Śmierć poety
i
ilustracja: Kazimierz Wiśniak
Opowieści

Śmierć poety

Alberto Vanasco
Czyta się 6 minut

Przenieśmy się w przyszłość. Myślicie czasem o chwili swojej śmierci? Zastanawialiście się, co po sobie zostawicie na tym świecie?

Urzędnik Działu Poezji wcisnął klawisz środkowej tablicy i prawie natychmiast w przegrodzie informacyjnej pojawiła się fiszka.

– Proszę, jest – powiedział urzędnik ­i, chwyciwszy kartonik, wyciągnął lewą rękę w kierunku Dorvsa. W prawej trzymał filiżankę z kawą.

Dorvs wziął karteczkę i spojrzał.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Nic nie rozumiem – powiedział.

– To oczywiste. Ale sprawa jest prosta. Proszę spojrzeć: każdy punkt oznacza literę, dwa punkty – cyfrę.

– I ja muszę to odczytać?

– Nie, ależ skąd. Myślałem, że może chciałby pan się czegoś nauczyć, dlatego panu tłumaczę.

– Wolałbym dowiedzieć się czegoś w mojej sprawie. Czy mógłby pan mnie poinformować?

– Tak – odpowiedział urzędnik ­i, przybierając uroczysty wyraz twarzy, odstawił pustą filiżankę. – Oczywiście.

Poświęcił trzy sekundy na przestudiowanie perforacji.

– No! Miał pan szczęście! – wykrzyknął z entuzjazmem. – Pana książka została przyjęta. Odpowiada jej numer A 125 432 bis z dzisiejszą datą.

– Co to znaczy? Czy znajdują się tam wszystkie książki, jakie przedstawiono w ciągu roku?

– Nie. Tylko te, które zostały sprawdzone dzisiaj. Ale pana książka należy do nielicznych, które przeszły próbę. Tylko dwadzieścia trzy spełniły warunki. A pana zajmuje pierwsze miejsce.

– Dziękuję. To pomyślna wiadomość dla mnie, czy tak?

– Spodziewam się. I dla nas także. Jest to bowiem w naszej oficynie wydawniczej pierwsza od ponad dziesięciu lat zaakceptowana książka.

– Dokąd teraz powinienem się udać?

– Do biblioteki. Tam panu udzielą informacji.

– Czy… zostanie opublikowana?

– Tak. Już zajmą się tym inni.

– Dziękuję.

– Z pewnością otrzyma pan stypendium. Rok na podróże, dokąd pan tylko zechce.

– Bardzo dobrze by mi to zrobiło. Do widzenia.

– Muszę odnotować czas pana pobytu tutaj. Przypominam, że powinien się pan pospieszyć. Proszę nie wychodzić pieszo.

– Jednak się przespaceruję. Nie zależy mi.

Urzędnik zaznaczył czas i Dorvs wyszedł na esplanadę. Miał nie więcej jak dwie godziny na załatwienie tej sprawy, jednak był zdecydowany pójść do biblioteki na własnych nogach. Chciał sobie wszystko przemyśleć. Dlatego z własnej woli wybrał stacjonarny chodnik, omijając ruchomy.

Był dumny. Wreszcie jego książka została zaakceptowana. To dzieło było już jego trzecią próbą. Dwadzieścia lat temu nie udało mu się z pierwszą pracą literacką. A potem należało czekać, zgodnie z przepisami, dziesięć lat na następną próbę. A z trzecią powiodło mu się. Był już pisarzem. Komputery zarejestrowały wszystkie jego słowa, poddały badaniom treść i spośród tysięcy innych wybrały jego dzieło. Przez te lata musiał intensywnie pracować, aby je napisać. Poświęcił nocne godziny i wszystkie godziny tygodniowe przeznaczone na odpoczynek. Ponadto była to jego ostatnia szansa. Gdyby ta próba mu się nie powiodła, nie mógłby już nigdy poświęcić się literaturze – nie byłoby sposobu znaleźć usprawiedliwienia dla tych godzin, jakie przeznaczyłby do pisania. Ale teraz był już pisarzem. Doszedł do Mallú, skręcił na aleję Olivar, a potem na ulicę Néccico.

Kiedy znalazł się w bibliotece, strzałka zawiodła go do Działu Publikacji. Siedziała tam tylko jedna urzędniczka; zajmowała miejsce pomiędzy maszynami ZZT i reperowała zegarek. Wcześniej rozebrała go na części, a teraz ostrożnie i dokładnie składała z powrotem.

– To pani też skończyła jeden z tych kursów? – zapytał Dorvs.

– Tak, musiałam. To wielka sprawa. Pozwala mi spędzić dzień.

Dorvs wyciągnął swoją karteczkę.

– Moja książka została zaakceptowana – powiedział. – Czy pani może mi udzielić informacji?

Urzędniczka wzięła fiszkę i spojrzała zawodowym wzrokiem na perforację.

– A 125 432 bis – powiedziała.

– Tak jest – potwierdził Dorvs nie bez uczucia dumy.

– Niesłychane! – zawołała. – Każdego dnia pisze się mniej. Jeszcze przed rokiem nie schodziliśmy poniżej miliona. Ludzie stracili ochotę.

– Z każdym dniem jest coraz trudniej.

