Opowieść Plastikowej Torebki
i
Ilustracja: Tomek Kozłowski
Doznania

Opowieść Plastikowej Torebki

Joanna Rudniańska
Czyta się 6 minut

Trwa era plastikozoiczna. Lądy i morza pokrywają olbrzymie ilości plastiku. Na niewielkiej wyspie Henderson na Oceanie Spokojnym, która niegdyś tętniła życiem, Plastikowa Torebka spotyka Diament i zaczyna opowiadać mu swoją historię.

Działo się to w dalekiej przyszłości, za oceanami, lądami, eonami…

– Jest tu ktoś czy jestem sama? – spytała Plastikowa Torebka. – Ej, widzę cię. Ty tam, mówię do ciebie. Nie ma światła, a ty je odbijasz. Ty, mały. Jak to robisz?

– Jestem diamentem – odpowiedział ktoś nadspodziewanie mocnym i dźwięcznym głosem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Diamentem? Skąd tu nagle diament? Kto cię tu zgubił?

Diament nie odpowiadał.

– No, co tu robisz, błyszczący kamyku? – krzyknęła Plastikowa Torebka, wydymając się lekko, a może wydął ją lekki wiatr unoszący pył nad pustkowiem.

– Uważaj – powiedział Diament. – Nie wiem, kim jesteś, ale należy mi się trochę szacunku. Gdyby nasz świat wciąż trwał, byłbym niesłychanie cennym przedmiotem.

– Nasz świat! – powiedziała Plastikowa Torebka z pogardą. – Chyba masz na myśli świat ludzi, a ja jestem plastikową torebką. No, zawdzięczam im swoje istnienie, ale nic poza tym. Stopili trochę polietylowych granulek, żebym mogła się urodzić, ale nie pomyśleli o tym, że będę żyła wiecznie.

– Plastikowa torebka i wieczność? Zapewne nie znasz tego słynnego powiedzenia: „Diamenty są wieczne”. Ale cóż, jesteś tylko kawałkiem plastiku! – zawołał Diament, krztusząc się ze śmiechu. – Widzisz, moja droga, jesteśmy z zupełnie innych sfer. Jestem miliony razy cenniejszy od ciebie!

– Już nie jesteś, panie diamentowy. Nie ma tutaj nikogo, kto by chciał zapłacić za ciebie choć jednego bitcoina – powiedziała Plastikowa Torebka. – Ale nawet wtedy, gdy byłeś wart fortunę, ja byłam cenniejsza. Bo byłam wyjątkowa.

– Ty? To ja jestem wyjątkowy. Nie ma dwóch takich samych diamentów na świecie. A ludzie wyprodukowali miliony takich samych torebek!

– Ja byłam wyjątkowa – powtórzyła Plastikowa Torebka i pogrążyła się we wspomnieniach.

Zrobiło się cicho. A że było wciąż tak samo, nic się nie działo i nie poruszało, no, może czasem powiał wiatr, ale i to nie było pewne, nie zapadała noc ani nie nadchodził dzień, nie było ani jasno, ani ciemno, czas przestał być odczuwalny i gdy odezwał się Diament, nie wiadomo, czy upłynęło kilka minut, kilka lat czy całe stulecie.

– No dobrze, opowiedz – powiedział Diament. – Aż się rwiesz, żeby mi opowiedzieć swoją historię. Mogę posłuchać, choć to i tak nie będzie miało dla mnie znaczenia. Jestem najtwardszy na świecie. Nic mnie nie wzruszy.

Plastikowa Torebka uniosła się lekko i opadła na podłoże.

– Opowiem. Nawet gdy nie wzruszy cię moja opowieść, możesz z niej wyciągnąć jakąś naukę, jak z każdej opowieści, w której nie ma zbyt wielu kłamstw. Mnie i moje niezliczone siostry zrobiono z polietylowego granulatu. Gdy po raz pierwszy spojrzałam na świat, zobaczyłam ludzi w maskach i rękawicach i czułam jeszcze cięcie noża, który mnie oddzielił od pasa folii na obracającym się walcu. Gorącym metalem zgrzano moje boki i rączki do noszenia i nagle poczułam, jak fajnie jest istnieć w określonym, ograniczonym kształcie. Stałam się czymś, w pełni integralnym, osobnym przedmiotem. Razem z moimi czterystu dziewięćdziesięcioma dziewięcioma bliźniaczymi siostrami upakowano mnie ciasno w pudełku i zawieziono do sklepu. Leżałam na samym wierzchu i nawet nie zdążyłam się rozejrzeć, gdy powierzono mi dwie butelki burbona i znalazłam się na londyńskiej ulicy. Po raz pierwszy ujrzałam domy, samochody, neony i światła odbijające się w mokrej jezdni. Bałam się, że się rozerwę i upuszczę butelki na chodnik, ale jakoś dotarliśmy na miejsce, ja, dwie butelki burbona i człowiek w zielonej czapeczce, który nas niósł. Wjechaliśmy na dwunaste piętro, do wielkiej sali z obrazami, sztalugami i strasznym bałaganem. Człowiek w zielonej czapeczce wziął ode mnie butelkę, wypił od razu połowę i zaczął malować. Malował cały dzień, wieczór i połowę nocy. Nad ranem otworzył drugą butelkę i rozpiął mnie na sztaludze.

– Chcesz być najdroższą plastikową torebką na świecie? – zapytał i zaczął malować na mnie, co było ekscytujące. Robiłam się coraz bardziej kolorowa, z jednej strony namalował miasto, a z drugiej zwierzę z jednym rogiem. Gdy skończył, było już po południu, wyszedł na balkon, podniósł mnie wysoko i patrzył na mnie w jasnym świetle dnia, a pod nami rozpościerał się Londyn.

