Za drzewa, z których zrobią nasze trumny, oby rosły jak najdłużej
i
Daniel Rycharski, zdjęcie: archiwum prywatne
Opowieści

Za drzewa, z których zrobią nasze trumny, oby rosły jak najdłużej

Mateusz Demski
Czyta się 16 minut

Daniel Rycharski, wierzący artysta i wyoutowany gej. To jego historię opowiada film Wszystkie nasze strachy, który zdobył właśnie najważniejszą w świecie polskiego filmu nagrodę – Złote Lwy. Reportaż o Danielu Rycharskim, jego historii i pozycji w świecie sztuki przygotował dla „Przekroju” Mateusz Demski.

Wieś jest mała jak bombonierka, mieszka w niej nieco ponad 100 osób. Żeby się tu dostać, trzeba jechać z Warszawy ponad 120 km w kierunku Płońska, najłatwiej samochodem, mapy sugerują, że nie dociera tu żaden transport publiczny. Nie ma kościoła, szkoły, sklepu spożywczego. Mobilny sklep do wsi przyjeżdża kilka razy w tygodniu.

Furgonetka z chlebem, margaryną i proszkiem do prania przystaje przy ulicy.

Tło – jedna wyasfaltowana droga wiodąca wzdłuż soczyście zielonych pól. Kawałek dalej polikwidowane gospodarstwa, które rozpadają się niemal niezauważalnie, gubią łaty tynku, kilka osamotnionych domów z wybrakowanym ogrodzeniem, z których nieliczne zdradzają oznaki życia. Kot goni kurę po podwórku. Na sznurkach pranie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ale jedno z podwórek urządzone jest inaczej.

W odróżnieniu od reszty tu pod domem stoją narzędzia rolnicze polakierowane na wesołe kolory. Największe wrażenie robi wysoka na dwa i pół metra piła, która niegdyś służyła do cięcia kamienia na nagrobki. Któregoś dnia mieszkający tu artysta Daniel Rycharski wytaszczył ogromną tarczę z okolicznego zakładu kamieniarskiego, po czym wymyślił, że wypiaskuje na niej cytat z ks. Józefa Tischnera i da jej nowe znaczenie.

Z przeżartego przez rdzę kawałka żelaza zrobił dzieło sztuki.

Kilka dni wcześniej poznaliśmy się z Danielem w Gdyni, gdzie film o jego życiu i działaniach artystycznych wygrał najważniejszy festiwal polskiego kina. Po nagrodzie zdarzenia nabrały tempa, świat obrócił się do góry nogami. Zdjęcia, łapanie przez dziennikarzy na chodniku, bycie na językach. Nagle naliczył w telefonie prawie 1000 zaproszeń do znajomych na Facebooku. Drugie tyle prywatnych wiadomości z całej Polski.

Film ma tytuł Wszystkie nasze strachy.

W tej chwili jesteśmy już jednak w Kurówku, niedaleko Sierpca, gdzie nie ma kościoła, szkoły ani sklepu. Daniel siedzi w niedużej kuchni u swoich dziadków w dresie. Nad jego głową wisi obrazek z podpisem „Jezu, ufam Tobie” i kalendarz z Matką Boską Fatimską.

On sam mówi, że choć biednie, jest mu tu naprawdę o niebo lepiej niż w gwarze miasta i na festiwalu. Jest spokojnie, człowiek ma przestrzeń, rzeczy łatwiej przychodzą do głowy.

Poza tym jemu w Kurówku jest dobrze.

Jak nigdzie indziej.

Remiza

Z takich pierwszych wspomnień? To Gorzewo. Pierwsze lata mieszkają tam całą rodziną, pół kilometra od centrum wsi, tam zresztą nadal jest jego ojciec, ma warsztat samochodowy. Kiedy rodzice się rozwodzą, zaczyna być bliżej z rodziną mamy w Kurówku.

Jako dziecko dość szybko identyfikuje się z tym miejscem, z wiejską wspólnotą.

