Polowanie w oceanie
Opowieści

Polowanie w oceanie

Georges Blond
Czyta się 10 minut

Będzie to opowieść o walce pewnego wielkiego ssaka z pewnym głowonogiem. Może niezupełnie z tym głowonogiem, co na rysunku Daniela Mroza, ale w końcu „Przekrój” zawsze był kreatywny.

Kaszalot płynął teraz na głębokości siedmiuset do tysiąca metrów. Osiągnął świat ledwie dla nas wyobrażalny, równie obcy człowiekowi, jak najdalsze planety. Płynął wzdłuż grzebieni skalnych wznoszących sią z dna morskiego, przekraczał przełęcze, zanurzał sią w głębokie doliny, których kontury odgadywał nie widząc ich. Od czasu do czasu, niby gwiazdy wynurzające się nagle z czarnej pustki, gdzie nie istnieje nasze słońce, zapalały się świecące ryby. Błysk, smuga, a potem już nic, tylko absolutna ciemność, której samo wyobrażenie przytłacza.

Za zakrętem skalnej ściany kaszalot znieruchomiał: odkrył ośmiornicę. 

Dziesięciornice i ośmiornice poruszają się w morzu wyrzucając wstecz strumień wody, na analogicznej zasadzie, na jakiej poruszają się w powietrzu odrzutowce, albo posuwają się po dnie wielkimi krokami macek.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kaszalotowi często udawało się zaskoczyć je, gdy przechadzały się tak, niby wielkie zjawy, i wiedział, że jego najlepszą szansą było rzucić się na wroga nie zostawiając mu czasu na zorientowanie się w sytuacji. Ta elementarna taktyka nigdzie nie jest tak konieczna, jak w głębinach oceanu.

Kaszalot nie widział ośmiornicy, lecz wiedział, gdzie i w jakiej odległości się znajduje. Gdyby nie umiał tego oceniać, dawno umarłby z głodu. Znieruchomiał, aby z możliwie największą precyzją zanotować fale wysyłane przez poruszające się zwierzę, a samemu spowodować jak najmniejsze wibracje. Czuł, że ośmiornica się zbliża. Mimo zaburzeń, spowodowanych przez okoliczne ryby, odczuł to zbliżanie się tak dokładnie, jak my słyszymy kroki. [Kaszaloty wykrywają swoją zdobycz dzięki echolokacji – przyp. M.G.]

Sądząc po sile fal, ośmiornica musiała być ładnych rozmiarów. Kaszalot skoncentrował się cały, jak czynią to drapieżne zwierzęta gotujące się do skoku. Jego wielkie serce biło mocno. 

Fale osłabły, a potem nagle ustały. Kaszalot zrozumiał, że ośmiornica także zastopowała. Może coś odgadła? Może odkryła ogromną masę kaszalota, która musiała inaczej odbijać fale dźwiękowe. Jedyne, co mógł zrobić, to czekać jak najuważniej słuchając. Głębiny pełne są takich zamarłych oczekiwań, łapczywych lub niespokojnych. Kaszalot wiedział, że jego zapas tlenu pozwala mu jeszcze na ponad półgodzinne zanurzenie. Polowanie nie było wykluczone.

Nagle w nieprzejrzystej czerni wręcz wybuchł świetlny obłok. Na mgnienie oka poprzez migoczący plankton kaszalot dostrzegł wyraźnie ośmiornicę. Potworny głowonóg był zaledwie o kilka sążni. Jego ciało wisiało pionowo w wodzie z mackami wyciągniętymi poziomo w przód, a przed mackami, już pomiędzy nimi, szamotała się wielka ryba. To ośmiornica wypuściła obłok światła. Stworzenia te, które w przejrzystej wodzie rozlewają ciemną, atramentową ciecz, w ciemnościach wydzielają ciecz silnie lśniącą, aby zaskoczyć lub spłoszyć łup.

Całą siłą ogromnej muskulatury kaszalot rzucił się naprzód. Jego ogon uderzył w wodę o ciśnieniu osiemdziesięciu atmosfer. Za późno! Ośmiornica dostrzegła ten pierwszy ruch albo może także rozpoznała przeciwnika w błysku. Porzuciła rybę i przyjęła pozycję obronną: przodem do kaszalota z wyciągniętymi mackami. Kaszalot rzucił się na nią z otwartą paszczą. Chybił.

Jeśli widzieliście boksera w akcji, broniącego się i uchylającego przed atakującym przeciwnikiem, a równocześnie nękającego przeciwnika lewymi prostymi, to widzicie głowonoga przed kaszalotem. Z tą różnicą, że głowonóg ma rodzaj pazurów, a gatunek Onychoteuthis [to nazwa całego rodzaju, zawierającego szereg gatunków – przyp. M.G.] posiada dziesięć ramion osiągających do sześciu metrów długości. [Nie jest to więc ośmiornica, ale kałamarnica. Ośmiornice mają osiem odnóży, kałamarnice – osiem plus dwie długie chwytne – przyp. M.G.] Porusza się do tyłu, wypychając strumień wody, a w bok płynie, poruszając płaszczem otaczającym tułów.

