Zwierzęta jako symbole postaw to chwyt literacki stary jak świat. Były bajki Ezopa i bajki Krasickiego, w których zwierzęta oznaczały w gruncie rzeczy ludzi, to znaczy reprezentowały pewną ich jedną, wybraną cechę, a zatem w jakiś sposób reprezentowały ludzi uproszczonych, bo mówiących więcej i jaśniej. Były też zwierzęta u braci Grimm – choć uważni czytelnicy Ericha Fromma i Brunona Bettelheima wiedzą, że wilk prześladujący Czerwonego Kapturka wcale nie jest wilkiem, a męskim apetytem seksualnym. U Brzechwy dzik jest dziki, a struś jest mazgajem (bo chowa głowę w piachu). Niezwykle popularna dzisiaj Kicia Kocia także ma wszystkie cechy i odruchy ludzkie, nie zwierzęce.
We współczesnej literaturze – tej świadomej kryzysu klimatycznego – dokonuje się jednak ciekawe przekształcenie. Zwierzęta przestają służyć jako nosiciele ludzkich cech, a stają się po prostu zwierzętami, nawet kiedy myślą i mają zdolność mówienia. Wydaje mi się, że ta zmiana jest istotna, ponieważ