– W Kurówku zawsze się wiedziało, kto, z kim, gdzie i tak dalej – wspomina Daniel. – Byłem wychowywany na kogoś, kto ma z mieszkańcami wspólne sprawy. Natomiast Gorzewo to miejsce, gdzie żyje się oddzielnie. I chociaż jedno i drugie to wieś, to mają one różne historie. Kurówko było wsią pańszczyźnianą, tam biedni chłopi zawsze tworzyli jedność. W Gorzewie mieszkała szlachta zubożała, która wokół niczego się nie gromadziła.

Mały Daniel czuje przynależność do wsi, jednak z czasem pochodzenie zaczyna go uwierać. Wstydzi się, stając przed miastowymi dziećmi: czuje się o wiele gorszy.

– Jak do rodziców przyjeżdżali znajomi z miasta z dziećmi, to zawsze miałem się za tego innego, który nie ma się czym pochwalić, bardzo mnie to prześladowało – wyznaje. – Głupio było przyznać się, że lekcje mam w remizie strażackiej. Bo na wsi szkoły nie było.

W szóstej klasie przenosi się do szkoły miejskiej w Sierpcu, gdzie działa kółko artystyczne. To wtedy talent do rysowania i malowania odkrywają u niego rodzice. Przełomem okazuje się liceum plastyczne w Płocku. Nastoletni Daniel czuje, że ma gorzej od dzieci prawników czy lekarzy, że ci z miasta są promowani przez nauczycieli. Ale jednocześnie znajduje coś dla siebie.

Prawdziwych artystów spotyka jeszcze przed maturą. Jest rok 2003, kiedy jadą z klasą zobaczyć wystawę w Warszawie. Niezwykle pociąga go królująca w stołecznych galeriach sztuka krytyczna – Kozyra, Żmijewski, Libera, Althamer. Szczególnie dużo uwagi poświęca też Agacie Bogackiej i Grupie Ładnie. Za sprawą ich dzieł ukierunkowuje się na sztukę badającą codzienną rzeczywistość, stosunki społeczne, ludzkie relacje. Od tego momentu jeszcze mocniej czuje, że musi oddalić się od Kurówka.

Daniel Rycharski przenosi się z prowincji do Krakowa, zostaje przyjęty na grafikę na Wydział Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego.

Jeszcze nie wie, że za kilka lat zatęskni za wsią.

Obca planeta

W Krakowie nadrabia braki z prowincji, leczy kompleksy.

Na pierwszym i drugim roku mieszka w akademiku ASP na Kapelance, kultowym miejscu studenckiego życia towarzyskiego. Zwykle chodzi do Bomby, Pięknego Psa, czasem zagląda do klubów gejowskich. Nie opuszcza żadnych wystaw. Poznaje na nich Maciejowskiego, Sasnala oraz pisarza Sławomira Shutego, z którym zawiązuje kolektyw artystyczny.

Razem robią wystawę opartą na wiejskich gawędach o monstrach i upiorach.

– Ludzie na wsi w różne rzeczy wierzą, myśmy opowiadali sobie o tym, co wynieśliśmy z rodzinnych domów – wyjaśnia. – Babka moja kiedyś w muszli klozetowej zobaczyła żabę. Uznała, że zmarła siostra z grobu wylazła i w takiej formie jej się objawiła. Dziadek znowuż ze dwa lata słyszał jakieś jęki i skowyt na bagnach. Nigdy nie doszedł, co to było.

Wystawa jest pierwszym projektem wiejskim w dorobku Daniela.

Na uczelni kończy licencjat. Przygotowuje serię wielkoformatowych, wykonanych kredkami portretów użytkowników portali społecznościowych, po czym odkleja się od miasta.

– Zrozumiałem, że wolę, kiedy jestem na wsi niż w mieście – dopowiada. – Straciłem wiarę, że to miejsce dla mnie, Kraków nie bardzo był też zainteresowany tym, co chciałem zaproponować. Poza tym robienie tam projektów było jak wożenie drewna do lasu.