Kaszalot często spotykał ośmiornice, które natychmiast po rozpoczęciu walki zadowalały się ucieczką w tył, możliwie jak najszybszą pompując wodę, niby pożarniczy miotacz. Ta nie odmówiła walki. Atakowała i uchylała się, nie oddalając się jednak. Kaszalot, który uderzywszy silnie ogonem, teraz znowu znieruchomiał, wiedział, że ośmiornica jest tuż przed nim i odgadł grożący mu ruch macek. Uniknąć macek i ugryźć ciało – oto co należało zrobić. Nie było to łatwe. Woda lśniła wokół obu przeciwników.

Kaszalot rzucił się o 45° w prawo, a zaraz potem w lewo. Była szybsza. Kaszalot poczuł tarcie macek na ogonie. Uniknął ciosu, unosząc ciało wzdłuż skalistej ściany. Ale przecież chodziło o to, by zwyciężyć i pożreć. Odwracając się, dostrzegł, że ośmiornica kołysząc mackami, wciąż trwała na stanowisku. Wielkie oślizłe ciało, giętkie jak draperia, posuwało się wolno, ustawione pionowo wobec linii macek. Przeciwnicy raz jeszcze stanęli twarzą w twarz. Walka potoczyła się znowu.

Waga piórkowa naprzeciw wagi ciężkiej – oto czym w istocie był ten pojedynek. Uniki, poślizg. To wyżej, to niżej. Czasem bardzo szybko ośmiornica przesuwała się łukiem i przez ułamek sekundy kaszalot widział tuż obok siebie okropną maskę z okrągłymi oczami pod wąziutką powieką. Za każdym razem jego głowę i plecy przeorywały macki. Kaszalot robił wszystko, aby ich uniknąć, bo wiedział, jak bardzo trudna może stać się walka z chwilą, gdy ośmiornicy uda się umocować jedną z nich. Macki Onychoteuthisa mają jeden lub dwa rzędy przyssawek otoczonych rogowymi haczykami. Łeb kaszalota pełen był blizn po ranach zrobionych tymi rzemieniami.

Walka trwała. Kaszalot starał się forsować, lecz ośmiornica atakowała i uchylała się, próbując zaczepić pierwszą mackę. Wielkiego kaszalota dopingował głód, który wzmagała bliskość łupu. Nie tracił jednak kontroli ruchów. Doświadczenie zdobyte podczas licznych spotkań utrwaliło się w szybkie i precyzyjne refleksy. Wiedział przecież, że czas pracuje przeciwko niemu. Ogromna energia mięśniowa, którą wydatkował, zużywała tlen, ośmiornica zaś przyswajała go w miarę omywania skrzeli wodą tłoczoną do worka płucnego. Nie mógł więc liczyć na zmęczenie przeciwnika. A gdyby ośmiornica zdecydowała się nagle uciec, wcale nie był pewny, czy ją dogoni.

Jasność wywołana lśniącym bryzgiem ośmiornicy nagle przygasła.
Kaszalot rzucił się raz jeszcze. Jeszcze raz poczuł na głowie uderzenie bicza macki, ale tym razem macka zaczepiła się. Jeden z dwóch przeciwników musiał zginąć.

Dla kaszalota jedyna możliwa taktyka polegała na dalszym atakowaniu. Za wszelką cenę trzeba było dosięgnąć i rozetrzeć głowę ośmiornicy, zanim uda jej się umocować inne macki. Ale widocznie okropne zwierzę przewidziało taką taktykę i broniło się odpowiednio. Cztery macki z wielką siłą falowały w tyle, pomagając ciału utrzymać się poza zasięgiem zębów kaszalota, podczas gdy pozostałe chłostały jego głowę, próbując się zaczepić. Kaszalot z wściekłością bił ogonem, który pchał go w przód i potrząsał równocześnie otwartą paszczą w stronę ośmiornicy. Teraz już dwie macki uczepiły się jego łba i czuł, że rogowe przyssawki zagłębiają się w ciało jak świdry. Na czole czuł prąd wody, który utrzymywał jeszcze ciało ośmiornicy na odległość. Należało za wszelką cenę zwyciężyć to ciśnienie.

Dokładnie w chwili, gdy poczuł zaczepienie trzeciej macki, kaszalotowi udało się ugryźć z boku oślizłe, giętkie ciało. Czwarta i piąta macka wryła się w niego.

