Nad ranem zbudziła mnie wyjątkowo męcząca mucha. Od razu poczułem gwałtowną nienawiść do niej; dopiero potem przyszła refleksja o tym, że to stworzenie jest o tyle mniejsze ode mnie, że być może jestem jej bóstwem, do którego ciągnie ją w zrozumiały sposób.
Po chwili przyszła kolejna myśl: niewykluczone, że my jesteśmy takimi muchami, które kręcą się wokół Boga, i tak samo męczą Go swoimi myślami i czynami.
I może niekiedy Bóg daje upust swojej irytacji, tak jak człowiek łapką na muchy.
Przykładowo Lizbona. Zbudowano imponujący klasztor Hieronimitów, właśnie z odniesieniem do Niebiańskiego Ojca, ale niedługo potem nadeszło trzęsienie ziemi rujnujące całe miasto. Był to prawdziwy dies irae, który można śmiało porównać do tego, co doświadczał owad, kiedy rano szarpałem swoją kołdrę.
Albo takie Pompeje. Wysoka kultura, poprawny i rozbudowany kult, mitologia z rozmachem. I coś nie zagrało: bóstwo tym razem uderzyło wulkanem.
Na szczęście wreszcie zasnąłem, a mucha zniknęła.
Jak wyglądałaby ewentualna owadzia religijność odnosząca się do ludzi, to już niestety temat na osobny tekst.