Na wyspie
i
"Twierdza genueńska", Konstantin F. Bogajewski, 1907 r. (domena publiczna)
Doznania

Na wyspie

Anna Wyrwik
Czyta się 6 minut

Wyspa to zawsze jest jakaś odrębność, osobność, oddzielność, jest odcięta od świata, bo nawet jeśli są mosty i promy, to przecież mogą łatwo przestać być i wtedy jest odcięta dosłownie. Jej społeczność jest skupiona na sobie, hermetyczna, bo niewyspiarze nigdy wyspiarzy nie zrozumieją, jak twierdzą wyspiarze, którzy dla niewyspiarzy zawsze będą inni, jak niewyspiarze dla nich, no, chyba że się staną wyspiarzami. Jeśli chcemy pokazać jakąś grupę w sytuacji skrajnej, gdy charaktery jej członków robią się bardziej wyraziste i wszystko, co ludzkie, widać jak na dłoni, gdy te dobre i te złe cechy, a przede wszystkim te gdzieś skryte, wychodzą na wierzch, to zamykamy tę grupę na zamku, w pociągu, hotelu albo na wyspie.

Tak zrobił ze swoimi bohaterami Maciej Piotr Prus w powieści Wyspa i inni ludzie. Głównym wątkiem fabuły jest zło, które na tytułowej wyspie się pojawiło. Jakiś dziwny zwierz czy też nie zwierz, jakiś potwór może, co to niszczy po kolei wszystkim uprawy, zło w postaci niewiadomej, a może jednak dzik, ale nikt go nie widział – albo myśli, że widział, ale nie ma pewności, że to było to. A może to duch ze starych wyspiarskich legend albo jeszcze kij wie, co to może być, bo im bardziej wchodzi w kręg plotek i niedopowiedzeń, tym bardziej jest niesłychane. Niecodzienna sytuacja uruchamia w ludziach właśnie te różne, czasem skryte cechy, i te dobre, i te złe, a może to nie sytuacja, a wyspa w nich to uruchamia…

Wyspa… to sielanka, czyli mamy życie z dala – może nie w kilometrach, ale mentalnie – od trosk świata i społecznych zobowiązań, gdzie czas na zegarach nie jest jakiś superistotny, bo wystarczy ten naturalny, mierzony dniem, nocą i porami roku. Wyspa jest jak utopia XXI w., świat bez Internetu i zasięgu telefonii komórkowej, bankomatów czy politycznych sondaży, jeden sklep, jeden samochód, jeden były wójt, jeden emerytowany policjant. Jest swego rodzaju azylem dla wszelkiej maści uciekinierów i wygnańców, ludzi, którzy musieli zwiewać przed przeszłością, którzy pragnęli wyrwać się z cywilizacji albo tych nierozumianych, co na lądzie nie potrafili się odnaleźć. Zamiast codziennie stawiać czoła wielkiemu światu, wolą skryć się w mikrospołeczności codziennych rytuałów, zebrań pod sklepem i corocznych zbiorów winogron. Ta wyspa dobra jest na czas pandemii, bo realizuje – tylko w literaturze, ale zawsze – ten właśnie pandemiczny plan ucieczki od cywilizacji, która teraz ma nam mniej do zaoferowania. W ciągu ostatnich miesięcy uciekliśmy z ulic i przestrzeni miejskich pod lockdownem do domów, w których już szlag nas trafia, więc uciekamy dalej, na działki, nad jeziora, w góry, do lasów czy coś w tym stylu i czasem nawet robimy to kosztem możliwości scrollowania Facebooka. Słychać to w rozmowach z ludźmi [„A wiesz, zaczęłam chodzić po górach”. „Byliśmy dziś na spacerze w lesie, aż (i tu liczba – przyp. A.W.) kilometrów nam krokomierz pokazał, że zrobiliśmy”. „W weekend to chyba znowu jedziemy za miasto”], czytać o tym można w mediach, które radośnie przedstawiają statystyki pokazujące, że częściej chodzimy na spacery, na tereny zielone, biegamy, jeździmy na rowerze itd. Jednak najbardziej widać to było w wakacje, gdy tłumy nie uderzały z dawną skalą w zagraniczne kompleksy hotelowe i wielkie miasta, ale np. w Mazury. Poza tym w dobie zagrożenia wirusem taka mała wyspa to jeszcze lepsza niż Nowa Zelandia czy Australia.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jednak Wyspa… to nie tylko sielanka, ale też ciekawa obserwacja psychologiczno-socjologiczna. Prus pokazuje barierę pomiędzy dwoma światami: wyspą i lądem, a także wzajemną niechęć ich mieszkańców. Wyspiarze nie chcą u siebie niewyspiarzy, boją się, że przyjadą i coś zmienią, coś zwiozą albo wezmą, coś wprowadzą, rozwalą status quo, a jest okej, jak jest – i jeden z wyspiarzy mówi np.: „Z turystami należy uważać […]. Przyjadą. Będą się wałęsać, będą mieli dużo czasu, a ludzie są wścibscy”. Tyle że niewyspiarze wcale się na wyspę nie spieszą. „Oni są prymitywni […]. To zawsze byli popaprańcy, podobno nie mają nawet telewizji” – mówi o wyspiarzach jeden z nich. Ten podział to cały nasz świat w pigułce, w kilku wypowiedziach jak na tacy, świat, w którym się szuka innego od siebie, innych od nas, szuka po to, by nazwać go/ich obcym/obcymi i skierować w ich kierunku nasze działa pogardy, krytyki, kiepskich dowcipów i co tam jeszcze mamy w zanadrzu.