– To moja najlepsza praca. Zawiś­niesz w Tate, zobaczysz – powiedział do mnie i w tej chwili powiał wiatr i wyrwał mnie z jego rąk, wypełnił powietrzem i uniósł nad miasto. Porwał również zieloną czapeczkę tego człowieka i przez chwilę lecieliśmy razem: zielona czapeczka i ja. Leciałam i leciałam, aż wylądowałam na kwadratowym trawniku pod niedużym, różowym domem. To tam znalazła mnie Luiza. Dziewczynka. Objęła mnie i powiedziała, że nigdy jeszcze nie widziała tak ślicznej torebki plastikowej i że najbardziej na świecie kocha jednorożce. A mnie spodobała się Luiza. Spędziłyśmy razem dobre lata, właściwie nie rozstawałyśmy się, chodziłyśmy do szkoły, na lekcje muzyki, do biblioteki, nosiłam jej książki i zeszyty, a gdy spała, leżałam blisko niej, na krześle, i patrzyłam na nią. To dzięki Luizie zdobyłam jakie takie wykształcenie i poznałam wszystkie książki, które czytała. Ale któregoś dnia to się skończyło: nowa gosposia Luizy po prostu wyrzuciła mnie do śmieci. Zaczęłam podróżować po lądach i oceanach, unikając oczywiście tych wielkich pojemników z napisem „Plastik”, bo nie odpowiadała mi reinkarnacja – może i przyjemnie byłoby zostać nową torebką lub innym plastikowym przedmiotem, ale musiałam chronić obraz namalowany przez człowieka w zielonej czapeczce, czyli moją indywidualność. Miałam mnóstwo przygód, spędziłam nawet pół roku w brzuchu wieloryba, aż znalazłam się tu, w mekce plastiku – na tej koralowej wysepce, która stała się celem morskich pielgrzymek plastikowych przedmiotów. Była już wtedy górą plastiku i trudno było mi uwierzyć, że kiedyś rosły na niej kwiaty i drzewa, a wędrowne ptaki i żółwie znajdowały na niej schronienie. ­To właś­­­nie tutaj, na wyspie Henderson, doczekałam nadejścia ery plastikozoicznej, gdy okazało się, że my, PLASTIK, jesteśmy wszędzie – w powietrzu, wodzie i ziemi, w zwierzętach i ludziach, a nawet w ich pożywieniu. Budowaliśmy skały, wyspy i archipelagi, dość wspomnieć o Wyspach Śmieciowych, pierwszym państwie z plastiku uznanym przez ONZ. Patrzyłam na to z dumą, czując się częścią tego wspaniałego przedsięwzięcia, w którym wszyscy braliśmy udział.

Plastikowa Torebka umilkła i znów minął jakiś czas, krótki lub długi.

– A potem… – podpowiedział jej Diament.

– Sam wiesz – powiedziała Plastikowa Torebka. – Wszystko się skończyło. Nawet czas. Niby wciąż jest, ale nic się nie wydarza, zawsze jest szaro, nieruchomo i tak samo. Ciekawa jestem, czy ludzie kiedyś powrócą.

– Myślisz o tamtej dziewczynce, Luizie, wiem – powiedział Diament. – A ja myślę o moim przyjacielu, staruszku, który wylosował główną wygraną na loterii i kupił na auk­cji w Genewie niebieski diament. Czyli mnie. Oppenheimer Blue. Tak nazywam się ja, bo nazwisko mojego nabywcy nie zostało podane do wiadomości i niech tak zostanie. Najdroższy diament sprzedany na aukcji, ponad 57 milionów dolarów. Wstawiony w platynowy pierścień. On mnie naprawdę kochał. Żyliśmy skromnie, w jednopokojowym mieszkaniu w Brighton Beach. Zawsze gdy szliśmy do Tatiany, mój przyjaciel, aby mnie chronić, zakładał na lewą dłoń białą bawełnianą rękawiczkę. Dlatego bywalcy Tatiany nazywali go Biała Rękawiczka. Tylko w domu mnie nie ukrywał, patrzył na mnie i dotykał. Czytał przeze mnie gazety. Bo przez prawdziwy diament widać litery. Czytaliśmy razem. Aż któregoś dnia przewrócił się w łazience i umarł, a ja zsunąłem się z jego namydlonego palca i schowałem w szparę w podłodze. Też miałem potem różne przygody, zgubiłem platynowy pierścień, ale w pamięci chowam tylko mojego przyjaciela, Białą Rękawiczkę. Wiesz, pomyślałem sobie, że jednak jesteśmy podobni do siebie, ty i ja. Oboje przybyliśmy tu z głębin ziemi, ty z szybu naftowego, ja z kopalni diamentów. I oboje przeżyliśmy miłość. Tęsknisz za Luizą, prawda?

Plastikowa Torebka nie odpowiedziała. Ale ma dużo czasu i może kiedyś odpowie.

 

Czytaj również:

Zbiory Kory
i
kolaż: Marta Janik
Marzenia o lepszym świecie

Zbiory Kory

Magdalena Grzebałkowska

Życie przedmiotów jest dłuższe niż nasze i tak naprawdę to one po nas pozostaną. Istnieją też ludzie, którzy przedmiotom pomagają pozostać – tak jak bohaterka tego reportażu.

Najpierw będzie historia o kontenerze z Wrzeszcza, naprawdę przednia.

Czytaj dalej