Daniel Rycharski, zdjęcie: archiwum prywatne
Daniel Rycharski, zdjęcie: archiwum prywatne

Praca magisterska to powrót na wieś. Tytuł brzmi Kurówko 2010, co stanowi bezpośrednie nawiązanie do 2001: Odysei Kosmicznej Kubricka. Na podstawie map Marsa i Merkurego Daniel tworzy struktury 3D, na które następnie nakłada modele łazików pobrane ze strony NASA oraz wideo z Kurówka. Jak to rozumieć? „Chodzi o to, że wieś dla wielu ludzi, szczególnie tych z miasta, jest jak obca planeta”, wyjaśnia.

Za dyplom otrzymuje wyróżnienie i etat na uczelni. W tym samym czasie zaczyna pracę nad doktoratem w pracowni Zbigniewa Sałaja na Akademii Sztuk Pięknych.

Jego pierwsze słynne dzieło powstaje właśnie w ramach doktoratu. Tak właściwie jest to eksperyment na mieszkańcach Kurówka.

Zainspirowany Mariuszem Warasem i Peterem Fussem maluje we wsi murale ze zwierzętami hybrydami. Pierwsza jest „świnioryba” na chałupie dziadków, tego samego dnia zjawia się u nich pan Osicki i zaprasza, żeby i u niego jakiegoś zwierza namalować. Później następny sąsiad, i następny. W sumie powstaje ze 100 takich murali. Każdy gospodarz od Kurówka po Gozdowo chce mieć na stodole swojego „królikolisa” czy „koniożyrafę”.

Potem porównują, kto ma ładniejszy.

W tym samym czasie Daniel montuje na polu „ogród” ze szczątków maszyn rolniczych. Kolejno wymurowuje z dziadkiem murarzem przydrożną kapliczkę, która mówi „dzień dobry” głosami mieszkańców, robi też tęczową bramę upamiętniającą zniesienie pańszczyzny.

Fachowcy od sztuki zaliczają te działania do wiejskiego street artu, on sam nazywa to próbą aktywizacji i integracji społeczności, dialogiem społecznym.

Albo ciekawiej – laboratorium mierzonym w kilometrach kwadratowych.

– Robienie sztuki na wsi to coś innego niż wystawianie w galeriach – wyjaśnia. – Na wernisaże przychodzi przeważnie student z akademii albo jakiś profesor. Poza galerią czeka prosta baba i chłop, którzy spragnieni są nie tyle sztuki, ile spotykania się. Niedawno w Kurówku był przystanek, który wyznaczał centrum życia na wsi, dodawał im w życiu kolejnego małego znaczenia. Ludzie spędzali tam większość czasu, starszyzna opowiadała historie z regionu. A teraz to w zapomnienie idzie. Wszyscy tylko w chałupach, przed telewizorami.

Jako dziecko sam przychodzi na przystanek, gdzie ma parę kroków od dziadków. Słucha historii pana Żmijewskiego, pani Drożdżewskiej. Przede wszystkim pani Stusińskiej, która różni się od kobiet ze wsi. Lokalna ekscentryczka mówi głośno, że lubi seks i facetów, wzbudza tym duże emocje. Po latach Daniel wyciągnie z jej izby łóżko, postawi na dnie wysuszonego stawu w Smorzewie i przedziurawi zabytkowym, nagrobnym krzyżem.

Chce w ten sposób rozpocząć dyskusję o stanie wiejskiej wspólnoty, w tym wspólnoty wiary, która nie uznaje części niepasujących jej zdaniem członków i ich odrzuca.

Ale to potem. Zanim to zrobi, podejmuje próbę przywrócenia tradycji spotkań w Kurówku i zaciąga mieszkańców do wspólnej roboty. W symbolicznym geście wynosi na pole wzięty od ojca telewizor, który według niego jest odpowiedzialny za rozkład więzi społecznych na wsi.

