Po Nowych Horyzontach nie mogę znaleźć sobie miejsca. Chciałbym zamieszkać w filmie „Lato” (pisałem o nim w poprzedniej relacji), ale Leningrad już nie istnieje i wcale nie był taki sympatyczny.
To dlatego, że „kino kłamie”. To połowa cytatu z Godarda, przypomnianego w filmie John McEnroe – mistrz doskonałości. Druga połowa brzmi: sport nie kłamie nigdy. I też jest bliska fałszu. W innej chwili Godard mówił przecież o tym, że kino to prawda „24 klatki na sekundę”. W dokumencie wybrano cytat, który zestawia kłamstwo filmu z prawdą sportu, bo bohaterem opowieści jest tenisista kojarzony przez większość kibiców z łamaniem rakiet i statusem bad boya z kortów. Julien Faraut pokazał, z grand finale w postaci meczu McEnroe–Lendl o zwycięstwo w turnieju na kortach Rolanda Garrosa w 1984 r., że ten rodzaj zachowania skrywał wrażliwą jednostkę obciążoną nie tylko talentem, ale i zamiłowaniem do perfekcji. Czy dążenie do mistrzostwa musi oznaczać pożegnanie z normalnością i szczęściem? Esej francuskiego twórcy o związkach sportu i sztuki stanowił na Nowych Horyzontach znakomite dopełnienie jednej z tutejszych światowych premier. To niewiarygodne, że Córka trenera odpadła w kwalifikacjach do Gdyni. Mówi nam to wiele o sędziach, którzy dokonali tego wyboru. I niewiele oddaje sprawiedliwości talentom twórców gorzkiej komedii ulepionej z doświadczeń zdobytych na mączce prowincjonalnych kortów.
„Wimbledon jest po drugiej stronie” – to szyderczy napis na odrapanej ściance z filmu Łukasza Grzegorzka. W dialogach jeszcze więcej takich asów