Kaszalot trzymał między szczękami dobry metr ciała ośmiornicy. Ale macki – poczuł jeszcze jedną – otaczały mu głowę niby kaganiec. Jedna zatykała mu oko, inna wkręcała się w nozdrze. Kaszalot zrozumiał, że ryzykuje uduszenie, jeśli natychmiast nie podejmie decyzji. Na ułamek sekundy rozluźnił szczęki, rzucając się w przód i usiłując ugryźć głowę. Nie sięgnął czaszki [kałamarnice nie mają czaszki, to mięczaki – przyp. M.G.], lecz chwycił wierzch głowy i policzek, łapiąc równocześnie worek. Chwyt był dobry.

Kaszalot czuł worek ośmiornicy pomiędzy szczękami, czuł na wardze bulgotanie wody, którą ośmiornica na próżno usiłowała jeszcze wyrzucić. Napięcie macek zwiększyło się rozpaczliwie, przeszkadzając wielkiemu kaszalotowi i sprawiając mu ból. Ale utrzymując i zwiększając ucisk, ośmiornica pracowała już na własne uduszenie, ponieważ otwór, który pozwalał jej omywać skrzela, znajdował się w paszczy kaszalota.

W głębinach ciemność stała się na powrót zupełna. Kaszalot miał pysk pełen ciała ośmiornicy. Ściskał to ciało szczękami z dziką radością, kosztując sok jeszcze żywego przeciwnika. Jeszcze żywego. Kaszalot czuł jednak, że ośmiornica słabnie. Worek, który trzepotał się jeszcze, nagle przestał się nadymać.

Kaszalot postanowił kończyć. Choć tak wielka i łykowata, ośmiornica nie mogła już zdziałać nic skutecznego. Otworzył paszczę i ugryzł ją w głowę. Za jednym zamachem wciągnął dwoje oczu i łeb. Tym razem rozcierał trzymane w paszczy ciało i zjadał je. Ciśnienie macek zmalało. Odpadły.

Kaszalot syty wypływa na powierzchnię. Jego skóra w kilku miejscach rozcięta jest ramionami przeciwnika, ale to nie ma znaczenia. Za kilka dni rany zagoją się, a wszystkie ośmiornice nie będą takie wielkie ani takie łykowate jak ta, którą właśnie zwyciężył i pożarł. Zresztą kaszalot nie martwił się zbytnio o przyszłość: kiedy żołądek miał pełny, wszystko było w porządku.

A będzie jeszcze lepiej, wręcz znakomicie, kiedy już na powierzchni, wielki kaszalot wyrzuci z płuc zużyte powietrze i wciągnie czyste. Kaszalot wypływa z szybkością, której człowiekowi nie udało się nigdy zmierzyć, ale która odpowiada jego organizmowi. Już tylko sześćset metrów, pięćset, czterysta. Pojawiają się fioletowe promienie, potem niebieskie.

Kaszalot wznosi się w ciemnobłękitnej wodzie, która staje się coraz jaśniejsza, zmienia barwę na zieloną. Ponad nim odgadnąć już można lśniący pułap, pod którym żyją ptaki i wszystkie istoty, które Bóg stworzył po rybach [hmm – przyp. M.G.]. Zimny i ponury świat głębokości znika z myśli kaszalota i oto on, podróżnik, co nie ma sobie równego, ssak, posiadający płuca, powraca ku świetlistej powierzchni, którą jego bracia ssaki opuścić mogą zaledwie na chwilę.

Pułap staje się coraz jaśniejszy, przepuszczalny dla wszystkich gwiazd dnia i oto w wielkim wrzeniu kaszalot przebija wodny sufit. Z uczuciem ulgi nieporównanie silną fontanną wyrzuca zepsute, cuchnące powietrze i wciąga czyste. Co za świeżość, jakie cudowne uczucie!

Przełożył z francuskiego Michał Kasprzycki (Jerzy Waldorff)
Przypisami opatrzył Mikołaj Golachowski, dr nauk przyrodniczych

Czytaj również:

Zima zła
i
zdjęcie: Jan Huber/Unsplash
Przemyślenia

Zima zła

Mirosław Bańko

W młodzieńczym wierszu Mickiewicz chwali zimę – zimę w mieście – jako czas odpowiedni na spotkania i zabawy towarzyskie.

Po dżdżystej wiośnie, skwarnym lecie i obfitej w deszcze jesieni dopiero „dobroczynna zima” ma coś dla „modnej młodzieży”. Dzisiejszy czytelnik – jeśli zapomni, jak niewiele lat liczy sobie żarówka, a choćby i lampa naftowa – może się zdziwić, że ówczesna młodzież opuszczała przyjęcie tuż po zachodzie słońca. Ciekawe, że sygnał do odejścia dawały jej boginie: była to więc młodzież nie tylko modna, ale też grzeczna i wykształcona klasycznie (sam wiersz dowodzi klasycznego wykształcenia poety).

Czytaj dalej