Od teraz skrzynka z kineskopem będzie służyła jako strach na dziki i wróble.

Na wsi się podoba. Bo dobre znaczy użyteczne.

Razem z telewizorem wyciąga ludzi z domów. Żeby uczcić pracę miejscowego artysty, ci zaczynają schodzić się pod remizę. Przy kiełbasie z ogniska i kielichu mówią, że chętnie użyczą mu do kolejnego projektu kawałka łąki, narzędzi, czego będzie trzeba.

Daniel ma już pomysł, a cała wieś mu w tym sekunduje.

Rzecz wygląda następująco: Adam Pesta, sołtys Kurówka, siedzi na kance mleka w pozie Chrystusa Frasobliwego, figura jest ustawiona na zwyżce windzie zamocowanej na podwoziu rozrzutnika gnoju. Pomnik w założeniu ma być mobilny, wędrowny, żeby móc krążyć od wsi do wsi, od miasta do miasta i przypominać o wypartym „ja” Polaków.

A więc o chłopskich korzeniach, które ma znakomita większość naszego społeczeństwa.

Pomnik natychmiast obrasta legendą. Jeździ po całej Polsce, dokądkolwiek nie zawita, jest witany kwiatami przez rolników. Sam Daniel, przyjmowany jest z entuzjazmem, staje na podeście i mówi przez megafon, że pomnik dedykuje im – bezsilnym, marginalizowanym, wykluczonym. Wszystkim tym, na których polska kultura postawiła kreskę już dawno temu.

Na filmie Wszystkie nasze strachy wygląda to tak, że na przemówienie zakłada dres, w którym paski Adidasa zastępują paski tęczy.

W rzeczywistości dres powstanie nieco później, ale prawdą jest, że w tym czasie Daniel zaczyna mówić otwarcie o orientacji seksualnej w swojej sztuce. Po raz pierwszy spotykają się tam duchowość, wyparta chłopskość współczesnej Polski i zmagania osób LGBT z losem.

Takie rzeczy na początku nie mieszczą się ludziom mieszkającym na wsi w głowie.

Klątwa

Mówią, że tego się nie zapomina, a jednak pierwszego coming outu, takiego przed rodziną i wsią, szczerze nie pamięta.

– Jak to nie pamiętasz – nie dowierzam.

– Nie potrafię powiedzieć, jak to wyglądało, bo nie było jednego momentu, w którym to się stało – tłumaczy. – Długi czas miałem to w sobie głównie, nie na zewnątrz. Sztuka odegrała kluczową rolę, pomogła mi to powiedzieć. Kroczek po kroczku ujawniałem się w kolejnych projektach. Kurówko nie było ślepe, ludzie widzieli, co robię. Moje zdanie było takie, że jak temat stanie się widoczny w sztuce, to na wsi sami zaczną się domyślać i rozumieć.

Początkowo jego prace na ten temat wywołują napięcia, niektórych to przerasta, inni nie rozumieją w ogóle. Relacja na chwilę zostaje przerwana, ale ludzie w końcu się oswajają.

Z czasem „LGBT” stanie się popularnym zwrotem w Kurówku.

– Nie mógłbym poruszać tych tematów w Kurówku, gdybym wcześniej z mieszkańcami nie przeszedł drogi od malowania zwierząt na domach – dodaje. – Musieli zostać przygotowani do interpretowania moich wypowiedzi artystycznych.

Taki pierwszy projekt coming outu zaczyna od zbierania pasyjek po chałupach. Krzyżyki z dawnych nagrobków znajduje u mieszkańców, którzy nie wiedzą, co z nimi zrobić, więc albo porzucają je pod kapliczkami, albo sprzedają na złom. Sześćdziesiąt kilo niepotrzebnych, poczerniałych Jezusków oddaje do odlewnika. Przetapia je na tablicę, na niej napis:

„Katechizm Kościoła Katolickiego o osobach homoseksualnych:

Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji.

KKK 2358”.

