Powiedział, że pierwszy raz przypłynął tutaj prawie 40 lat temu i odtąd wie, że to jego miejsce na Ziemi. Powiedział też, że coś jest na rzeczy z tymi rejonami polarnymi, bo siedzą w człowieku. A potem wyjechał i już się tego lata nie spotkaliśmy. (I. Wiśniewska, Białe. Zimna wyspa Spitsbergen).
Dekadę temu Ilona Wiśniewska, wtedy jeszcze nieznana nikomu polonistka, postanawia wyruszyć z rodzinnego Prószkowa (podopolskiej wsi) na Spitsbergen – najdalszą północ Norwegii. Białe i zimne ma być remedium na kryzys ducha i ciała, na nieudany związek i ciągłe chorowanie w polskim klimacie przejściowym. Pierwsze spotkanie z ziemią w 61% pokrytą lodem okazuje się trudniejsze, niż się wcześniej zdawało. Dla podróżującej z odległego środka Europy nic tutaj nie ma swojego odpowiednika – ani w myśli, ani w języku. Brakuje klucza, według którego można by się dopasować do czegokolwiek, zarówno wtedy, po raz pierwszy w Longyearbyen, w najdalej wysuniętym na północ mieście świata, jak i później, w każdej z kolejnych podróży Wiśniewskiej do innych zimnych zakątków globu, jak Finnmark i Grenlandia.
Biała kartka krajobrazu
„Ten świat jest bańką” – mówi Ilonie Wiśniewskiej nowo poznana na Spitsbergenie Marcela (Meksykanka); do tego bańką lodowatą, której nie da się przebić (rozbić) żadnym słowem,