Lody! Lody!
Rozmaitości

Lody! Lody!

Marcin Wroński
Czyta się 3 minuty

Piasek już przed wojną był utrapieniem ludzkości. Z ohydnym skrzypieniem mięsił się pod stopami plażowiczów Juraty, niczym zmielona na pył stłuczka szklana obrzydliwie rozdrabniał zużyte muszle zdechłych małży i cuchnące wodorosty. Komisarz Maciejewski stąpał po nim z obrzydzeniem i czuł się godny pogardy, bo w samych kąpielówkach nie przypominał oficera policji, byłego boksera też tylko od torsu w górę.

– Uważaj, chłopczyku! – krzyknął na bachora, który wpadł mu pod nogi. – Złamiesz nóżkę i będziesz cierpiał.

– Nie strasz dziecka, bo będzie miało kompleksy – poprosiła cicho Róża, narzeczona komisarza.

– Za moich czasów dzieci siedziały grzecznie rządkiem, a teraz kłębią się jak robactwo – odezwał się starszy pan zasłonięty gazetą tak szczelnie, że jeżeli cokolwiek spoza niej widział, to tylko nogi przechodzących. – Polska upadnie prędzej, niż wstała z kolan, wspomną państwo moje słowa.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Nie słuchaj panów – nakazała dzieciakowi matka, ukryta dla odmiany za wielkim parasolem. Nic dziwnego, że nie dostrzegła Róży, sięgającej Maciejewskiemu do ramienia. – Biegaj i jod wdychaj, bo nie dostaniesz podwieczorku!

Od tygodnia wszystko powtarzało się jak w przeskakującej płycie. Albo jak w zakładzie karnym, zgodnie z regulaminem. Maciejewski zasiadał w koszu plażowym i do popołudnia widział tyle, co koń dorożkarski ze swymi klapkami na oczach. Na przykład lodziarza, który zawsze o tej samej porze pojawiał się ze swoim wózkiem z lewa na prawo.

– Różyczko – mówił wówczas mściwie narzeczonej – masz zbyt wrażliwe gardło.

– Jod wdychaj! Lodów dostaniesz, jak wrócimy do Wszawy – codziennie apokaliptyczyła matka niesfornego chłopaka.

– Lody?! W twoim wieku?! – budziła się na chwilę małżonka starszego pana i nim dobrze wstał, już znów spoczywał w leżaku.

Lecz tego dnia, ledwie wszyscy usłyszeli rytualne wołanie: „Lody, lody!”, na niebie pojawiły się samoloty, a na morzu okręty, bo tak jak dziś byliśmy wschodzącym mocarstwem, a marynarka wojenna rozpoczęła manewry. Jeden Maciejewski nie był ciekaw, co się wydarzy, bo już raz prowadził śledztwo w fabryce lotniczej. Patrzył tylko tępo, jak przepchał wózek lodziarz, a potem w drugą stronę najpierw pobiegł chłopiec, po nim zaś przeczłapał starszy pan. Ponieważ Róża przestała mu donosić, co właśnie przeczytała w „Kobiecie Wytwornej”, zapadł w sen.

Obudził go policjant. Był młody i pełen zapału.

– Przepraszam, że niepokoję pana komisarza, ale ktoś ukradł wszystkie lody – oznajmił. – Czytałem wszystkie książki o pańskich śledztwach. Ten pan jest wybitnym oficerem służby śledczej – dodał głośniej i plażowicze zaklaskali. – Proszę mi pomóc!

Maciejewski wstał i poprawił kąpielówki.

– Niestety – przemówił – kryminalistyka jest wciąż nauką ułomną. Poczyniła wielkie postępy w takich dziedzinach, jak daktyloskopia, identyfikacja śladów traseologicznych, biochemia trucizn czy psychologia przesłuchań. W sprawach kradzieży lodów wszystkie policje świata ponoszą jednak wciąż porażki w walce z przestępczością. Bardzo państwa przepraszam.

Wziął Różę pod rękę i spacerowym krokiem opuścili plażę.

– Z samego rana wracamy do domu – powiedział.

– Jak sobie życzysz – odparła. – Dlaczego?

 

 

ODPOWIEDŹ: Motyw kradzieży lodów mieli niesforny chłopiec, zgryźliwy starszy pan i Róża. Tylko Róży nie widział Maciejewski, gdy wszyscy pobiegli obserwować manewry, ponadto o jej zniknięciu świadczyła cisza znad „Kobiety Wytwornej”. Plażowiczu, pamiętaj: wakacje przyczyną nieprzemyślanych czynów przestępczych oraz ataków serca na tle nerwowym!

Czytaj również:

180 westchnień tajniaka
i
ilustracja: Daniel Mróz, rysunek z archiwum
Opowieści

180 westchnień tajniaka

Marcin Wroński

Przed wojną wiosny były tak samo paskudne jak dziś, tylko więcej złudnych marzeń mieli ludzie, na przykład wywiadowca policji Tadeusz Zielny. Cały rok po męsku kolekcjonował erotyczne podboje, lecz wiosną naprawdę się zakochiwał, jak kto głupi. Tym razem w nowej sąsiadce.

Na imię miała Halina, w metryce 23 lata. Zielny zaś, którego okno wychodziło wprost na śmietnik, codziennie widywał, że gdy Halina wyrzuca z wiadra do kubła zmięte papiery, to podnosi nóżkę niczym gwiazda filmowa. Oczarowany postanowił pomagać jej przy tym nie­delikatnym zajęciu. Odtąd ich rozgrzane dłonie coraz częściej spotykały się na zimnym uchwycie wiadra, a ich oczy przyciągały się spojrzeniami, uległe grawitacyjnej sile namiętności.

Czytaj dalej