Grudzień, zima. Tablica waży dobre 30 kilo. Przywozi ją pod kościół Dominikanów na warszawskiej starówce i postanawia stać tam, dopóki starczy mu sił.

Z ciężkim odlewem w dłoniach wytrzymuje 10 godzin.

Efekt?

Wierni na widok tablicy reagują różnie. Jakaś pani podchodzi i mówi, że Bóg stworzył gejów, bo Ziemia jest przeludniona i są oni nam potrzebni, żebyśmy się tak szybko nie rozmnażali. Jest też fala krytyków. Ci rzucają klątwy, ktoś grozi, że zaraz zadzwoni po kolegów i zatłuką. Najbardziej jednak dziwi go podejście zakonników, którzy każą mu sobie pójść.

– Widzi pan, pojechałem, żeby rozmawiać z nimi o braku solidarności z osobami LGBT – mówi. – Powiedziałem, że to fragment katechizmu, że mógłby na elewacji kościoła zawisnąć.

– I?

– Nie pozwolili, mimo że katechizm mówi, że jest dla nas w Kościele miejsce, że wolno nam tam być. Tyle że ludzie, którzy deklarują się jako katolicy, tradycji otwartego chrześcijaństwa i katechizmu widać nie znają. Przyjazna świątynia się nie znalazła, tablica wylądowała w prywatnej kolekcji…

– A te klątwy, nie bałeś się?

– Wcale nie, wręcz przeciwnie.

Niecały rok później w jego kierunku znowu polecą litania gróźb, klątwy, ale i słowa otuchy.

Tym razem zamiast tablicy będzie dźwigał krzyż.

W intencji pojednania i wyleczenia z nienawiści polskiego społeczeństwa.

Paciorki

Po drzewo na krzyż wyprawia się specjalnie na drugi koniec kraju, chociaż drewna we wsi ma pod dostatkiem. Niepozorna sosenka stoi pośrodku zagajnika, daleko od drogi. Zaczyna od znalezienia osoby, która trafiła na ciała. Później bierze siekierę i własnoręcznie ścina pień.

Krzyż buduje z drzewa, na którym powiesiły się dwie młode dziewczyny.

Nie wiadomo, kim dokładnie były. Wiadomo, że zabiły się przez homofobię na swojej wsi.

To jest moment, w którym zaczyna się akcja Wszystkich naszych strachów. Film pokazuje przede wszystkim, że Daniel Rycharski to nie tylko artysta, lecz także aktywista duchowy. Jest wierzącym gejem, który proponuje zrobienie drogi krzyżowej za te dziewczyny, żeby pokazać ludziom, że Chrystus i jego męka ma twarz właśnie takich osób – niechcianych, zaszczutych. Niestety, nikt nie jest na to gotowy. Najpierw odmawiają mieszkańcy Kurówka, potem łamie się fundacja „Wiara i Tęcza” działająca na rzecz chrześcijańskich osób LGBT.

Daniel Rycharski, zdjęcie: archiwum prywatne
Daniel Rycharski, zdjęcie: archiwum prywatne

W końcu jednak nie wytrzymuje i idzie tą drogą sam. Wcześniej krzyż stoi na wystawie w Zamku Ujazdowskim w Warszawie, ale Daniel czuje, że musi go stamtąd zabrać.

– I tak po prostu ściągnąłeś krzyż z wystawy i poszedłeś z nim w miasto? – pytam.

– To był impuls – opowiada. – Jak patrzyłem na krzyż w galerii, nagle do mnie dotarło, że coś jest nie tak. Bałem się, że wykorzystuję tę historię, zbijam na niej kapitał symboliczny.

Krzyż bierze na plecy i obchodzi z nim różne miejsca w stolicy. Sejm, Pałac Kultury, Grób Nieznanego Żołnierza, Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej UW, skąd wypędzają go studenci, którzy nie życzą sobie krzyża i nie chcą wysłuchać historii, jaka za nim stoi. Ostatnim przystankiem jest Pałac Prezydencki. Podobnie jak przy tablicy, wystawia się na komentarze gapiów.

