Włóczykij na kwarantannie #6
i
ilustracja: Igor Kubik
Doznania

Włóczykij na kwarantannie #6

Grzegorz Uzdański
Czyta się 1 minutę

Wziąłem z półki książkę Hobbit, czyli tam i z powrotem niejakiego Tolkiena. Nie pamiętam, kto mi ją kiedyś podarował. Może Mimbla. Mam ją już sporo lat, a jakoś nigdy do niej nie zajrzałem. Dziś rano, odkurzając półkę, zobaczyłem jej tytuł i on mnie przyciągnął. „Tam i z powrotem” – czyżby książka była o jakiejś wędrówce? 

Sympatyczny ten Bilbo. Przypomina mi trochę Ryjka (choć bez chciwości).

Tylu gości naraz, no, no. Jak w Domu Muminków czasami. Tylko krasnoludy więcej jedzą.

Gandalf wie, co dobre – podróżować, fajkę zapalić. Tylko na harmonijce nie gra.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Przerwałem czytanie zagadek z Gollumem. Za duże nerwy.

Uff! Jak dobrze, że orły ich uratowały!

Smaug robi wrażenie. Ciekawe, czy dałby radę spalić Bukę, czy też Buka zamroziłaby jego ogień? Na dwoje babka wróżyła.

Thorinie, Thorinie, po co to szaleństwo?

No i po wszystkim. Przeczytałem ostatnią stronę, podniosłem głowę znad książki i zobaczyłem, że za oknem już ciemno.

Zastanawia mnie jedna rzecz – w książkach tego typu zawsze do podróży dodają różne mrożące krew w żyłach przygody. Jakby nie wierzyli, że sama wędrówka wystarczy. A przecież wystarczy. Tak czy owak – czytało się świetnie. No i te ilustracje – naprawdę znakomite!

Pora spać. Ciekawe, czy przyśni mi się coś z Hobbita. Oby nie pająki.

 

Czytaj również:

Włóczykij na kwarantannie #4
i
ilustracja: Igor Kubik
Doznania

Włóczykij na kwarantannie #4

Grzegorz Uzdański

Kiedy rano zakładałem swój ulubiony zielony kaftanik, zauważyłem, że uciska mnie w okolicy brzucha. No tak. Nie wędruję, nie ruszam się z domu, nic dziwnego, że utyłem. Pierwszy raz w życiu, nie licząc oczywiście czasu od niemowlęctwa do dorosłości, kiedy rosłem.  Ale to nawet chyba nie liczy się jako tycie.

Powinienem poćwiczyć. Sęk w tym, że jedyne ćwiczenie, jakie lubię, to forsowny marsz, a jedyny marsz, jaki lubię, to marsz przez dziką przyrodę. Bez zmiennych krajobrazów, z tą samą niewzruszoną ścianą przed oczami marsz jest nudny. Próbowałem tego piątego dnia kwarantanny. Żadna przyjemność. Jakby wyjąć rybę ze strumienia i kazać jej pływać w cebrzyku. Oczywiście będzie pływała, bo co ma robić. Ale lepiej nie pytaj, czy jest szczęśliwa. 

Czytaj dalej