A pośrodku tego podziału żyją sobie dwie indywidualności, wyspiarz Petr i niewyspiarka Zo. Są ekscentrycznymi odmieńcami nie tylko w rozumieniu tej antagonistycznej grupy, ale też rozumieniu swojej własnej. Są inni. Stoją w rozkroku pomiędzy zaletami wyspy a lądu, wadami lądu a wyspy, pomiędzy dwoma światami, które są tak blisko, a są tak inne. Tylko czy aby na pewno? „Gdyby trzeba było znaleźć jedną rzecz, która świadczyłaby o naszych czasach, to byłoby to takie plastikowe krzesło – powiedziała Zo. – Plastikowe krzesło jest wizytówką współczesnej cywilizacji: jest wszędzie, w Himalajach i na Kubie, w Tajlandii, w Moskwie, w Peru i Paryżu. Podbiło wszystkie narody i panuje niepodzielnie. – To prawda – zgodził się Petr. – Nawet na wyspie nie ma już prawie drewnianych krzeseł”. „Nawet na wyspie”…, czy zatem to jest o tym, że wyspa jest ucieczką, czy może o tym, że uciec nie ma już gdzie? Bo wszędzie jest duszno. Petr na wyspie się dusi, tak jak Zo dusi się na lądzie. Duszą się światem w ogóle bez względu na to, jaki stopień cywilizacji on prezentuje, bo przecież ludzie ze swoimi spapranymi charakterami są wszędzie. Wszędzie szukają innego i niezależnie od tego, czy się żyje na wyspie, czy na lądzie, istnieją „inni ludzie”.

Maciej Piotr Prus daje nam swą Wyspą… spore pole do popisu. Wydaje mi się, że nawet jeśli dostajemy od autora na całe tajemnicze zło, co się na wyspie wyprawia, jakąś odpowiedź, to nie ma to znaczenia, bo jest ono po to, byśmy zabawiali się w kolejne jego interpretacje, byśmy siedli wieczorem z innymi czytelnikami do stołu z winem, i wymieniali się kolejnymi pomysłami na odczytanie metafory. Wszystkie one, albo większość, będą pewnie banalne i takie bardzo współczesne, będą zahaczać o psychologię i oczywiście o pandemię, o globalizm, konsumpcjonizm i najbardziej modne współczesne teorie społeczne. A przecież rozwiązanie pewnie jest proste. Tak mi się to skojarzyło z opowiadaniem Julia Cortázara Zajęty dom, w którym tłumy czytelników doszukiwały się wielowarstwowych znaczeń społecznych, artystycznych, filozoficznych, oczywiście politycznych, a ono okazało się po prostu snem pisarza. Bęc! Ale nawet te banalne interpretacje i pomysły przydadzą się nam w próbie zrozumienia świata, a przede wszystkim ludzi i też tych innych. Mam nadzieję, bo pewnie taki banał tutaj popełniam.

Historia opisana w powieści jest ponoć prawdziwa i ponoć usłyszał ją na jednej z dalmackich wysp Robert Makłowicz, a potem ją autorowi opowiedział, jak sam twierdzi w wypowiedzi na okładce książki. Ale to chyba nie ma większego znaczenia, tylko to, że powstała dobra powieść z ciekawą fabułą pełną bohaterów, z których chyba żaden nie jest pierwszoplanowy, a wszyscy są drugoplanowi bardziej lub mniej i wszyscy świetnie zarysowani, wymieniający między sobą sprawnie spisane z naszej codzienności językowej dialogi. Różnorodni i charakterystyczni dziwacy (w tym pozytywnym ujęciu tego słowa, bo tylko takie znam, choć wiem, że gdzieś tam krążą jego negatywne definicje). Gdy czytałam o Bojanie, o którym: „Nikt nie wiedział, ile […] ma lat, ale odkąd wszyscy pamiętali, […] zawsze był stary”, jak jedzie na swoim osiołku, o tym, jak Marta rodzi, o kolejnych butelkach wina i rakii wypijanych podczas sąsiedzkich spotkań i powrotach do domów po omacku w stylu: „Szedł, zataczając się, wpadał w krzaki, w kopce kamieni, wstawał, znowu szedł. Stwierdził nawet, że zgubił drogę, ale po chwili o tym zapomniał”, to myślałam sobie, że tę powieść powinien nakręcić Emir Kusturica i wiem, że byłby to świetny film.

Czytaj również:

10 książek (dla) dziwaków
i
Kobieta czytająca książkę, fotograf nieznany; kolekcja National Media Museum
Przemyślenia

10 książek (dla) dziwaków

Anna Wyrwik

Różni mądrzy ludzie dają nam różne listy lektur do przeczytania – są wśród nich np. zestawienia książek lewicowych albo prawicowych, lektur do nadrabiania albo dzieł laureatów rozmaitych nagród. Ja natomiast proponuję luźną i subiektywną listę książek dziwacznych.

Nie są one ani mądre, ani głupie, bo nie mieszczą się w takich kategoriach i w ogóle w niewielu kategoriach się mieszczą. Są po prostu błyskotliwe, wariackie i wymagają dużej dozy wyobraźni, takiej, która pozwala np. zrozumieć, dlaczego wchodzenie po schodach tyłem jest zdecydowanie lepsze, bo – jak pisał Julio Cortázar w Ostatniej rundzie (tłum. Z. Chądzyńska, Warszawa 2003) – „istnieją rzeczy, które można zobaczyć, tylko wchodząc tyłem, i inne, które tego nie chcą, które boją się tej metody, zmuszającej je do aż takiego obnażania się; te uczepione z uporem swego poziomu i swej maski, okrutnie mszczą się na człowieku, który wchodząc tyłem, potrafi zobaczyć coś więcej…”.

Czytaj dalej