– Poszedłem tam, bo chciałem, żeby krzyż, który reprezentuje tragedię smoleńską, choć na chwilę został zastąpiony krzyżem reprezentującym inny koszmar – tłumaczy. – Homofobia i zwiększająca się liczba samobójstw nastolatków też są naszą narodową tragedią.

Wkrótce po krzyżu pracuje nad wystawą religijną w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Powstają kolejne prace. Jedne w obronie osób LGBT, które nie radzą sobie z homofobią, inne ganiące Kościół za wspieranie opresji i przemocy.

Przygotowuje:

  • sutannę biskupa przeszytą na wzór strojów Ku Klux Klanu;
  • trzy różańce (w jednym paciorki zrobione z antydepresantów, w drugim i trzecim z krwi wierzącego geja zamienionej w żywicę);
  • 21 kolorowych krzyży różnych wyznań, które jak niegdyś telewizor pełnią w Kurówku funkcję strachów na dziki. Każdy obwiązany drutem kolczastym i ubraniami osób LGBT, które doświadczyły dyskryminacji.

Na ogłoszenie o ubrania, które na Facebooku zamieszcza m.in. Mariusz Szczygieł, każdego dnia odpowiada nawet kilkanaście osób. Kolorową, wzorzystą kurtkę jako jeden z pierwszych przysyła Dominik z Podkarpacia. Kiedy chłopak wyszedł w niej z domu, koledzy uznali, że jest „pedalska”, i stłukli go na kwaśne jabłko. Policja udawała, że tego nie widzi.

– Wciąż wierzysz, że te dwie Polski da się jeszcze ze sobą połączyć? – pytam.

– Wierzę – mówi zdecydowanie. – Bardzo proszę, teraz u dziadków siedzi Kazik Mariański, bohater Opieki rodzinnej, żywy przykład! To projekt, który umocnił we mnie wiarę, że za pomocą sztuki naprawdę można zmieniać rzeczywistość.

– Przywiozłeś osoby LGBT z Warszawy do rolników na wieś.

– Tak, myśmy tym projektem stworzyli taki pomost między światami, między grupami, które są w poważnych tarapatach. Pierwsze dni były zapoznawcze, potem nawiązała się relacja. Ci pierwsi opiekowali się swoimi gośćmi, karmili. Ci drudzy, którzy nigdy nie widzieli wsi, uczyli się doić krowy, kosić zboże. Na koniec przykro się było rozstawać, rolnicy mówili, że to „swoi” i że chcą na przyszłość więcej takich ludzi do siebie wziąć. Prawda, panie Kaziku?

– No prawda, dla mnie to nie ma różnicy, że ten taki, a tamten taki. Alicja to przesympatyczna dziewczyna, złego słowa nie mogę powiedzieć – odzywa się na pożegnanie pan Mariański.

– Widzi pan, to taka nasza pierwsza w Polsce strefa wolna od nienawiści – dodaje Daniel.

Śmierć wsi

Potrzebne jest jeszcze zdjęcie. Daniel idzie do pokoju za ścianą, w tle słyszę słowa babci:

– Synuś, co ty znowu robisz, ileż zdjęć ja już miałam? Boże kochany…

– Słyszy pan, babcia jęczy, że nie chce – dodaje od siebie. – Gdyby ją zapytać, co ona o tym wszystkim sądzi, to pewnie by panu powiedziała: „Czego tu nie było, co tu się nie działo…”. Nie powiem, dziadkom czasem jest ciężko, zmęczeni są, jak znowu ktoś przyjeżdża. Ale zawsze i we wszystkim pomogą. Kopią, spawają, ludzi do projektu załatwią. Babka ubrania na strachy zszywała, dziadek kapliczkę murował. Gdyby nie ich pomoc, to nic bym nie zrobił.

