Na kino poważne trzeba zarobić kontuzjami duszy i ciała – rozmowa z Janem Jakubem Kolskim
i
"Ułaskawienie", reż. Jan Jakub Kolski, zdjęcie: materiały promocyjne
Opowieści

Na kino poważne trzeba zarobić kontuzjami duszy i ciała – rozmowa z Janem Jakubem Kolskim

Mateusz Demski
Czyta się 12 minut

Mateusz Demski: Temat nasuwa się samoistnie – Pan konsekwentnie wprowadza prywatność do opisu świata filmowego. Ułaskawienie rozpoczyna się zdaniem, że ta historia czekała, od kiedy przyszedł Pan na świat. Musiał się Pan tylko nauczyć mówić. Ostatecznie, aby nabrać pewności, że stanowi ona właściwy materiał na film, musiało upłynąć ponad 60 lat Pana życia. Dlaczego?

Jan Jakub Kolski: Do niektórych spraw trzeba dorosnąć. Wyjść z dziecięctwa, chłopięctwa, młodzieńczości. Musi się zdarzyć taka suma, która otwiera zdolność czucia rzeczy dotąd nieczutych – wtedy powstaje Ułaskawienie albo inny film na krawędzi. Żeby wyposażyć go w siłę zdolną przemówić do innych, trzeba najpierw tę siłę wytworzyć w sobie. Tyle że nie od zewnątrz jak rzemieślnik, ale od środka – jak człowiek. Chodzi o taką szczególną siłę, która właściwie wygląda jak… słabość, ale daje umiejętność intymnego dzielenia się sprawami własnymi, rodziny, bliskich. Film akcji czy komedię romantyczną można zrobić od ręki – dzisiaj, jutro, pojutrze. Mając lat 20, 30, 40. Wystarczy obejrzeć zestaw rozmaitych filmów, poznać struktury i narzędzia, którymi najlepiej opowiada się określone historie. Nie trzeba się jakoś osobiście do tego przygotowywać. Wystarczy dobry słuch i poczucie rytmu. Na całą resztę, na kino poważne, trzeba zarobić kontuzjami duszy i ciała.

Ułaskawienie jest przeszywająco osobiste na wielu poziomach. Powołuje się Pan na losy Wacława Szewczyka, brata mamy, w 1946 r. zamordowanego przez konfidenta UB. Czy historia ta była często powtarzana w domu?

Tak samo powtarzana, co przemilczana. Mówić o podziemiu niepodległościowym, które wówczas było nazywane „czarną reakcją” i „bandyterką”, można było w sytuacjach, kiedy

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Dysortografia patriotyczna
i
Daniel Mróz - ilustracja z archiwum, nr 658/1957 r.
Wiedza i niewiedza

Dysortografia patriotyczna

Mikołaj Gliński

W stulecie odzyskania niepodległości przyglądamy się dziwnym Polek i Polaków relacjom z wolnością. Tym razem przybliżamy tajemniczą historię Marianny z Żeglińskich Dembińskiej i pytamy: czy aby zostać wzorcową polską patriotką, trzeba najpierw stać się… mężczyzną?

Warszawa, wrzesień 1831 r. Powstanie listopadowe dogasa. Rosjanie zdobywają kolejne szańce broniącego się miasta. Na Woli wkrótce padnie reduta nr 54 dowodzona przez generała Ordona, a rosyjska artyleria coraz mocniej ostrzeliwuje polskie pozycje. Wśród unoszących się dymów tylko jeden z walczących wydaje się nic sobie nie robić ze świszczących pocisków. Niczym komendant nie przestaje wołać na innych: „Stójcie śmiało! Kogo kula ma trafić, tego nie minie; Pan Bóg kule nosi”. „Spytałem, kto to był ten żołnierz. Odpowiedziano mi, że to w przebraniu żołnierskim pani Dembińska, wdowa po pułkowniku od weteranów” – wspominał jeden ze świadków tej sceny.

Czytaj dalej