Podkręcane piłki
i
fragment teledysku "Trains in General", Wiktor Podgórski, Bartosz Weber, Lado ABC / Splot 2019
Przemyślenia

Podkręcane piłki

Jan Błaszczak
Czyta się 11 minut

Podczas swoich multimedialnych występów Bartosz Weber i Wiktor Podgórski starają się zanurzyć publiczność w kreacji. Niezależnie od zmysłu, na który ta oddziałuje. Z okazji premiery albumu A Collection of Tunes to Dance To o uczłowieczaniu elektroniki, łamaniu konwencji oraz zaszczepionej przez telewizję podejrzliwości z jego twórcami rozmawia Jan Błaszczak.

Jan Błaszczak: Na wstępie muszę zaznaczyć, że moja wiedza o Waszej wcześniejszej twórczości jest rozłożona dość nierównomiernie. Znam nagrania Baaby i Slalomu, widziałem koncerty Mitch & Mitch i Warszawskiej Orkiestry Rozrywkowej, ale Ciebie, Wiktorze widziałem w akcji tylko podczas koncertów Monoperkusji, kiedy odpowiadałeś za stronę wizualną występów Miłosza Pękali. Jaki jest twój background i jak poznałeś się z Bartkiem?

Wiktor Podgórski: Studiowałem grafikę na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ale muzyka zawsze była mi bardzo bliska. Przez lata grywałem amatorsko z przyjaciółmi, co sprawiło, że łatwiej tworzą mi się skojarzenia z rytmem, dźwiękiem, nastrojem. Zawodowo projektowałem multimedialne ekspozycje muzealne. Pracując z przestrzenią, musiałem zrozumieć, jak ludzie się w niej zachowują, jak odbierają pewne sygnały, które chcemy im przekazać. Widzę, że to wszystko teraz owocuje. A co do Bartka, to słusznie nawiązałeś do mojej współpracy z Miłoszem, bo poznaliśmy się właśnie podczas naszego wspólnego koncertu. To był bardzo kameralny występ w małej pracowni na Żoliborzu. Okazało się, że Bartkowi spodobało się to,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Motyw za motywem
Przemyślenia

Motyw za motywem

Jan Błaszczak

Pięć lat temu, kiedy recenzowałem pierwszą płytę Daniela Spaleniaka, pisałem, że to udany debiut w stylistyce, w której powiedziano już wszystko. W ostatnich dniach wróciłem sobie nie tylko do tamtego artykułu, ale też do płyty i swoje zdanie podtrzymuję. Od samego początku Spaleniak w zgrabny sposób interpretował nurty americany czy też alt-folku, wpuszczając w nie trochę chropowatości, niedoskonałości. Pisane przez niego melodie były raczej proste, gra niekoniecznie wirtuozerska, a historie opowiadał bardziej schowany za efektem barytonu Calvina Johnsona niż za wypieszczony falset Bon Ivera. W rezultacie Dreamers pozwalało wierzyć, że postać na okładce rzeczywiście lubuje się w leśnych eskapadach i pieśniach Appalachów, a nie tylko wygrała karnet u lokalnego barbera. Wysoko oceniałem więc twórczość Spaleniaka, ale zarazem nie sądziłem, że ona mnie kiedykolwiek zaskoczy. W końcu sam trochę się po tych lasach i górach nałaziłem.

Ta pewność sprawiła, że nie śledziłem uważnie dalszej kariery muzyka. Słyszałem jakieś pojedyncze piosenki i przeglądałem recenzje, z których wynikało, że niewiele się tu zmieniło: dużo melancholii, trochę alt-rocka i bluesa, i charakterystyczna maniera wokalisty sugerująca pewne znudzenie będące efektem ubocznym bogatych doświadczeń (vide: Bill Callahan, Nina Nastasia, Mark Lanegan…). Okazało się jednak, że Spaleniak w tym lesie z debiutanckiej płyty poczuł się na tyle dobrze, że zapotrzebowanie na jego muzykę rosło. Także na Zachodzie. I nagle stało się coś, czego prawdę mówiąc, zupełnie się nie spodziewałem. Polak zaczął dostawać propozycje, by wozić drewno do lasu. Bo jak inaczej nazwać zamówienia od amerykańskich producentów filmowych na muzykę wyrosłą z ich folkowych i bluesowych tradycji. Sekta, Ozark, Elementary, Six – kolejne produkowane w Stanach seriale wzbogacały się o tematy i piosenki pisane przez Spaleniaka. Teraz Antena Krzyku wydaje je na albumie zatytułowanym Burning Sea.

Czytaj dalej