„W cierpieniu bywa nam bardzo dobrze, to bardzo wygodny stan. Pogrążenie w bólu, w ciągłej żałobie oraz w wiecznej tragedii może dawać dużo przyjemności. Daniel próbuje ludzi z tego stanu wytrącić. Mówi: „Zrozum i odpuść”. To znaczy: przetraw, wybacz i pozwól temu odejść. Ma do tego narzędzia” – mówi Bartosz Bielenia o swojej roli w „Bożym ciele” Janka Komasy, polskim kandydacie do Oscara. Rozmawia Jan Pelczar
Jan Pelczar: Daniel, którego grasz w Bożym ciele, oszukuje, bo udaje duchownego, ale ma w sobie otwartość, dzięki której może czynić wokół dużo dobrego. Widzowie powtarzają: chcielibyśmy takiego księdza.
Bartosz Bielenia: Miło to słyszeć. Tak budowaliśmy tę postać. Chcieliśmy pokazać kogoś, kto szczerze, na podstawie podejrzanego u kogoś systemu wartości, buduje swoją naiwną, ale też piękną wizję świata. I dzieli się nią z innymi ludźmi. Jeśli to działa, jeśli rezonuje w widzach, jeśli sprawia radość i skłania do refleksji, to znaczy, że coś nam wyszło.
W jakim stopniu aktorstwo jest dla ciebie czymś takim jak bycie księdzem dla Daniela? Miałeś siedem, osiem lat, gdy zacząłeś pojawiać się na scenie w Białymstoku. Pierwowzór postaci, którą grasz w Bożym ciele, czyli bohater reportażu Mateusza Pacewicza, też był od dziecka zafascynowany kościołem.
Faktycznie, zacząłem