– Pewnie dlatego. Pana nazwisko brzmi Dorvs.

– Tak.

– Bardzo dobrze. Zapiszę. Może pan już zabrać fiszkę. Jutro będzie zarejestrowane, a przed końcem tygodnia otrzyma pan pokwitowanie.

Włożyła karteczkę w otwór automatu i włączyła pamięć.

– Czy to już wszystko?

– Jasne. Być może otrzyma pan bilet na podróż i stypendium. Jest pan numerem pierwszym. Należy się panu.

– A moje oryginały?

– Pana oryginał mamy tutaj. Jest to zdanie wybrane do archiwum: „Sepia – to kiść rozwścieczonego w kopalni metanu”.

– Przecież to tylko jeden wers…

– Tak. Jeden wers.

– A reszta? Zaprezentowałem pięćdziesiąt poematów o łącznej liczbie trzech tysięcy linijek.

– Cały materiał został sprawdzony przez komputer. Inne zdania też były zarejestrowane. Maszyna informuje, kiedy i przez kogo został napisany dany utwór, a następnie oddaje to, co jest oryginalne. Pana książka została zaakceptowana, ponieważ zawierała to jedno, dotąd nie wydane, zdanie. Teraz włączamy je do głównego archiwum wraz z pana nazwiskiem i pana danymi.

– I nie opublikujecie go?

– Ależ tak. Oczywiście. Każdego roku wydaje się listy utworów, jakieś dwadzieścia tysięcy w jednej. Pana utwór wraz z nazwiskiem i tak dalej ukaże się mniej więcej w ciągu trzech lat. Zawiadomimy pana. Proszę nie zapomnieć przeczytać go. Gratuluję panu.

– Dziękuję. Czy mógłbym przepisać ten wers?

– Proszę bardzo. Już dyktuję, ­bo widzę, że zostaje panu bardzo niewiele czasu: „Sepia – to kiść rozwścieczonego w kopalni metanu”.

Dorvs zapisał siedem wyrazów w swoim notatniku i wrócił do pracy. Minęło właśnie dokładnie dwie godziny, jakimi dysponował, aby załatwić tę sprawę.

Jako pisarz wykonał swoje zadanie. Jego wers został włączony w ogromną pamięć mózgu elektronicznego, który zawierał wszystko, co dotychczas wymyślił i stworzył człowiek. Gdzieś pozostały na zawsze słowa Dorvsa, będące częścią zdobyczy kultury, która w odwiecznej walce z naturą zdołała wydrzeć jej owo misterium.

Dorvs przyjął stypendium, udał się w podróż, poznał rozliczne obce nieba, po czym wrócił i poszedł do pracy. Trzy lata później otrzymał arkusz z wykazami publikacji i tekstami, gdzie widniała jego linijka oraz numer. Nie dodano nic więcej. Zaprezentował jeszcze kilka książek. Zaprezentował jeszcze wiele wierszy, ale żadnego nie zaakceptowała nieubłagana pamięć uniwersalnego komputera. Nic więcej się nie wydarzyło. Oprócz tego, co przytrafiło mu się w ostatnim dniu jego życia.

Kiedy był śmiertelnie chory, w wiele lat później, jakiś młody człowiek zapragnął rozmawiać z poetą Dorvsem. Znał jego wers, przeczytał go w rejestrze upowszechniającym poezję i jedynym celem jego życia było poznać wielkiego twórcę. Poproszono go do pokoju, w którym konał Dorvs i młodzieniec wyjaśnił mu cel swojej wizyty. Otóż chciał złożyć hołd staremu mistrzowi, który pozostawił tak nadzwyczajny wers. Dorvs uśmiechnął się i pomyślał, że oto okazało się, że jego życie było coś warte. Wyciągnął starą komputerową fiszkę, na której znajdowało się jego dzieło, i podał ją młodemu wielbicielowi literatury jako swój poetycki testament. Jego gość spojrzał na kartonik.

– Przepraszam. To jest A 125 432 bis – powiedział.

– Oczywiście. Dlaczego pan pyta? – odezwał się Dorvs, dobywając ostatnich sił.

– Ja szukam autora A 125 433 bis – wyjaśnił wielbiciel. – Pewnie urzędniczka z Departamentu Informacji popełniła błąd.

Ale Dorvs już go nie słyszał. Młodzieniec przywołał rodzinę zmarłego i po chwili wyszedł z fiszką w ręce. Złożył ją na pół. Przechodząc przez plac, wrzucił do pierwszego napotkanego pochłaniacza.


Tekst pochodzi z numeru 2175/1987 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Przyjaciele
i
ilustracja: Andrzej Klimowski
Doznania

Przyjaciele

Lucia Berlin

Napisała 77 opowiadań, które przyniosły jej sławę dopiero po śmierci. Lucia Berlin, uczennica Czechowa, uważna na szczegół, mistrzyni dystansu. No i te zakończenia. Rzucone jakby mimochodem, na pozór nic nie tłumaczą, nie stawiają kropek. Czasem wręcz się uryw… Ale nie w tym pięknym opowiadaniu, które wybraliśmy dla Państwa.

Loretta poznała Annę i Sama w dniu, w którym uratowała Samowi życie.

Czytaj dalej