Wychodzimy przed dom zrobić jeszcze kilka ujęć. Pod wiatą na podwórku pracownia, jak w filmie, gdzie leży sterta pasyjek podarowanych przez miejscowych kamieniarzy.

Pięć lat temu Jezuski posłużyły jako materiał na tablicę. Teraz zawisną w pobliskim lesie.

– Figurek jest tyle, ile mieszkańców w Kurówku – wyjaśnia. – Chrystusy powiesiłem na drzewach, które w październiku mają zostać ścięte przez Lasy Państwowe. Będą ich bronić jak talizmany. Religijną ikonografię mobilizuję do obrony przyrody, przypominam też o powszechnych kiedyś starciach o las między dziedzicem majątku a okoliczną ludnością.

Projekt nazywa się: Za drzewa, z których zrobią nasze trumny, oby rosły jak najdłużej.

Na nową wystawę Daniel przygotowuje 15 prac. Tematem będzie śmierć polskiej wsi.

– Ja tę śmierć widzę w Kurówku – zauważa. – Ludzie wymierają, gospodarstwa sprzedają, jadą do miasta. Była wieś rolnicza, zostało może ze trzech rolników. Nie ma zwierząt, nie uprawia się pola. Każdego dnia na polskich wsiach znika kilka tradycyjnych gospodarstw.

Zanim ruszę do Warszawy, przejeżdżamy jeszcze przez umarłe gospodarstwo Jasia Żmijewskiego, gdzie zachował się mural „królikolisa”. Później do Sierpca.

Daniel zabiera się ze mną, chce po festiwalu odwiedzić mamę.

– A mama film widziała? – zainteresowałem się.

– Widziała, jest zadowolona, choć z początku się bała, co tam będzie, co ludzie powiedzą – wspomina. – Trochę wkurzony jestem, że w pracy koleżanki psycholożki, powiedziały, że jej tego filmu współczują. Takie małomiasteczkowe złośliwości, nie podoba mi się to…

– Właśnie, a ty nie boisz się, co w Kurówku powiedzą?

– Nie, myślę, że będzie dobry odbiór. Jeden z pierwszych pokazów zrobimy tutaj.

– A tego, że film może stać się paliwem dla polityków PiS i mediów prorządowych? No wiesz, to w końcu film o tym, że można być jednocześnie gejem i wierzyć w Boga.

– Też nie, ten film powstał dla dialogu z prawą stroną. Po Gdyni nie było afery, nie było ani słowa krytycznego. Film jest empatyczny, dialogiczny, nastawiony na coś, do czego nawet przy dzisiejszym klimacie trudno się przyczepić.

– Na co?

– Na zrozumienie.

I dodaje:

– Wierzę, że tego zrozumienia w końcu doczekamy, że się ze swoimi strachami oswoimy.


Zgodnie z zapowiedzią dystrybutora Wszystkie nasze strachy wejdą do kin 5 listopada.

Czytaj również:

Dobrosąsiedzka życzliwość duszy
i
"Chrystus błogosławiący", 1505 r., Pinacoteca Civica w Brescii, Rafael Santi; zdjęcie: domena publiczna
Żywioły

Dobrosąsiedzka życzliwość duszy

Paramahansa Jogananda

Czy Jezus i jego przykazania miłości wpasowują się w tradycję Wschodu? Jak najbardziej. Fragment komentarzy do Biblii Paramahansy Joganandy.

oto niektóry zakonnik powstał, kusząc go i mówiąc: Nauczycielu! co czyniąc, odziedziczę żywot wieczny? A on rzekł do niego: W zakonie co napisano, jako czytasz? A on odpowiadając rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga twego, ze wszystkiego serca twego, i ze wszystkiej duszy twojej, i ze wszystkiej siły twojej, i ze wszystkiej myśli twojej; a bliźniego twego, jako samego siebie. I rzekł mu: Dobrześ odpowiedział; to czyń, a będziesz żył (Łk 10:25–28).

Czytaj dalej