele”. Najpierw przez przynajmniej tysiąc dni mnisi morzyli, wysuszali i konserwowali swoje ciało, żyjąc na diecie złożonej z kory, korzonków, igieł z drzew, orzechów oraz toksycznej herbaty z żywicy z drzewa lakowego, zwykle używanej do zdobienia naczyń i biżuterii. Tłuszcz w organizmie się spalał, mięśnie i narządy wewnętrzne się kurczyły, a mikroby opowiadające za rozkład zwłok po śmierci – wymierały. Po pewnym czasie mnichów zamykano w podziemnym grobowcu, w którym medytowali w pozycji lotosu, a ze światem łączyła ich tylko rurka dostarczająca tlen oraz dzwonek sygnalizujący, że jeszcze żyją. Gdy dźwięki cichły, rurę usuwano.

Metodę samomumifikacji opracował ponoć tysiąc lat temu japoński artysta i mistyk Kukai. Mnisi w Japonii praktykowali ją przez wieki, a zwłaszcza w epoce Edo (1603–1868), gdy często dochodziło do wojen wewnętrznych, panował głód i świątobliwi mężowie czuli się w obowiązku „użyźniania” ziemi swoją ofiarą. Niewykluczone, że niektórzy z nich chcieli w tej formie przetrwać do prorokowanego przyjścia nowego Buddy, co miało nastąpić za miliony lub miliardy lat.

Dopiero w 1879 roku władze zakazały takich praktyk – po pierwsze niezrozumiałych dla przybyszy z Zachodu (coraz częstszych i ważniejszych w Kraju Kwitnącej Wiśni), po drugie robiących Japończykom złą prasę. Do ostatnich, nielegalnych już przypadków doszło w wieku XX. Ale nawet, gdy praktyk zakazano, sokushinbutsu są czczeni przez okolicznych mieszkańców, mumie stały się też osobliwą japońską atrakcją turystyczną. Dziś najsłynniejszym z sokushinbutsu jest Shinnyokai Shonin, mnich żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku, którego mumię można oglądać w świątyni Dainichi-Boo na górze Yudono.

Ukryta prawda

Japończycy dumni są ze swojego dziedzictwa narodowego, Chińczycy – choć niszczyli relikwie tybetańskich mnichów – potrafią zadbać o swoją przeszłość. Ostatnio upomnieli się o pochodzącą z Chin jedną z najdziwniejszych mumii świata. To mające prawie tysiąc lat ciało buddyjskiego mistrza Liuquana Zhanggonga, które odkryto… wewnątrz średniowiecznego brązowego posągu Buddy. Na tomograficznych skanach zabytku widać mumię siedzącą w pozycji lotosu. Po przebadaniu próbek naukowcy stwierdzili też, że wnętrzności zmarłego usunięto i zastąpiono je papierem pokrytym chińskimi ideogramami. Prawdopodobnie Liuquan nie poddał się więc samomumifikacji – chyba, że organy usunięto pomimo niej, po śmierci mistrza. 

Unikatowy zabytek wystawiano w Europie jako własność pewnego holenderskiego kolekcjonera, który nabył go w połowie lat dziewięćdziesiątych w Hongkongu. Tymczasem zwrotu relikwii zażądali Chińczycy. Upomnieli się o nią mieszkańcy miejscowości Yangchun i Dong Pu, którzy czcili posąg w świątyni w Yangchun jeszcze w roku 1989 (na dowód czego przedstawiono odpowiednie zdjęcia). Nie tylko obnosili posąg w procesjach, gdy zelżało już antyreligijne nastawienie władz ChRL, ale wcześniej chronili go przed zniszczeniem, gdy w Państwie Środka szalała rewolucja kulturalna. Czego jednak nie zabrał im komunizm, skradziono im – w niejasnych okolicznościach – w czasach rodzącego się kapitalizmu! 

Holenderski kolekcjoner bronił się, że nie jest paserem, lecz nabył posąg w dobrej wierze. Na dodatek, jak donosiły media, wyrażał obawy, czy relikwia trafiłaby po zwrocie do buddyjskiej świątyni, a nie do państwowego muzeum. W skomplikowaną sprawę – w której chodzi zarówno o zabytkowy posąg, jak i ludzkie szczątki – zaangażowani zostali liczni prawnicy. Jaki będzie jej finał, nie wiadomo. Tym bardziej, że kolekcjoner z Holandii wyjawił ostatnio, jakoby… nie miał już rzeczonego posągu Buddy. Cud czy krętactwo? 

Data publikacji:

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!